O filmie "Mystery men" dowiedziałem się przy okazji wchodzenia do kin innej parodii filmów o superbohaterach (kampania reklamowa mnie nie zachęciła), gdy ktoś podał kilka tytułów komedii o podobnej tematyce. Ten, dzięki udziałowi Bena Stillera (znany mi wtedy z "Telemaniaka" oraz "Poznaj mojego tatę") wydawała mi się najciekawsza. Niestety moje oczekiwania okazały się trochę zbyt wygórowane.

Idea wyśmiania schematów lubianego przeze mnie kina o superbohaterach jest ideą słuszną i niezbyt karkołomną moim zdaniem. Sam pomysł na film również brzmi ciekawie. Grupa prawie superbohaterów, która musi uratować świat oraz jedynego prawdziwego obrońcę ludzkości z rąk superzbira, to punkt wyjścia, który daje duże pole do popisu w kwestii wyśmiewania typowych chwytów komiksowych obrazów. Zresztą w warstwie fabularnej wiele sytuacji i drobnych gagów sprawia wrażenie dryfowania w dobrym kierunku. Całość dodatkowo zawiera sporo znanych i lekceważonych morałów, podanych w dość prześmiewczy (ale bez pustego wyśmiewania) sposób.

Mimo tego i bardzo dobrej obsady, cały film ogląda się bardzo ciężko. Film został skąpany w posępnej, anarchistycznej stylistyce (trochę jak z "Batman forever") na której to tle niespecjalnie sympatycznym bohaterom trudniej jest zaskarbić sobie widzów. Dodatkowo bardzo wiele dowcipów wykorzystanych w filmie sprawia wrażenie wtórnych i nieciekawych. Dziwią mnie także zdjęcia, które preferują duże zbliżenia, co dodatkowo mnie przytłoczyło. Kiepskim pomysłem było również umieszczenie w grupie postaci Śledziony, którego zdolności i wygląd służą wyprowadzeniu niewybrednych żartów.

Film jednak nie jest wart włożonego w jego oglądanie wysiłku. Pomimo tego, że im dalej tym lepiej, najrozsądniej "Super-bohaterów" w ogóle sobie darować. Jest co prawda lepszy od najsłynniejszych ostatnio parodii, ale i tak nie polecam.