Oliver Stone składa hołd tym, którzy ryzykowali życiem i tracili je, próbując ratować ludzi uwięzionych w wieżach WTC 11 września 2001 roku. Niestety, robi to na typowo hollywoodzką modłę. Reżyser, niegdyś znany ze swoich lewackich przekonań i kontrowersyjnych teorii (patrz m.in. "JFK"), tutaj odmalowuje prostą, pozbawioną jakichkolwiek nieprawomyślnych dodatków laurkę. Można to po części zrozumieć: dla Amerykanów atak na Światowe Centrum Handlu był prawdziwym szokiem i pozostaje nim do dzisiaj. Trudno jednak nie skrzywić się na patos lejący się z ekranu i wygłaszane z cierpiętniczą miną frazesy, które słyszeliśmy po wielokroć. "World Trade Center" nie jest złym filmem, z pewnością jest jednak filmem rozczarowującym. Gwiazdorska obsada chyli czoła przed ofiarami ataku, przy okazji zapominając o prawdziwych emocjach, w efekcie cały ten martyrologiczny pean ni ziębi, ni grzeje. Po seansie ciężko nie złapać się na pytaniu: no, dobrze, ale gdzie w tym wszystkim tragedia? Ulotniła się gdzieś, ustępując miejsca sztampowemu scenariuszowi i papierowym postaciom, które wydają się być odległe o tysiące lat świetlnych. Niby "na temat", a sprawia wręcz odwrotne wrażenie.