A wiecie dlaczego? Bo jestem inteligentny, więc nie rozumiem angielskiego humoru. Przejdźmy do konkretów. Staruszka po wariatkowie z tajemniczą skrzynią pomaga rozwiązywac problemy pewnej rodzinie - taki jest oczywisty zamysł filmu, wiem to nawet bez czytania w myślach scenarzysty. Jednak zamysł ten wypada bardzo słabo. Mamy kilku bohaterów, z których każdy ma jakieś niesnaski. Syn jest prześladowany w szkole, a jego gosposia doprowadza do wypadku rowerowego chłopców, którzy go prześladują. I tyle w tym wątku. Później pod koniec filmu jest tylko wzmianka, że Petey stał się pewnym siebie chłopcem. Holly, córka, jest nimfomanką. Czy gosposia rozwiązała jej problemy? Nie, no bo przecież i tak jest dużo trupów. Jest pojedyncza wzmianka, że staruszka podzieliła się z nią pasją robienia wypieków. Czyli kolejny niedosyt. Nawet wielebny ma tu niewiele do powiedzenia, a jego dowcipy o religii są co najmniej drętwe. Dopiero wątek z Glorią i trenerem tenisa jest ciekawy, ale to za mało. Poza tym masa błędów. Na przykład końcówka z pracownikami zatopionymi w jeziorze. Co to ma byc, hę?! Angielski humor, wolne żarty. Żaden logiczny człowiek nie zrobiły tego, gdyż jeśli ktoś miał osuszyc staw, zrobi to prędzej czy później, a ciała i tak odkryje. Albo co się stało z samochodem z ciałem Lance'a. Jestem na przykład ciekawy tego rzucającego się w oczy szczegółu. Nie podobała mi się też scena, w której Holly zauważa w telewizyjnym programie wariatkę po resocjalizacji, czyli ich gosposię. To taki sztuczny i utarty chwyt; wolałbym zatem, żeby odkryto jej mroczną tożsamośc w inny sposób. Na zakończenie dodam, że mimo przyjemnego oglądania jestem zawiedziony, bo niby mogłaby to byc komedia obyczajowa, ale wyszedł zupełnie nijaki twór bez jakiegokolwiek, chocby najgłupszego, przesłania. Sam nie wiem, po co to oglądałem.
"Bo jestem inteligentny, więc nie rozumiem angielskiego humoru"
Skoro nie rozumiesz, to raczej inteligencją nie grzeszysz. I jak widać nie potrafisz zrozumieć sensu gatunku komediowego. Skoro komedii nie lubisz, to po co je oglądasz i co więcej, krytykujesz?
Są komedie dobre i nie. Akurat angielskie (np. "Zgon na pogrzebie" albo ten film) do mnie nie przemawiają. Jak można śmiac się z jakichś błahych głupot?! Dobre komedie to na przykład "biegając z nożyczkami" albo "jeszcze dalej niż północ", o wysublimowanym klimacie stworzonym dzięki ciekawym bohaterom i niecodziennym sytuacjom, które nie niosą ze sobą błędów, jak to jest z "wszystko zostaje w rodzinie".
...nie ma to jak ponarzekać na specyficzny - czarny humor Brytyjczyków!
Przesłanie rewelacyjne - Wszystko zostaje w rodzinie iiiiiiiiiiiiiiiiiiiiiiiiiiiiiiiiiiiiiii
i kodzie genetycznym!
Wszystko git i ja się zgadzam z sylar_271, ale to był nauczyciel golfa, a nie tenisa.
Nie napiszę "nie znasz się" bo każdy ma własny gust... Ale zbulwersowało mnie Twoje stwierdzenie, że jesteś inteligentny, dlatego do Ciebie nie przemawiają angielskie komedie.
Ja uwielbiam GŁÓWNIE angielskie komedie, bo są z przymrużeniem oka, można się uśmiechnąć, zamiast głupio i głośno rżeć z tego, że jakiś koleś rżnie szarlotkę....
Nikt, po prostu Ty stwierdziłeś, że angielski humor jest do bani i dla głupich ludzi, a ja twierdzę, że głupawe komedie typu american pie są dla głupich ludzi... Każdy ma inny gust i proszę nie obrażaj innych tylko dlatego, że ich smak filmowy różni się od swojego. Osoba, która uważa się za lepszą od innych jest tak naprawdę gorsza.
american pie mnie nie śmieszył, ale miał parę ciekawych scen,a wszystko zostaje w rodzinie miało humor totalnie jak dla mnie niewyszukany i na dodatek było fabularnie miałkie, więc... nie bulwersuj się tak kotku ^^
Dla Ciebie miałkie, mnie zainteresował, obejrzałam go całego, bez przewijania i nudzenia się. Humor był dla mnie jak najbardziej dobry. Jedne z moich ulubionych komedii to przekręt czy zgon na pogrzebie, więc humor angielski. Stwiedziłeś, że ktoś kto lubi i rozumie ten typ humoru nie jest inteligentny, to się poczułam urażona, no.
Obejrzałem prawie pół godziny i stwierdzam, że film nie jest odpowiednią rozrywką na niedzielne popołudnie. Może kiedyś go obejrzę, gdy przypadkowego wieczoru w przypadkowy sposób przełączę kanał w telewizji i z braku lepszych programów obejrzę właśnie ten film - na komputerze po prostu mi się nudzi jego oglądanie. Do rzeczy, fabuła jest zagmatwana przez dwucyfrową liczbę bohaterów, historia ma ciekawe momenty, przez co skupia się na dosadnych epizodach, nie tworząc jednolitego ciągu - przynajmniej ja tak to odebrałem. Poza tym drażnią mnie wymuszone przekleństwa, które mają śmieszyć i ogólny humor na poziomie pozornie nieprzyzwoitych kabaretów w TVP2 - to nawet nie typowy amerykański standard, bo niezależna amerykańskie komedie potrafią być śmieszne, jednak tu widać wyraźny wpływ Hollywood. Scenografia, reżyseria, DIALOGI, aktorstwo - wszystko to czyni ten film ładnym, dopieszczonym, równym, strawnym, lekkim i smacznym dla szerokiego grona odbiorców. Ale to tylko moja opinia. Nie gustuję w tak płaskich jak naleśniki komediach kryminalnych, ale gdy to coś będzie leciało w telewizji i będę miał wolny czas... może obejrzę do końca. Nie wystawiam oceny, bo choć wg gustomierza "Przekręt" spodoba mi się na 77%, to w rzeczywistości dałbym tych procentów jakieś... 40. :)
Ej, a osławiony i chwalony przez wszystkich Pulp Fiction? Też jest zlepkiem krótkich historii wielu bohaterów, którzy w którymś momencie się stykają...