Jedyne czego od tego filmu wymagałem, to jak najczęstszego pokazywania Emmanuelle Beart jako anielicy i w tym względzie film mnie zaspokoił najzupełniej. Zjawiskowo uchwycona uroda.
Fabuła zaś ... ciężka jest do opisania. Sprawia wrażenie chaotycznej, bezsensownej, a przez to szalonej. Chyba tylko w tak porąbanej i nieco prymitywnej mieszaninie wątków, tak urocza anielica mogła znaleźć swoje miejsce.
Co do realizacji i aktorstwa zarzutów nie mam. Prócz wspomnianej Beart, którą rola zmusiła do grania na jedną nutę, wrażenie robi jeszcze Phoebe Cates grająca rozpieszczoną córkę tatusia podejrzewającą swego narzeczonego o zdradę.
Komedia raczej średnich lotów i na dłuższą metę nie zostawiająca żadnych wrażeń. Tym niemniej anielica i jej charakteryzacja są pierwszorzędne. Do tego ten uśmiech Cates, kiedy odnajduje głównego bohatera.
2/5