Niech nie łudzą się ci, którzy oczekują pełnokrwistego horroru, gdyż film Polańskiego takowym nie jest. Nieco ponad dwie godziny nie będą czasem zmarnowanym.
Roman Polański bez wątpienia jest jednym z najwybitniejszych polskich reżyserów, a może nawet jednym z największych reżyserów w historii kina. Jego "Lokator", "Dziecko Rosemary" czy "Chinatown" do dziś uchodzą za filmy kultowe, z którymi powinien zaznajomić się każdy miłośnik kina. Nieco mniej uznanym, lecz również godnym polecenia filmem są "Dziewiąte wrota" - mroczny kryminał, w którym pojawiają się również elementy nadprzyrodzone. Autor ponownie sięga po tematykę okultystyczną, którą wykorzystał już w "Dziecku Rosemary".
Film przedstawia historię Deana Corso (Johnny Depp), nowojorskiego bibliofila trudniącego nietypowymi zleceniami. Pewnego dnia dostaje od Borisa Balkana (Frank Langella), ekscentrycznego biznesmena i pasjonata okultyzmu, zlecenie odnalezienia w Europie dwóch tomów satanistycznej księgi "Dziewięć wrót Królestwa Cieni", w której tworzeniu miał według legendy wziąć udział sam szatan. Balkan posiada jeden egzemplarz, ale chce, by Corso porównał go z pozostałymi, by stwierdzić czy rzeczywiście jest oryginalny. Ten jest z początku niechętny, jednak zgadza się przyjąć zlecenie. Szybko orientuje się, że wplątał się w niebezpieczną grę - jego znajomy zostaje zamordowany, a jego tropem podąża tajemnicza arystokratka Liana Telfer (Lena Olin), chcąca odebrać mu księgę, która dawniej należała do jej męża.
Główną zaletą filmu jest klimat - bardzo mroczny, tajemniczy i fascynujący. Polański kolejny raz udowadnia, że jest mistrzem w budowaniu klimatu. Ten z "Dziewiątych wrót" niczym nie ustępuje temu z "Dziecka Rosemary" czy "Chinatown". Ba, być może nawet je przewyższa! Wielkim plusem jest również muzyka Wojciecha Kilara, która wzbudza dreszcze zwłaszcza w końcówce filmu i na napisach końcowych. Dzięki kompozytorowi oglądanie "Dziewiątych wrót" w nocy gwarantuje wrażenia niezwykłe i to według mnie najlepsza pora na seans. Dobrze wypadają zdjęcia, które razem z muzyką potęgują mroczny nastrój.
Fabuła potrafi wciągnąć widza, jest dość nieprzewidywalna i występuje w niej wiele zwrotów akcji. Szczególnie podobało mi się ostatnie 40 minut i niejednoznaczna końcówka, którą można interpretować na różne sposoby. Film podpisany jest jako horror, jednak bliżej mu do kryminału z elementami kina grozy, które występują zwłaszcza w fazie końcowej. Kilka scen jest w stanie wystraszyć wrażliwego widza i wpadają one w pamięć, choć nie powinny wywrzeć wrażenia na doświadczonych kinomanach.
Aktorsko najlepiej wypadł Johnny Depp w roli Deana Corso, początkowo niezbyt zaintrygowanego zagadką księgi, z czasem popadającego w fascynację. Nieco gorzej od niego poradzili sobie Emmanuelle Seigner w roli tajemniczej blondynki z nieodłącznym drwiącym uśmieszkiem i Frank Langella jako ekscentryczny Balkan. Nie zagrali oni źle, ale Langella miał niewiele czasu ekranowego, a Seigner nieco irytowała przez identyczną mimikę twarzy niezależnie od sytuacji. Słabo zagrała Lena Olin jako Lena Telfer, postać jest słabo rozpisana i przerysowana aktorsko.
Na minus wychodzi kilka nielogiczności i nieścisłości fabularnych, które mogą nieco razić. Kilka scen wypadło dość przeciętnie, a przez pewien okres film może nieco nużyć. Dodatkowo wiele osób krytykuje Polańskiego za dokonanie sporych zmian w stosunku do książki (pt. "Klub Dumas").
Film mogę polecić zwłaszcza ze względu na klimat. Gwarantuję, że seans wpadnie w pamięć na długo. Niech nie łudzą się ci, którzy oczekują pełnokrwistego horroru, gdyż film Polańskiego takowym nie jest. Nieco ponad dwie godziny nie będą czasem zmarnowanym.