PILINHA: {__webCacheId=filmBasicInfo_pl_PL, __webCacheKey=299113}
7,4 790 523
oceny
7,4 10 1 790523
6,7 45
ocen krytyków
Avatar
powrót do forum filmu Avatar

Tę i wiele innych znanych dobrze każdemu prawd Avatar przypomina nam w sposób mało namolny, może i nieszczególnie wyrafinowany pod kątem warstwy merytorycznej, ale za to przystępny. Na tyle przystępny, że chce się owo widowisko oglądać jeszcze raz, i jeszcze, i jeszcze.

Dość długo się zbierałem z napisaniem tego tekstu, chcąc przeczekać największy chlew na tym forum. Chlew całkowicie nie przeminął (paru forumowiczów, których ksywy litościwie przemilczę, usilnie o to zadbało), ale jest przynajmniej spokojniej, niż kiedyś.
Nie muszę chyba nikomu przypominać, o czym traktuje fabuła nowego filmu Camerona. Jest ona prosta jak dyszel i dość przewidywalna - niemniej, w zupełności to nie wadzi. Po seansie odnoszę wręcz wrażenie, że bardziej rozbudowana fabuła zwyczajnie przeszkadzałaby w oglądaniu i w podziwianiu tego, w czym Avatar naprawdę błyszczy. Warstwa merytoryczna zatem, jakkolwiek cienka, dobrze się sprawdza - jest sprawnym nośnikiem dla rozgrywających się na ekranie zdarzeń, nie poraża widza logicznymi głupotami (co nie wszystkim efektownym wizualnie filmom się udaje), a niczego innego zwyczajnie nie wypadałoby oczekiwać po takim filmie, jak Avatar, który de facto jest wręcz filmem przygodowym w kostiumie SF. Filmem przygodowym, który niejednokrotnie krzyżuje się z baśnią.
Skromną fabułę urozmaica szereg równie skromnych wtrętów, w rodzaju nieco nachalnego (ale nie do przesady) proekologicznego przesłania, czy też garści aluzji wobec polityki Zachodu.

Nie o fabule warto jednak pisać w kontekście Avatara, lecz o warstwie audio-wizualnej. Ta jest zdecydowanie najmocniejszą stroną tego obrazu i gdy siedząc w kinie ujrzałem pierwsze sceny, niewiele brakowało, aby potrzebne było poddawanie mnie reperacji szczęki, która z hukiem opadła mi do podłogi. Co prawda Avatar nie jest pierwszym filmem, w którym animacja komputerowa komponuje się z żywymi aktorami, ani też pierwszym filmem, gdzie taką dużą jego część składową oparto o grafikę generowaną cyfrowo. Ale wrażenie, jakie wywołuje Avatar na tle poprzednich takich produkcji, jest piorunujące. Tu wszystko zdaje się żywe, tutaj od samego początku widz czuje, że jest na Pandorze, i od samego początku chłonie klimat obcego (nawet, jeśli pod wieloma względami do naszego podobnego) świata. Cameron przy tym po raz kolejny pokazał się jako perfekcjonista i jego obraz kipi od szczegółów i detali (jako przykład można podać scenę tańca Na'vi przed Drzewem Dusz - wszyscy oni zostali zagrani przez żywych aktorów, a nie wygenerowani całkowicie komputerowo, dzięki czemu scena ta wygląda naturalnie, a w samym tańcu Na'vi pojawiają się rozmaite niedoskonałości i braki synchronizacji, takie jakie pojawiałyby się, gdyby prawdziwi ludzie w prawdziwym świecie wykonywali podobne zbiorowe ruchy; inny detal, który zapamiętałem, to ten z finałowej bitwy, kiedy zderzyły się dwa śmigłowce - nie było po prostu huku i eksplozji, tylko widać było, jak tuż przed roztrzaskaniem się maszyn wirnik jednej z nich wpada do kabiny drugiego). Ponadto, cała warstwa wizualna tym bardziej ułatwia zanurzenie się w filmie po uszy i potęguje emocje, w takich scenach, jak finałowa bitwa, czy też scena zniszczenia Drzewa Domowego Omaticaya.
Gorzej na tym tle wypada podkład muzyczny - wprawdzie nie jest zły, bo wręcz przeciwnie, bardzo ładnie komponuje się z wydarzeniami na ekranie i doskonale je oddaje. Niemniej, jeżeli odjąć od tego obraz, muzyka sama w sobie nie wzbudza już takiego zachwytu. Nie wbija się głębiej w pamięć i w oddzieleniu od warstwy wizualnej, nie wpada tak bardzo w ucho. Aczkolwiek, jako podkład muzyczny do scen, sprawdza się więcej niż znakomicie.
Gra aktorów, choć nie wyróżnia się w jakiś szczególny sposób, stoi na naprawdę wysokim poziomie. Perełkami spośród postaci są dwie - jak zawsze rewelacyjna Sigourney Weaver, tutaj w roli Grace Augustine, oraz Stephen Lang, który zagrał pułkownika Quaritcha. Reszta to po prostu wzorowo odegrane role.

Osobny akapit zatytułowałbym w tym tekście słowami "co mnie w Avatarze zachwyciło". Bo jest to szereg elementów, naprawdę w moim mniemaniu zasługujących na wzmiankę.
Zachwyt numer jeden - Pandora. Malkontenci narzekają, że za dużo podobieństw do poczciwej Ziemi? Że nie ma niczego odmiennego, pokroju rosnących koroną w dół drzew z ośmiokątnymi liśćmi pokolorowanymi w fioletowo-sraczkowatą kratkę? A ja mówię - gwiżdżę na to! Pandora piękna jest - i basta! Czy akcja rozgrywa się w bujnej dżungli, czy na unoszących się w powietrzu wzgórzach, czy pośród rzek poprzetykanych wodospadami, krajobrazy te są, delikatnie mówiąc, malownicze. Oraz przepełnione rozmaitymi okazami fauny i flory, z których moje ulubione to latające "smoki" - Ikrany oraz Toruk (tenże "duży, czerwony ptak z tytułu tematu... a o czym myśleliście?), najbardziej 'cute' - fosforyzujące jaszczurki, które po dotknięciu przeistaczają się w żywe śmigłowce, oraz te wsysające się rośliny (można by się bawić godzinami). Nie można nie wspomnieć też o obrazie Pandory nocą, kiedy to wiele roślin fosforyzuje. Ach, i nie zapominajmy oczywiście o inteligentnych autochtonach, kotowatych Na'vi.
Zachwyt numer dwa - maszyny w służbie człowieka. Jak dla mnie, kreują one odrębny typ klimatu, jaki towarzyszy widzowi, kiedy akurat nie ma do czynienia z Pandorą. Bardzo mi się podoba używany przez ludzi arsenał broni i sprzętu, w tym przemierzające przestworza śmigłowce i statki powietrzne (gwoli ścisłości jeden statek powietrzny - jednostka dowodzenia pułkownika Quaritcha), jak również poruszające się po ziemi mechy, oraz tony detali, pokroju tych wszystkich trójwymiarowych rzutników, wyświetlaczy czy paneli. Aż żałowałem, że posiadacze owych cacek muszą być stroną przegrywającą w filmie.
Zachwyt numer trzy - finałowa bitwa. Przyznam się bez bicia - podczas pierwszego seansu, oglądając tę scenę, kilkakrotnie tłumiłem okrzyk euforii. Czy to w momencie, kiedy Na'vi ruszyli do ataku, czy to w chwili, kiedy interweniowała Trudy Chacon, czy też wtedy, kiedy swoje dorzuciła Eywa oraz potęga natury. Zawarta w Avatarze scena batalistyczna zapiera po prostu dech w piersiach i wgniata w fotel.
Zachwyt numer cztery - epickość. Nie owijając w bawełnę - Avatar to od początku do końca film epicki par excellence. Swój udział w tym mają zasadniczo wszystkie trzy wymienione wcześniej źródła moich zachwytów, ze szczególnym wskazaniem na Pandorę. Film zrealizowano z ogromnym rozmachem, i to po prostu widać.


Film nawiązuje co prawda, niejednokrotnie, do innych produkcji, ale nie wydaje mi się, aby były to co do jednego wyłącznie pospolite zrzyny. Cameron od czasu do czasu pokazuje, że nie kręcił owego filmu ze śmiertelną powagą, na który to wniosek naprowadza szereg detali, takich jak nazwa minerału, którego pożądają ludzie (unobtainium - czyli dosłownie "niemożliwy do zdobycia"; termin ów określa w SF te elementy, które są niemożliwe do faktycznego zrealizowania ze względu na nasz poziom technologiczny), obecność w tle słoika z facehuggerem w jednej ze scen (sic!), albo inne, mniej oczywiste smaczki, takie jak Quaritch pijący kawę podczas zagłady Drzewa Domowego - jak pułkownik Bill Kilgore z Apocalypse Now podczas nalotu na wietnamską wioskę). Ciężko mi jednak zająć jednoznaczne stanowisko w tej kwestii.


Niemniej, Avatar filmem wielkim jest. Czy arcydziełem, pokażą lata następne, lecz z całą stanowczością należy mu się prawie najwyższa ocena w filmwebowej skali.

Mój werdykt - 9/10. I czekam na możność zakupu tego filmu na DVD.

ocenił(a) film na 9
Znawca_

Skąd przypuszczenia, że "Jurassic Park" i "Dystrykt 9" oceniam negatywnie? Tego pierwszego uważam za fabularnie prosty blockbuster, ale zrobiony z klasą. To był chyba zresztą pierwszy film na jakim byłem w kinie, dzięki któremu strasznie napaliłem się na dinozaury. Żadnej części trylogii w kinie nie przepuściłem. W "Dystrykcie 9" parę rzeczy mi nie odpowiadało, ale sam koncept filmu był interesujący, a przecież to nie był jedyny atut filmu. Użyłem tych tytułów w negatywnym kontekście, ale nie jako całości, a jedynie przez pryzmat tych mniej udanych elementów.

Dowód na co? Skoro "Avatar" jest suchy, to co jest mokre? ;)

ocenił(a) film na 9
Znawca_

Oj, nieładnie, Znawco. Nie spodziewałbym się po tobie, który z taką anielską cierpliwością przyjmowałeś kolejne pełne samouwielbienia teksty Bzykusia, żebyś sypał tekstami pokroju "nie podoba mi się twój gust". Że już o "gadaniu pierdół" nie wspomnę.

ocenił(a) film na 9
Der_SpeeDer

Dzięki za obronę! :)

Nie spodziewałbym się, zwłaszcza że dręczy mnie uczucie, ze kiedyś byłem wobec Ciebie nie fair. To chyba jest dobra okazja, aby Cię za to serdecznie przeprosić i zwrócić Ci honor.

ocenił(a) film na 9
Khaosth

Hmm? Nie przypominam sobie, żebyś był wobec mnie kiedyś nie fair... uważam, że jesteś (Znawca też, po prostu teraz najwyraźniej trochę go poniosło) jedną z niewielu osób na FW, z którymi można normalnie i rzeczowo pogadać. Nawet, jeśli poglądy oponentów są diametralnie różne.
Nie przepraszaj, nie masz za co.

ocenił(a) film na 9
Kassandra_

"To, że fabuła „Avatara” wielce oryginalna nie jest to nie żadna tajemnica… Ale to nie kwalifikuje go od razu jako filmu miernego. Jednak dla mnie jako osoby, dla której same efekty specjalne filmu nie tworzą skutecznie uniemożliwia uznanie „Avatara” za arcydzieło…"

No, tego... na przykład Star Wars, mimo mało oryginalnej (eufemistycznie rzecz biorąc) fabuły, został uznany za arcydzieło. Terminator 2, mimo że też jest fabularnie wtórny względem jedynki, jest uznawany przez co niektórych za największe dzieło Camerona (z czym ja się akurat absolutnie nie zgadzam). Najjaśniejszym przykładem są jednak właśnie Gwiezdne Wojny - cechujące się wypasionymi efektami specjalnymi, ale warstwę fabularną mające cieniutką jak zawleczka granatu. A pomimo to i tak są powszechnie uważane za jedne z największych filmów wszechczasów.

"IMO można czerpać inspirację, brać się za chwytne motywy, ale fajnie, gdy jest jakaś nowinka/innowacja w fabule. Niestety w „Avatarze” tego nie uświadczyłam"

Wspomniane Gwiezdne Wojny też jechały na wszystkich możliwych baśniach, eposach i tym podobnych, dodając od siebie zgoła nic, może poza samym faktem przeniesienia akcji w świat SF - co dopiero później wiązało się z rozbudową całego Expand Universe.
Nie wspomnę już o tym, że Avatar nie ma przynajmniej tylu fabularnych i logicznych dziur, co Star Wars...

"W zasadzie tylko tym Avatar się wyróżnia. Nie będę kłamać, że oglądałam ten film w kinie, ale nie żałuję, że nie wybrałam się na seans. Dzięki temu właśnie mogłam spojrzeć na ten film szerzej niż tylko z perspektywy wizualnej. <bo tylko ona IMO pcha film do przodu>."

Co masz na myśli, pisząc że "tylko ona [warstwa wizualna] pcha ten film do przodu"? Że niby ona zastępuje fabułę?
Po pierwsze, graficzny przepych z reguły czemuś służy - a przede wszystkim wykreowaniu całego tego sugestywnego świata Pandory, jej ekosystemu, który odgrywa wręcz w filmie swoją własną rolę (abstrahując już od postaci Eywy). Po drugie, Avatar opiera się na dość uniwersalnym schemacie - co czyni film przewidywalnym, ale też przystępnym dla każdego i przekraczającym bariery kulturowe - ale wciąż mamy tutaj poszczególne wątki pomiędzy postaciami, relacje pomiędzy którymi są zarysowywane za pomocą paru istotnych scen.

"Mianowicie pokazania, że Cameron z biegiem lat uskutecznił kopiowanie nie tylko rozwiązań dotyczących efektów specjalnych"

Nie wiem, jakież to "rozwiązania dotyczące efektów specjalnych" kopiował Cameron. Bliższe prawdy byłoby stwierdzenie, że w kwestii efektów specjalnych to on wprowadzał rozwiązania, na których wzorowali się później inni twórcy.

"Choć nie udało mi się wypatrzyć Mr Twarzołapa"

Twarzołap akurat był. W słoju, w jednej ze scen (gwoli ścisłości - w tle, na półce, kiedy Augustine mówi Jake'owi o Drzewie Dusz). I trafił tam zapewne w ramach żartu.

"James Cameron nie jest jak wino <mówię tu oczywiście o jego twórczości> Im straszy tym gorsze filmy robi. Już „Titanic” nie był niczym wybitnym"

No więc jak na razie tylko Titanic - co stwierdzić można z perspektywy lat - potwierdza ową tendencję. A to, jak Cameron nakręcił film X, nie jest żadnym argumentem na to, jak nakręcił film Y.

"Jakby się głębiej zastanowić „Avatar” jest jakby <ale bez przesady> odbiciem „Aliens”"

Aliens jest jednym z moich ulubionych filmów. Oglądam go regularnie, widziałem go kilkadziesiąt razy. Znam na pamięć całe dialogi (po angielsku). Pomimo tego faktu, że dostrzegłem w Avatarze ŻADNYCH symptomów, potwierdzających tę kuriozalną tezę... a i twoja argumentacja w tej materii ani trochę mnie nie przekonuje. O ile mogę się zgodzić z niektórymi spostrzeżeniami ludzi od mitu "Avatar=Pocahontas", o tyle nie zgadzam się z żadnym z twoich spostrzeżeń, a co jedno, to bardziej naciągane i niewiarygodne od drugiego.

"O produkcji dowiedziałam się przypadkiem, a pierwszym materiałem, który zobaczyłam był plakat z połową twarzy Neytiri. Prezentował się świetnie, ale kiedy po raz pierwszy zobaczyłam w całości mieszkańców Pandory wzbudzili tylko mój śmiech. Ten efekt się tylko pogłębiał… Oni jak i cały ich świat są dla mnie zbyt cukierkowaci"

Również nie widzę nic "cukierkowatego" w rasie Na'vi, która przedstawiona została bardzo ładnie pod kątem ich mentalności, kultury, wierzeń, etc.

"o Na’vi niedługo się zapomni tak jak powoli zapomina się o Titanicu"

Tego typu poglądy się wygłasza z perspektywy lat, a nie zaraz po seansie.

Der_SpeeDer

btw. to dla pana, który uważa CGI za sztuczne ^^
http://www.youtube.com/watch?v=fOHPCI_9-eQ

lepiej ten.
http://www.youtube.com/watch?v=1wK1Ixr-UmM&feature=related

Der_SpeeDer

Przecież wspominałam, że filmy Camerona nie są arcydziełami pod względem fabuły, ale... Oglądałam T1, oglądałam Aliens, T2 i Głębię. I z całą pewnością mogę stwierdzić, że wszystkie wymienione filmy biją Avatara na głowę. I o ile w każdym z nich była <a czasem nie> jakaś naiwność, czy infantylność, to w Avatarze było dla mnie tego zdecydowanie za dużo.

"Gwiezdne Wojny - cechujące się wypasionymi efektami specjalnymi, ale warstwę fabularną mające cieniutką jak zawleczka granatu. "

Nie czytałam wszystkich możliwych baśni i eposów, żeby móc z całą pewnością postawić jakąś tezę, ale wiem jedno... Po obejrzeniu Avatara na usta cisną się tylko trzy słowa - Pocahontas w kosmosie.
Uwielbiam Gwiedne Wojny <ale tylko starą sagę>, Aliens i Terminatory. Jeśli ich fabuła jest "cieniutka jak zawleczka granatu" to naprawdę nie wiem jakiego okreslenia mam użyć w stosunku do Avatara.
Ale wszystkie wymienione przeze mnie filmy doskonale bronią się jako całość, wliczając w to muzykę, aktorstwo, charaktery samych postaci, a nie tylko warstwę wizualną. Na tym polu przede wszystkim poległ Avatar. Gdy porównamy muzykę z Avatara do SW, to w tym pierwszym tak jakby nie istniała.
Jeśli chodzi o kreacje postaci w Avatarze też bida... Skoro już jesteśmy przy porównaniach: Darth Vader, Yoda, Terminator, John Connor z T2 <jedyna udana kreacja tej postaci>, lista jest dłuższa, ale dla zobrazowania faktu tyle starczy, to postacie, które przetrwały próbę czasu. Pewnie już zawsze będą obecne w kulturze. Jake to przy nich harcerzyk. A w postaci Neytiri, którą wszyscy tak się zachwycają nie widzę nic szczególnego. Jest, bo jest, szału nie ma.

"Co masz na myśli, pisząc że "tylko ona [warstwa wizualna] pcha ten film do przodu"? Że niby ona zastępuje fabułę?"

Dla wielu tak, dla mnie to nie. Warstwa wizualna to nie jedymy element filmu.... A dokładniej chodziło mi to to, że gdyby film nie był pokazywany w 3D to prawdopodobie takiej furory by nie zrobił. Skoro tak namiętnie przywołujesz SW, to pozwól, że przy tej okazji wspomnę o Władcy Pierścieni. Tego filmu nikt na siłę nie robił w 3D, a i tak jest megaklimatyczny i dla mie jest filmem idealnym pod względem wizualnym <nawiasem mówiąc muzyka też jest świetna>. IMO najlepszym pod tym względem jaki widziałam.

"Nie wiem, jakież to "rozwiązania dotyczące efektów specjalnych" kopiował Cameron."
Swoje własne... Ale akurat to nie jest minus i nie jest tego jakoś wiele żeby się przyczepić. Uznaj, że tego argumentu nie było ;) Swoją drogą Cameron lubi powtarzać w filmie niektóre motywy. O ile się nie mylę ujęcia butów biegnących żołnieży są w 2 lub 3 filmach, podobnie jak to, że Biehn w 3 różnych filmach zostaje ugryziony w rękę. :P

"No więc jak na razie tylko Titanic - co stwierdzić można z perspektywy lat - potwierdza ową tendencję. A to, jak Cameron nakręcił film X, nie jest żadnym argumentem na to, jak nakręcił film Y."

Nie zgodzę się z tym. Jesli ktoś widział zarówno film X jak i film Y, a w dodatku widział starsze filmy reżyera, które stały się kultowe, a przy okazji zjadają filmy X i Y na śniadanie, to nie widzę nic złego w taki subiektywnym prorokowaniu.

"Pomimo tego faktu, że dostrzegłem w Avatarze ŻADNYCH symptomów, potwierdzających tę kuriozalną tezę... a i twoja argumentacja w tej materii ani trochę mnie nie przekonuje. "

Coż skoro ty ich nie dostrzegasz, to nie znaczy, że ich tam nie ma. Może przy zachwycaniu się efektami 3D w kinie nie było na to czasu? Może to co mi się rzuciło w oczy nie dla wszystkich jest oczywiste? A może tego nie ma? Pewnie nie dojdziemy do porozumienia. Wszystko, co chciałam na ten temat powiedzieć zawarłam w tamtym poście i uważam, że niektóre kwestie są aż nadto oczywiste by nie brać ich pod uwagę. Ale nie zamierzam nikogo do niczego przekonywać, zwłaszcza, że mam wrażenie, iż druga strona z góry założyła, iż nie chce być przekonana.

"Również nie widzę nic "cukierkowatego" w rasie Na'vi"
A ja tak. I kto ma rację? Żadne z nas i zarazem oboje. To moje subiektyne odczucie. Za dużo tam miłość szczęśia i śmiesznych niebieskich stworków. Cudowna wioska, która egzystuje niczym Smerfy albo Muminki. Wszystko kończy się happy endem i wszystko jest do bólu przewidywalne.

ocenił(a) film na 9
Kassandra_

"Oglądałam T1, oglądałam Aliens, T2 i Głębię. I z całą pewnością mogę stwierdzić, że wszystkie wymienione filmy biją Avatara na głowę"

Ja też oglądałem te filmy, może z wyjątkiem Głębi, i z całą pewnością mogę zaprzeczyć. Szczególnie w przypadku Terminatora 2, który ma szkielet fabularny dość wyraźnie bazujący na jedynce, i jest równie jak Avatar powtarzalny (co wcale nie przeszkadza wielu ludziom utrzymywać, że T2 to najlepszy film Camerona).

"I o ile w każdym z nich była <a czasem nie> jakaś naiwność, czy infantylność, to w Avatarze było dla mnie tego zdecydowanie za dużo"

Dla mnie infantylizmu czy naiwności nie było w żadnym z tych filmów (z drobnym wyjątkiem w postaci jednej dziecinady Connora w T2). Jeśli się upierasz, że jednak były, proszę o detale.

"Nie czytałam wszystkich możliwych baśni i eposów"

Nie musiałaś. Wystarczyło przeczytać z dwa czy trzy dowolne. To wszystko jedzie, podobnie jak Star Wars, na podobnych schematach.

"wiem jedno... Po obejrzeniu Avatara na usta cisną się tylko trzy słowa - Pocahontas w kosmosie"

A mnie przy czytaniu tego na usta ciśnie się jedno słowo - brednie. Podobnie jak w przypadku innych bredni - tych o tym, że pewien film jest klonem Matrixa.

"Uwielbiam Gwiedne Wojny <ale tylko starą sagę>, Aliens i Terminatory. Jeśli ich fabuła jest "cieniutka jak zawleczka granatu" to naprawdę nie wiem jakiego okreslenia mam użyć w stosunku do Avatara"

Takiego samego.
Avatar jedzie na schemacie konfliktu dwóch zwaśnionych rodów/plemion/nacji, z miłością dwóch przedstawicieli owych frakcji w tle, i ostatecznym przechyleniem - z ową miłością w tle - szali zwycięstwa na korzyść tych dobrych, albo zażegnaniem konfliktu i wprowadzeniem ckliwej harmonii (w przypadku Avka to pierwsze).
Star Wars jedzie na schemacie najbardziej typowej z typowych baśni - żyjący na wsi Prostaczek staje się Bohaterem, który podążając śladem Starego Czarodzieja ratuje z nieprzyjacielskiej twierdzy Uwięzioną Księżniczkę z rąk Mrocznego Lorda. Po drodze naturalnie uczy się Sztuki Magii i Miecza, a w podróży towarzyszą mu tacy bohaterowie, jak Łotrzyk, który okazuje się jednak nie do końca być zupełnym materialistą, cały zaś świat jest wyraźnie podzielony na Czerń i Biel.

Ja też uwielbiam Gwiezdne Wojny, ale "uwielbiać" nie znaczy dla mnie "bezkrytycznie wielbić".

"Na tym polu przede wszystkim poległ Avatar"

Tylko na polu muzyki - która w dodatku jak podkład do scen i tak świetnie się sprawdza. Jest ponadto, podobnie jak Star Wars, epicki par excellence.

"Jeśli chodzi o kreacje postaci w Avatarze też bida..."

Jake jest dokładnie takim samym harcerzykiem, jak Luke Skywalker ze Star Wars. Podobnie ma się sprawa z Neytiri oraz Księżniczką Leią. Albo z zadziorną Grace Augustine i Sarą Connor czy też idealistyczną tudzież odważną Trudy Chacon i Vasquez z Aliens. Z kolei pułkownik Quaritch bez najmniejszych trudności konkuruje z Darthem Vaderem i Imperatorem Palpatine'm razem wziętymi jako główny zły - w dodatku oszczędzono mu naiwnej przemiany duchowej, prowadząc ową postać konsekwentnie.
Cały twój akapit w tej materii składa się z sofizmatów.

"A dokładniej chodziło mi to to, że gdyby film nie był pokazywany w 3D to prawdopodobie takiej furory by nie zrobił"

Możliwe. Ale to, czy furorę zrobił, czy nie, nie powinno funkcjonować jako argument na tak lub nie.

"Skoro tak namiętnie przywołujesz SW, to pozwól, że przy tej okazji wspomnę o Władcy Pierścieni. Tego filmu nikt na siłę nie robił w 3D, a i tak jest megaklimatyczny i dla mie jest filmem idealnym pod względem wizualnym"

Oglądam obecnie Avatara bez efektu 3D, i wcale nie wydaje mi się mniej klimatyczny, niż z tym efektem. Władca Pierścieni zaś, jeśli już o nim wspomnieć, to poszedł, że tak powiem, na łatwiznę, bo on nie kreował środowiska od postaw, tylko wykorzystał scenerie autentyczne w Nowej Zelandii.

"Swoje własne..."

Ciekaw jestem, jakież to sztuczki techniczne zastosowano w Avatarze (filmie, na potrzeby którego opracowano zupełnie nowe technologie), rodem z filmu sprzed ponad dwudziestu lat.

"Nie zgodzę się z tym. Jesli ktoś widział zarówno film X jak i film Y, a w dodatku widział starsze filmy reżyera, które stały się kultowe, a przy okazji zjadają filmy X i Y na śniadanie, to nie widzę nic złego w taki subiektywnym prorokowaniu"

Starsze filmy Camerona nie stały się kultowe od razu. Takie rzeczy się widzi z biegiem czasu, a nie zaraz po premierze. Nadal więc masz tylko film X jako podstawę, a film Y nie. W dodatku wspominanie starych filmów sprawia, że podświadomie oczekujesz po nowych kokosów, a wygórowane oczekiwania rzadko kiedy zostają zaspokojone.
Ja podszedłem na spokojnie do Avatara, podobnie jak podszedłem na spokojnie do The Dark Knight, i wcale się nie rozczarowałem.

"Coż skoro ty ich nie dostrzegasz, to nie znaczy, że ich tam nie ma"

Skoro ty je widzisz, to nie znaczy, że tam są. Zwłaszcza, jeśli na twoje przykłady wywracam oczami. Co innego gdybym myślał "no, może coś w tym jest", po podetknięciu mi tego pod nos. Ale jeśli nawet wtedy uważam to za jakieś brednie, to na twoim miejscu albo postarałbym się bardziej z argumentacją, albo dał sobie spokój z forsowaniem tej kuriozalnej tezy.

"Może przy zachwycaniu się efektami 3D w kinie nie było na to czasu?"

Może przy tej całej manii wokół wyzywania Avatara od filmów kopiujących inne, radosna inwencja obrodziła? Była już Pocahontas, była już Diuna, teraz Aliens... jak tak dalej pójdzie, to na liście znajdzie się i Obywatel Kane. Tudzież Sebastian: Kosmiczny Niedźwiadek.

"Ale nie zamierzam nikogo do niczego przekonywać, zwłaszcza, że mam wrażenie, iż druga strona z góry założyła, iż nie chce być przekonana"

Źle założyłaś. Jestem uparty i trudno mnie przekonać, ale to nie oznacza, że jest to niemożliwe - parę osób tu, na FW, skłoniło mnie do zmiany oceny tego czy innego filmu drogą konstruktywnej dyskusji. Natomiast na pewno czytam wszystko, co oponent ma do powiedzenia, i staram się spojrzeć na to w sposób normalny i bez przyjmowania odgórnych założeń.
I jest, jak już mówiłem - nie widzę żadnych powiązań z Aliens, mimo że obejrzałem ten film chyba z pięćdziesiąt razy (ba, więcej!). A twoje przykłady nie tylko mnie nie przekonują, ale wręcz przeciwnie - czynią ową teorię jeszcze bardziej niewiarygodną tudzież, by odpowiednie rzeczy dać słowo, paranoidalną. Znów mi się na usta cisną słowa o tym owczym pędzie, który zaczął się niewinnie - od tych bzdurnych ploteczek z Pocahontas w roli głównej - a powoli przeradza się w dużo większy zbiorowy obłęd, który niebawem każe nam uwierzyć, że Avatar jest kopią połowy (albo i 87,24524(69)%) filmów, jakie nakręcono.
Przykładowo - Avatar zrzyna z Aliens, bo w finale mamy dużą potyczkę z udziałem mecha. To czemu by nie nazwać jeszcze zrzynem z Aliens i serialu Gundam Wing, gdzie też mieliśmy w finale potyczkę z udziałem mecha (dwóch nawet)?

"Za dużo tam miłość szczęśia i śmiesznych niebieskich stworków"

Zaiste, cała ta napięta sytuacja z ludźmi to ocean szczęścia. A jeszcze większy - doznawane przez autochtonów niepowetowane straty, z których po prostu szczytem szczęśliwości i miłości jest zniszczenie Drzewa Domowego Omaticaya i zmiażdżenie iluś tam Na'vi owym drzewem, kiedy padało. Że już nie wspomnę o drobniejszych sprawach, takich jak osobiste relacje poszczególnych postaci, z Tsu'Teyem i jego głęboką pogardą wobec Jake'a na czele.

"Cudowna wioska, która egzystuje niczym Smerfy albo Muminki"

Po przeczytaniu tego, czekam, aż wioskę Indian z Tańczącego z Wilkami też nazwiesz cudowną, a stojące weń namioty porównasz do muchomorków ze smerfnego sioła.

Der_SpeeDer

Odpowiadam ze sporym opóźnieniem, ale dopiero teraz mam trochę czasu.

A teraz w małym skrócie żeby nie pisać wypracowań, których potem nikomu nie chce się czytać:
W większości się z zgadzam... T2 kopiuje pewne ogólniejsze założenia jedynki <to potrafię dostrzec, choć wydaje mi się, że nie bardzo w to wierzysz>, ale nie jest całkowicie wtórny. Wszystkie sceny dialogów pomiędzy mały Johnem, a Arnim były bardzo fajne <to, kiedy Arnold uczy się uśmiechać albo jak John tłumaczy mu, dlaczego ludzie płaczą> w T1 relacji człowiek maszyna tak nie pokazywano. Do tego dochodzą świetne efekty specjalne związane z T-100 i jak już mówiłam postacie: T-800 <jakby nie patrzeć odmienna kreacja niż w T1>, Sarah <całkowicie inna niż w pierwowzorze, ale też świetna> i oczywiście John.

"Dla mnie infantylizmu czy naiwności nie było w żadnym z tych filmów (z drobnym wyjątkiem w postaci jednej dziecinady Connora w T2). Jeśli się upierasz, że jednak były, proszę o detale."

W "Głębi" można się do tego przyczepić, ale nie chcę robić spoilerów <chyba, że bardzo chcesz>. Na szczęście dzieje się to tylko w samej końcówce. Titanica w tym przypadku też można wspomnieć. Dziecinady Connora akurat się czepiać nie będę, bo w końcu był dzieckiem, które do tej pory nie wierzyło w ani jedno słowo matki. Ciekawi mnie jedynie, którą "dziecinadę" masz na myśli.

"Star Wars jedzie na schemacie najbardziej typowej z typowych baśni ..."
Nie zamierzam tego negować, ale SW ratuje się wieloma innymi atutami, których IMO Avatarowi zabrakło. Ale o tym już pisałam.

"Z kolei pułkownik Quaritch bez najmniejszych trudności konkuruje z Darthem Vaderem i Imperatorem Palpatine'm razem wziętymi jako główny zły - w dodatku oszczędzono mu naiwnej przemiany duchowej, prowadząc ową postać konsekwentnie.
Cały twój akapit w tej materii składa się z sofizmatów."
O tym, co ty napisałeś w cytowanym fragmencie mogę powiedzieć dokładnie to samo... Każdy tu mówi za siebie i ja osobiście uznaję wyższość wymienionych postaci nad tymi z Avatara.
Sztampa? OK… Ale sztampowych postaci w filmach jest mnóstwo i nie wszystkie są złe. Liczy się, jaki kto ma na nie pomysł. IMO różnica pomiędzy Lukiem, a Jake'iem jest. Ale Luke faktycznie jest harcerzykiem, bo taka była tej postaci koncepcja. Trzeba pamiętać, że SW to trzy filmy i Luke na początku jest takim właśnie harcerzykiem, ale powoli się wszystkiego uczy i rozwija się z filmu na film. A nawet w Powrocie Jedi widać, że do doskonałości jeszcze trochę mu brakuje. I to właśnie jest w tej postaci fajne, że nie staje się nagle jakimś superherosem, nie dosiada "wielkiego czerwonego ptaka" i nie rozwala całego Imperium w pojedynkę. Przez to dla mnie jako widza ta postać staje się bliższa. A Jake niestety nie ma charyzmy kogoś, kto mógłby poprowadzić lud Na’vi do walki.
A to, że wolę Leję od Neytiri to też kwestia mojego gustu. Po prostu bardziej podobały mi się jej „teksty” w filmie. Uważam też, że z Hanem Solo tworzą fajniejszą parę niż ta trochę mdła avatarowa. Quaritch jest akurat jedyną postacią, która się ponad przeciętną w tym filmie wybija <co trudne nie jest>, ale to i tak za mało by zapamiętać go dłużej niż godzinę-dwie po zakończeniu seansu, a twoją tezę, że może konkurować z Vaderem uważam za <wybacz to określenie> śmieszną. Vader jest atrakcyjniejszy, bo nie jest jednowymiarowy. Niby czarny charakter, ale jest w nim jakieś dobro. A jego przemianę wcale nie uważam za naiwną…
Zresztą na tym samym schemacie, co SW jadą Piraci z Karaibów. Tego filmu nikt nie nazywa arcydziełem, bo to film wyłącznie rozrywkowy i jako taki swoje zadanie spełnił. Jest bardzo dobry wizualnie, ma lepszą niż Avatar muzykę. Z aktorstwem to bywa różnie, ale ma coś, czego Avatar nie ma nawet w 1/10, czyli takiej postaci jak Jack Sparrow. To właśnie on dźwiga na barkach całą trylogię, w chwilach, kiedy inne postacie i fabuła nie dają rady.

„Ja też uwielbiam Gwiezdne Wojny, ale "uwielbiać" nie znaczy dla mnie "bezkrytycznie wielbić".”
Nigdzie nie napisałam, że bezgranicznie uwielbiam ten film. Śmię tylko twierdzić, że pod każdym względem góruje nad Avatarem. Czy uważam go za arcydzieło? Nie wiem… Nie ma chyba takiego filmu, który byłby dla mnie arcydziełem, bo każdy ma jakieś mniejsze lub większe wady. Dlatego też żadnemu jeszcze nie wystawiłam 10/10.

„Tylko na polu muzyki - która w dodatku jak podkład do scen i tak świetnie się sprawdza. Jest ponadto, podobnie jak Star Wars, epicki par excellence.”

Nie tylko na polu muzyki… Świetnie się sprawdza? Czy my mówimy o tym samym filmie? Czy można tak określić muzykę, której istnienie w filmie uświadamiamy sobie raz, góra dwa i to na bardzo krótko? Ja z całą stanowczością nie mogę.

„Władca Pierścieni zaś, jeśli już o nim wspomnieć, to poszedł, że tak powiem, na łatwiznę, bo on nie kreował środowiska od postaw, tylko wykorzystał scenerie autentyczne w Nowej Zelandii.”

Dla mnie to nie jest pójście na łatwiznę, a na realizm. To pokazuje, że nie trzeba robić niemal całego filmu komputerowo by zrobić świetne dzieło. LOTR, kiedy trzeba jest sielski anielski- wioska Hobbistów, a kiedy trzeba mroczny i złowieszczy jak Mordor. I z pewnością twórcom wcale nie przyszło tak łatwo by wybrać lokalizacje, zaaranżować je na potrzeby filmu, a w dodatku zrobić to tak żeby fani książki, którzy mieli już swoje własne wyobrażenie Śródziemna czuli się usatysfakcjonowani. Gdyby robili wszystko cyfrowo mogliby dać większy popis wyobraźni…

O sztuczkach z efektami specjalnymi pisałam w kontekście innych filmów C. a nie w doniesieniu do Avatara, bo wiadomo, że on jest robiony inaczej niż robiono filmy 20 lat temu.

„Zwłaszcza, jeśli na twoje przykłady wywracam oczami.”
Przykro mi, ale jak ktoś nie widzi, że główny szkielet filmu to Pocahontas <albo jakieś pochodno-podobne>:
Bohater przybywa do obcego świata, tam poznaje córkę wodza, która „wprowadza go w ten nowy świat”, on jest nim tak zauroczony, że w końcu staje po stronie nowych przyjaciół i walczy przeciw dawnym sprzymierzeńcom. Ponadto w plemieniu znajduje się osobnik, który nie jest przychylny „obcemu” i wydaje się zazdrosny o postać żeńską. Potem jest walka itd. Do tego dochodzą elementy zaczerpnięte z Aliens – jakaś firma czy korporacja, która leci na planetę z wyrażnym i niezachwianym zamiarem zdobycia czegoś. Tym razem to nie Obcy tylko jakiś metal. Na planetę leci też oczywiście wysłannik tej firmy, który tak jak Burke ma dopilnować by zamiar został zrealizowany. O podobieństwie walki Ripley z królową Obcych, a wiadomą sceną z Avatara wspominać chyba nie muszę. To sztandarowy przykład i nie wierzę, że skro tak wnikliwie znasz Aliens nie miałeś skojarzeń.
To ja już nic na to nie poradzę i nie mam zamiaru w kolejnych postach się powtarzać w tej kwestii.
Nazywanie tego totalną zrzynka może faktycznie nie jest do końca na miejscu, ale to coś więcej niż zwykła inspiracja, dlatego nazywam ten film „Pocahontas w kosmosie”.

„Przykładowo - Avatar zrzyna z Aliens, bo w finale mamy dużą potyczkę z udziałem mecha. To czemu by nie nazwać jeszcze zrzynem z Aliens i serialu Gundam Wing, gdzie też mieliśmy w finale potyczkę z udziałem mecha (dwóch nawet)?”

To razi, bo przypadkiem oba filmy wyreżyserował ten sam człowiek… I wygląda to tak, iż pomyślał, że jak raz coś się dobrze sprzedało to, jak coś pozmienia i da to w 3D to ludzie to kupią i odniesie kolejny kasowy sukces.

„doznawane przez autochtonów niepowetowane straty,”
„Po przeczytaniu tego, czekam, aż wioskę Indian z Tańczącego z Wilkami też nazwiesz cudowną, a stojące weń namioty porównasz do muchomorków ze smerfnego sioła.”

Tyle, że mnie to wcale nie ruszało… Przyznaję, że tamto napisałam nieco przewrotnie wiedząc, że do tego się przyczepisz. Po prostu nawet to niszczenie wioski nie zepsuło IMO cukierkowatego klimatu. Nie czułam w tym dramaturgii. Obrazy przesuwały się przed moimi oczami i nic poza tym. A Tańczącego z Wilkami nie widziałam, bo generalnie nie lubię filmów o Indianach <może to jeden z powodów dla których Avatar jest dla mnie co najwyżej dobry>. Jedyny film, w którym byli Indianie, a który mi się podobał <za to bardzo> to Ostatni Mohikanin. A jeśli już mówiliśmy o muzyce, to na przykładzie tego filmu widać, co to znaczy epicka ścieżka dźwiękowa.

Teraz się jeszcze odniosę do tego, o czym dyskutujecie ze Znawcą

„Ależ tak... bo przecież... to jest Vader, i tyle. W podobnych sytuacjach nie potrzeba widać niektórym żadnej argumentacji, chłodnego spojrzenia na kultowe postacie, bo im wystarczy sama kultowość. I jedyny argument to wtedy "Vader jest lepszy bo... bo... bo to przecież Vader, do cholery!". I wtedy nie dociera nawet fakt, że fenomenalna kreacja Stephena Langa wcale nie zasługuje na "polerowanie jego czarnej zbroi", traci na znaczeniu.
Traci również na znaczeniu sztampa poszczególnych postaci ze Star Wars (na czele ze Skywalkerem) - też dlatego, bo są kultowe, i tyle.”

Ale przecież jest jakiś powód, dla którego kultowe się stały… Postacie takie jak Jack Sparrow, czy T-800, czy wspomniany Vader to postacie, które pojawiając się na ekranie z powodzeniem przyćmiewają wszystkie inne <co nie znaczy, że tamte są złe. Chodzi o to, że niektóre mają w sobie ten szczególny magnetyzm, iskrę, która sprawia, że przyciągają uwagę i co najważniejsze są w stanie ją utrzymać>. A w pewnym momencie widz łapie się na tym, że w napięciu czeka, co taka postać za chwilę zrobi lub powie. Może być to świetna postać w tylko dobrym filmie jak Sparrow, wtedy cała uwaga skupia się tylko na nim, a może być tak jak w przypadku Arniego w T1, że inne postacie też są dobre, ale mimo to ta jest w jakiś sposób wiodąca i widz ma świadomość, że bez niej <ogromne znaczenie ma też osoba która tę postać gra i to czy się do roli nadaje – Arnold zero mimiki, ale tu reżyser właśnie tego potrzebował> film straciłby sporo na atrakcyjności.
A Luke OK. sztampowy jest, ale to nie przeszkadza, bo jest bardzo dobrze „odegrany” i jak już napisałam nie staje się na końcu niezwyciężony. Ale IMO ta postać, jeśli już jest kultowa, to tylko dlatego, że kultowe jest całe SW. Po prostu takie postacie kryształowych rycerzy na białym koniu, poczciwców z misją rzadziej zdobywają taką sympatie jak tacy, który mają jakieś skazy <jak osobiście większą sympatię czułam zawsze do Hana Solo> albo czarne charaktery. Dojść może nawet do tego, że to tym złym zaczyna się kibicować, bo są tak dla widza „magiczne”.

ocenił(a) film na 9
Kassandra_

"T2 kopiuje pewne ogólniejsze założenia jedynki <to potrafię dostrzec, choć wydaje mi się, że nie bardzo w to wierzysz>, ale nie jest całkowicie wtórny"

Wiesz... w takim razie "Avatar kopiuje pewne założenia z omawianego tu schematu, ale nie jest całkowicie wtórny".

"Titanica w tym przypadku też można wspomnieć"

O Titanicu można wiele powiedzieć. Że jest lukrem do cna zalany. Że jest łzawy. Że jest mdły. Że jest ckliwy.
Ale nie, że jest INFANTYLNY, na litość Boską...

"Dziecinady Connora akurat się czepiać nie będę, bo w końcu był dzieckiem, które do tej pory nie wierzyło w ani jedno słowo matki. Ciekawi mnie jedynie, którą "dziecinadę" masz na myśli."

Tą dziecinadę, kiedy to - ucieszony, że Arnie się go słucha - kazał mu wyczyniać jakieś komedie pokroju stania na jednej nodze. A ja mniemałem, że na utworze "Bad to the Bone" skończą się wszelkie związki z filmem Problem Child...

"Nie zamierzam tego negować, ale SW ratuje się wieloma innymi atutami, których IMO Avatarowi zabrakło"

Ależ nie zabrakło - też jest epicki, też jest widowiskowy, też jest nakręcony z rozmachem i też ma wyraziste postacie. Kładzie nawet podwaliny pod swoje własne uniwersum.

"IMO różnica pomiędzy Lukiem, a Jake'iem jest. Ale Luke faktycznie jest harcerzykiem, bo taka była tej postaci koncepcja. Trzeba pamiętać, że SW to trzy filmy i Luke na początku jest takim właśnie harcerzykiem, ale powoli się wszystkiego uczy i rozwija się z filmu na film. A nawet w Powrocie Jedi widać, że do doskonałości jeszcze trochę mu brakuje. I to właśnie jest w tej postaci fajne, że nie staje się nagle jakimś superherosem, nie dosiada "wielkiego czerwonego ptaka" i nie rozwala całego Imperium w pojedynkę. Przez to dla mnie jako widza ta postać staje się bliższa. A Jake niestety nie ma charyzmy kogoś, kto mógłby poprowadzić lud Na’vi do walki."

Wiesz, jeżeli czepiać się Jake'a, że to zwykły, prosty wojak, który nie ma charyzmy, to tym bardziej można się czepiać Luke'a, że to zwykły wieśniak, który nawet pod koniec filmu marne ma szanse na zmierzenie się z potężniejszym odeń Imperatorem. Na przedstawionej przez ciebie zasadzie można też z powodzeniem dowodzić, że Jake stopniowo krzepnie w swojej roli członka plemienia Omaticaya, że przechodzi duchową oraz fizyczną przemianę w trakcie filmu, oraz że też nie staje się bohaterem wśród Na'vi ot tak, sobie (decyduje się na desperacki krok i udaje mu się dosiąść Toruka). Poza tym Jake w dalszym ciągu jest prostym żołnierzem, który reaguje na wszystko spontanicznie, a na polu bitwy dobrze umie się odnaleźć.

"Uważam też, że z Hanem Solo tworzą fajniejszą parę niż ta trochę mdła avatarowa"

W czym się przejawia "mdłość" wątku miłosnego w Avatarze, doprawdy nie ogarniam rozumem... jest to wątek niewiele się różniący od tego w Star Wars właśnie - nienachalny, niespychający innych na dalszy plan, zaś obydwie postacie to wojownicy, którzy nigdy nie poddają się bez walki.

"Quaritch jest akurat jedyną postacią, która się ponad przeciętną w tym filmie wybija <co trudne nie jest>, ale to i tak za mało by zapamiętać go dłużej niż godzinę-dwie po zakończeniu seansu, a twoją tezę, że może konkurować z Vaderem uważam za <wybacz to określenie> śmieszną"

Cóż, więc też "wybacz to określenie", ale śmieszna jest dla mnie twoja teza, że jest inaczej. Wyraża bowiem uparte zaślepienie i zapatrzenie w postać, która broni się podwójnie, bo JUŻ jest kultowa. A nie zdrowe i chłodne podejście do tematu.

"Czy uważam go za arcydzieło? Nie wiem… Nie ma chyba takiego filmu, który byłby dla mnie arcydziełem, bo każdy ma jakieś mniejsze lub większe wady"

"Arcydzieło" nie oznacza "film bezbłędny".

"Nie tylko na polu muzyki… "

Właśnie, że tylko...

"Świetnie się sprawdza? Czy my mówimy o tym samym filmie?"

Zdecydowanie. Może tylko po prostu nie rozumiesz, że "dobra muzyka" to nie tylko i wyłącznie taka, która zostaje w pamięci po seansie (zresztą, jeden taki utwór z Avatara mi się utrwalił), ale też taka, bez której dana scena straciłaby wiele na wyrazie? A w przypadku utworów z Avatara tak właśnie jest.

"Dla mnie to nie jest pójście na łatwiznę, a na realizm. To pokazuje, że nie trzeba robić niemal całego filmu komputerowo by zrobić świetne dzieło"

Pewnie, że nie trzeba. Jeśli się nie ma zamiaru robić scenerii innych, niż te swojskie i znane (a takich we Władcy Pierścieni pełno), to i po co CGI? Niestety, Avatar nie miał tego luksusu - toczył się na innej planecie, a jego twórcy powzięli taki zamiar, żeby go stworzyć od podstaw i nie kręcić poszczególnych scen, wykorzystując krajobrazy poczciwej Matki Ziemi jako scenografię.
Ale to w żaden sposób nie zmienia mojej pointy.

"Przykro mi, ale jak ktoś nie widzi, że główny szkielet filmu to Pocahontas"

Nie widzę tego, bo cała ta teza opiera się na uproszczeniach, przemilczeniach, a nawet na słowach-wytrychach. Podobnie jak te brednie o tym, że Equilibrium to klon Matrixa.
A na widok twoich powiązań z Aliens już mi ręce zaczynają opadać.

"Do tego dochodzą elementy zaczerpnięte z Aliens – jakaś firma czy korporacja, która leci na planetę z wyrażnym i niezachwianym zamiarem zdobycia czegoś"

Zaiste, Aliens ma patent na złe korporacje, które kładą łapę na tym czy innym interesie, bo chcą zarobić więcej szmalu, nie cofając się przed niczym. Jeden z powszechnie zgranych w SF elementów podpinasz, kompletnie bez sensu i na siłę, akurat pod Aliens? Nie truj.

"Na planetę leci też oczywiście wysłannik tej firmy, który tak jak Burke ma dopilnować by zamiar został zrealizowany"

Tak. Bo przecież złe megakorporacje to twory imponderabilialne - tylko genialny Aliens pokazuje, że one mają swoich pracowników i bezdusznych urzędasów, których wysyłają tu i ówdzie. Ponownie - nie truj, wciskając mi coś powszechnie występującego jako element wzięty żywcem z tego a tego filmu.

"O podobieństwie walki Ripley z królową Obcych, a wiadomą sceną z Avatara wspominać chyba nie muszę"

Nie o podobieństwach, tylko o podobieństwie - te dwie walki łączy bowiem TYLKO i WYŁĄCZNIE to, że brała w nich udział osoba korzystająca z mecha. I nic więcej. Wymyślanie w związku z tym, że jedna powstała w oparciu o drugą, jest niczym innym, jak zwyczajną paranoją.

I jeśli lubisz takie komedie, to ja mogę z łatwością zbudować inną, równie bzdurną teorię, i znaleźć na to nawet dowody. Na rozgrzewkę zacznijmy od stwierdzenia, że Avatar to faktycznie zrzyn z Sebastiana: Kosmicznego Niedźwiadka. Wiesz, że scena, gdzie Mo'at prosi Jake'a o pomoc, jest zerżnięta z tego filmu? Dokładnie tak - jedna z postaci też zalewa się łzami, prosząc o pomoc, a adresatem tej pomocy jest również ktoś pochodzący z nieporównywalnie bardziej zaawansowanego technologicznie gatunku. Wszystko się zgadza! Ba, w owym Sebastianie mamy nawet motyw niejako ekologiczny! A więc wniosek jest prosty! Cameron zerżnął z filmu Sebastian: Kosmiczny Niedźwiadek!
Pojęłaś aluzję, czy mam następne tego typu "prawdy objawione" głosić, nie różniące się absolutnie niczym od głupot o
Pocahontas, Aliens, i dziesiątkach innych filmów?

"To sztandarowy przykład i nie wierzę, że skro tak wnikliwie znasz Aliens nie miałeś skojarzeń."

Ależ proszę bardzo - nie wierz, nic mnie to nie obchodzi. To, że po raz kolejny odrzucasz fakty, nie jest w dyskusji żadnym argumentem.

"To razi, bo przypadkiem oba filmy wyreżyserował ten sam człowiek"

Zaś to zdanie każe mi podejrzewać, że wręcz wmówiłaś sobie to, o czym mówisz, metodą autosugestii. Nie dlatego, że jakieś racjonalne podstawy znalazłaś, tylko dlatego, że ten sam reżyser. I to wystarczyło.

"Przyznaję, że tamto napisałam nieco przewrotnie wiedząc, że do tego się przyczepisz. Po prostu nawet to niszczenie wioski nie zepsuło IMO cukierkowatego klimatu. Nie czułam w tym dramaturgii"

A ja nadal nie wiem, CO decyduje o "cukierkowatości" filmu. Zwłaszcza, jeśli się masakrę akurat ogląda.

"Ale przecież jest jakiś powód, dla którego kultowe się stały…"

Problem w tym, że one tak czy inaczej JUŻ są kultowe, więc porównywanie ich z tymi nowymi nie jest sprawiedliwe. Zwłaszcza, że większość ludzi, nie uciekając się do jakiejkolwiek rozsądnej analizy, od razu powie, że lepszy jest Vader, bo to przecież bluźnierstwo myśleć, że ktoś inny może być od niego lepszy.

ocenił(a) film na 7
Der_SpeeDer

A ja odpiszę zbiorczo...
Avatar jest suchy... to była metafora... to znaczy, że nie ma on magii kina :P Star Wars i Jurasic Park mają to coś i dlatego są uznawane za arcydzieła.
I wybacz Khaosth te (można to tak nazwać?) oskarżenia... a odkąd przez afere z hasłami straciłem swoje 2 konta coś nie mam humoru :P

A teraz jeszcze jedno ;-)
Der SpeeDer, nie skomentuje całej twojej wypowiedzi, bo i nie była do mnie, ale taki mały szczegół... Avatar i Pocahontas to mit kolonizacji Ameryki... nawiasem mówiąc cały dorobek historyczno-kulturowy świata to Azja (izolująca się od reszty) i Europa (bardzo ekspansywna)... Ja uważam z indiańską historią film Camerona ma za dużo wspólnego...
Bez barier kulturowych, wiekowych itp... czemu ci wyżsi mają się zniżać do reszty, kiedy to ona mogłaby się podciągnać? I teraz pytanie: Jako bohaterowie Avatara, po której bylybiście stronie? Ja serio uważam, że ich cukierkowa ekokultura jest gorsza od naszej :P Tak samo Ameryka i (musze to powiedzieć) Afryka, gdyby nie kolonizacja, do dziś latałyby w spódniczkach z trawy... chyba, że podbiliby ich Arabowie i mielibyśmy 3 kontynenty fanatyków.

Wracając do filmu... Jeśli nie fabuła, to co?
- Efekty - Dobre, ale zasłitaśne... jakby znów grał w Raymana :P jednak na plus.
- Muzyka - Szału nie ma.
- Postacie. - Ok, są fajne, ale tylko drugi plan. Nie mam tam nikogo na miarę Dartha Vadera, Batmana, Scherlocka Holmesa, Jacka Sparrowa, Jokera itp...
- Dialogi. - Oj słabo z tym... Gdzie te kultowe hasła, sceny?
- Aktorstwo - Nie wytrzymuje porównania z dowolnym filmem Tarantino... z resztą z Arnim z Terminatora też nie :P

ocenił(a) film na 7
Znawca_

Poza tym... Czar Pandory mnie nie rusza...
Nigdy nie marzyłem o tym, żeby zostawić ten cały technologiczny shit, iść nago do lasu i skakać, skakać, skakać...

ocenił(a) film na 9
Znawca_

Magia kina to takie śmieszne zjawisko, którego nie da się zmierzyć i zbadać, a każdego dotyka w różnym stopniu. Ja na przykład czuję tę magię w "Parkach jurajskich", w "Obcych", w pierwszych dwóch "Terminatorach", czy "Avatarze", podczas gdy tak cenione i podziwiane "Gwiezdne wojny" oraz "Władca pierścieni" pozostają mi obojętne. To jeszcze nie przesądza o tym, czy film będzie ogólnie uznany za arcydzieło, czy nie.

Oskarżenia? Zdecydowanie zbyt mocne słowo. Drobna nadinterpretacja do której sam się przyczyniłem. Nie obrażałeś mnie, niczym nie zawiniłeś, więc nie ma sprawy. :)
Przy okazji chciałbym też rozwinąć swoją poprzednią wypowiedź. Pisząc, że "Avatara" wyróżnia dobre aktorstwo i dopracowany scenariusz, nie pisałem że tych rzeczy brakuje pozostałym wymienionym przeze mnie produkcjom. Wręcz przeciwnie. Szukałem dla "Avatara" równie doborowego towarzystwa. Choćby co do aktorstwa panowie Bruce Willis, czy też Sam Neil - oni jeszcze nigdy mnie nie zawiedli.

Natomiast mi również nie podoba się utożsamianie cywilizacji mniej rozwiniętych technologicznie jako gorsze. Mają swoje tradycje, unikalne zwyczaje i najwyraźniej im to odpowiada. Szamańskie praktyki wydają mi się równie abstrakcyjne, co zasady przepływu gotówki w bankach i jej emisji. Pieniądze na życie, czy życie dla pieniędzy. Oczywiście wolę swoje wygodne życie z żywnością wyłożoną w sklepach, niźli uprawianie i zbieranie roślin, jednak nie widzę sensu w wartościowaniu tych sposobów na życie. I tak liczą się jedynie relacje z drugim człowiekiem.

- efekty
Piszesz raczej o designie, o świecie przedstawionym. Niestety to jest już dobrodziejstwo inwentarza. Wolę "Obcego" od "Avatara", ale ja z kolei wolę już "Avatara" od "Gwiezdnych wojen" VI, czy I.
Reszty się nie czepiam. Każdy ma swoje odczucia.

Khaosth

Dla każdego coś miłego.

ocenił(a) film na 9
Znawca_

"Avatar jest suchy... to była metafora... to znaczy, że nie ma on magii kina :P"

Z kronik paranormalnych - czułem ową nieistniejącą rzekomo magię kina przez cały film.

"Avatar i Pocahontas to mit kolonizacji Ameryki... nawiasem mówiąc cały dorobek historyczno-kulturowy świata to Azja (izolująca się od reszty) i Europa (bardzo ekspansywna)... Ja uważam z indiańską historią film Camerona ma za dużo wspólnego..."

Nie tylko z nią. I nie jest to całkiem przypadkowe.

"Bez barier kulturowych, wiekowych itp... czemu ci wyżsi mają się zniżać do reszty, kiedy to ona mogłaby się podciągnać?"

Halo? Jacuś cię opętał?
Co to ma być? Co ty sobie myślisz, dzieląc kultury na "niższe" i "wyższe"? I na czym ów "podział" ma polegać, na tym, że my lepsi jesteśmy gospodarczo, niż państwa w Afryce?

"I teraz pytanie: Jako bohaterowie Avatara, po której bylybiście stronie? Ja serio uważam, że ich cukierkowa ekokultura jest gorsza od naszej :P"

Najwyraźniej tak.
Po której byłbym stronie? Zapewne, z zamiłowania do wypasionego sprzętu, jakim rozporządzają ludzie, wsiadłbym z ochotą do jednego z owych AMP... po czym zdezerterował, żeby wspomóc autochtonów.
Otwarte głoszenie, że dana kultura jest gorsza od innej, bo jest mniej zaawansowana technologicznie, jest zwykłą pomyłką. Raz, że "poziom technologiczny" i "kultura" to są dwie różne rzeczy. I twoje gadanie, że oni są gorsi, bo są proekologiczni, a tym samym niestechnicyzowani, jest nielogiczne. Dwa, że jeśli otwarcie stwierdzasz, że chciałbyś żyć na takiej Ziemi, jak ją w Avatarze przedstawiono (odsyłam do guide'a oraz na wiki Avatara), to radziłbym się w czoło popukać. Trzy, jeśli według ciebie przejawiany przez Na'vi szacunek wobec przyrody świadczy o tym, że są gorsi, a ich całe uduchowienie, przeciwstawiane ludzkiej chciwości oraz zimnemu pragmatyzmowi, zapewne o ich głupocie, to pogratulować braku jakiejkolwiek subtelności.
A z tymi gorszymi i lepszymi kulturami to najlepiej od razu ogłoś, że biały człowiek być wyższa rasa, bo on przecież mieć lepsze narzędzia mordu i kiedyś pokonać i zniewolić głupich czarnuchów gdzieś na drugim końcu świata. I że takie postępowanie być chwalebne i świadczyć, że my być wyższa kultura. Osiągniesz szczyt żenady.

"- Efekty - Dobre, ale zasłitaśne..."

Nazywanie efektów, które korzystają z nowych w tej materii i niestosowanych wcześniej zabawek "dobrymi", jest dużym nadużyciem. I wierz mi - jeśli ja, człowiek kompletnie pozbawiony powłoki antyinfantylnej i krzywiący się nawet na bardzo drobne przejawy cukierkowatości, Avatara oglądam bez zająknięcia (a nawet wręcz z zachwytem), to efekty w tym filmie zdecydowanie nie są "zasłitaśne".

"- Postacie. - Ok, są fajne, ale tylko drugi plan. Nie mam tam nikogo na miarę Dartha Vadera, Batmana, Scherlocka Holmesa, Jacka Sparrowa, Jokera itp..."

Odsyłam do odpowiedzi na post Kass, gdzie zdementowałem tę bzdurną tezę.

"- Dialogi. - Oj słabo z tym... Gdzie te kultowe hasła, sceny?"

Naturalnie - bo ty kultowość takich rzeczy jesteś w stanie stwierdzić od razu, tak z trzy minuty po wyjściu z kina albo w tydzień po obejrzeniu filmu. Jasnowidz chędożony...

"- Aktorstwo - Nie wytrzymuje porównania z dowolnym filmem Tarantino... z resztą z Arnim z Terminatora też nie :P"

Tu już mi się nawet gadać nie chce, bo takie ogólnikowe hasła nie dowodzą absolutnie NICZEGO, ani tym bardziej nie zasługują na rzeczową odpowiedź. Zwłaszcza ta wzmianka o Arnim, na widok której aż się płakać chce.


"Poza tym... Czar Pandory mnie nie rusza..."

Skoro według ciebie "kultura" oznacza "technicyzację", wcale się nie dziwię.

"Nigdy nie marzyłem o tym, żeby zostawić ten cały technologiczny shit, iść nago do lasu i skakać, skakać, skakać..."

Ja też nie. Nigdy też nie marzyłem o bliskim spotkaniu z głodnym Deinonychem.
Co nie zmienia w żaden sposób faktu, że Pandora jest w moich oczach piękna, tudzież że kocham dinozaury.

ocenił(a) film na 7
Der_SpeeDer

Zaczne od końca :P
Też lubie dinozaury, a jaszczur z Avatara (ten z walki końcowej) przypomina tego z Mrocznego Widma ;-)

"Nigdy też nie marzyłem o bliskim spotkaniu z głodnym Deinonychem."
Jak przez pręty klatki to spoko :D BTW A Utahraptor nie lepszy?

Czyżby opętał mnie bzykuś? A może nie lubiłem go tak, bo był gorszą wersją mnie :P Może wkurzało mnie, że ktoś kto należy go klasy gorszych uważa się za lepszego... i trzeba mu było pokazać, gdzie jego miejsce? A może nie. xD

Mnie opętało, ty za to wszystko spłycasz... a niby to mi brak subtelności i uczuć... kultura = technizacja? Od kiedy? Bo jestem szczęśliwym dzieckiem nowoczesnego świata? Czy może z powodu segregacji kulturowo rasowej?
Idąc tym tropem starożytni też byli słabi bo nie mieli internetu... litości... Europa ma starożytną Grecję, Rzym... potem średniowiecze, renesans, barok... i tak dalej, i tak dalej... Azja też ma bogatą kulturę, tylko zamykają się dla świata... A co mają Afryka z Ameryką? Dużo mniej :P I starożytny Egipt sie nie liczy, bo oni nie byli czarni. Są Inkowie, Majowie, Aztekowie itp... ale to i tak mniej... + mówimy to o kulturach navipodobnych.
Mówimy, że wszyscy są tacy sami... to szkoda, że to nieprawda... rasy różnią się wygladem zewnętrznym, budową ciała... genetycznie pewnie też... nawet IQ jest inne dla każdej rasy... ale o tym się nie mówi, bo to godzi w teorię równości.

Tylko mnie nie oskarżaj o popieranie apartheidu... nazizmu (rasa panów)... itp... Oczywiste różnice między rasami to jedno, a dyskryminacja, coś zpełnie innego :P

Przyroda jest piękna, ale można ją podziwiać przez kilka godzin a potem wrócić do miasta, pograć na komputerze, iść na imprezę, a potem spać... w wygodnym łóżku pod kołdrą, a nie liśćmi... Nie chcę świata bez przyrody... to przesada w drugą stronę... Niech będzie wszystkiego po trochu.
Natomiast JakeSully sie cofnął w rozwoju... + zakochał się w lasce innego gatunku... to tak jakbym pokochał psa, nietoperza... lub krewetkę z District 9 xD Co gorsza to jest zaraźliwe... ten fetysz dotknął sporą grupę fanów Avatara... Jak można kochać Neytiri? Ludzie, macie najebane.

I serio czekam na dzień, w którym człowiek zapanuje nad przyrodą, zamiast się jej bać. Pewnie go nie dożyję, ale fajne to będzie.
Zapanuje, nie znaczy zniszczy.

A teraz do puenty...
Twoja arguemntacja i obalanie moich bzdur opiera się wyłącznie na twoim guście... kolos na glinianych nogach przyjacielu... Czytałem twoją odpowiedź dla Kass... i kompletnie nie zgadzam się z tym, że postacie z Avatara mogą konkurować na najlepszymi Charakterami kina... Vaderowi niech polerują jego czarną zbroję, ot co!
Rzucam ogólniki, bo nie chcę pisać wypracowania na pół strony... lenistwo :P + tobie już teraz puściły nerwy (1:0 dla mnie xD). Bzykuś wytrzymał dłużej... ale też go w koncu serio wkurwiliśmy (nie tylko ja) tak, że wykrzyczał, o co mu naprawdę chodzi... wtedy stał się nieciekawy... i daliśmy spokój ;P
Cierpliwość, grzeczność i kulturę osobistą traktuję instrumentalnie... czasem... a czasem nie :P I nie mogę się przydzielić do żadnej z postaw społecznych, czy filozofii... bo z każdego biorę po trochu, co mi pasuje i robię własną składankę...
Lubię być kontrowersyjny i mówić wiele rzeczy nie do końca na poważnie... ale to chyba widać... mam nadzieję... więc nie bierz tego do siebie... Lubię cię i często masz rację, ale teraz za cholerę nie mogę się z tobą zgodzić... i dziwi mnie twoje zdanie... i mówię ci to szczerze.

Podsumowując (tu będzie rzeczowo, bo cały post był o niczym w sumie xD):
W Avatarze podobały mi się tylko efekty... reszta średnia lub słaba... IMO 7/10 to maks dla tego filmu. Odczepię się od kultowości, którą moze rzeczywiście można stwierdzić po latach (IMO inteligentny wcześniej to przewidzi).
- Fabuła - słaba... Gdzie są zwroty akcji i trzymanie w napięciu? Porównajmy do TDK, gdzie jest masa twistów...
- Aktorstwo - Worthington i spółka vs Ledger (TDK), vs Oldman (Drakula), vs Depp (Piraci), vs Waltz (Bękarty), vs Bale (American Psycho), vs Pitt (dowolny film), vs L. Jackson (Pulp)... a dlaczego wcześniej podałem ogólnie filmy Tarantino? Bo tam zawsze poziom aktorstwa jest najwyższy... i słabego serio w żadnym jego filmie nie zauważyłem... o właśnie... jeszcze vs Tarantino (Wściekłe psy, Desperado, Od zmierzchu do świtu).
- Postacie... źli na poziomie (ale gdzie tam im do Landy, czy Jokera)... ale pozytywni? Średniaki... taki Arni z Terminatora miał lepszy image :D Cameron potrafi lepiej.
- Dialogi... - tu porównanie (znowu) z Tarantino nasuwa się samo... jakże mało dobrych tekstów w Avku w porównaniu z.... Pulp Fiction choćby... z Bękartami wojny.... ale niekoniecznie musisz lubić ten specyficzny typ... więc z TDK... też klasę wyżej...

ocenił(a) film na 7
Znawca_

Ufff... ale długie mi wyszło...

ocenił(a) film na 9
Znawca_

"Też lubie dinozaury, a jaszczur z Avatara (ten z walki końcowej) przypomina tego z Mrocznego Widma ;-)"

Thanator w ogóle nie przypomina jaszczura, to po pierwsze, a po drugie, nie pamiętam żadnego jaszczura w Mrocznym Widmie. W Zemście Sithów już prędzej.
Nie wspomnę o tym, że ktoś inny utrzymywał, że Thanator to jest podobny do owego monstrum z Hellboya... ja już nie mogę z tą zbiorową manią doszukiwania się zżynów w Avatarze... Istny obłęd.

"Mnie opętało, ty za to wszystko spłycasz... a niby to mi brak subtelności i uczuć... kultura = technizacja?"

A jakąż tu inną "kulturę" Ziemian pokazano? To po prostu zbieranina chciwców, którzy chcą przede wszystkim na całej aferze zarobić i za nic mają jakiekolwiek wartości. Dlatego nie sposób się utożsamiać z TAK przedstawionymi ludźmi. Podobnie jak nie sposób się utożsamiać z bandą fanatycznych przygłupów z Imperium Człowieka (patrz: Warhammer 40k), którzy w swoim generalnym prymitywizmie niszczą wszystko, co odstępuje od ich jedynie słusznego wzorca.

"Mówimy, że wszyscy są tacy sami... to szkoda, że to nieprawda... rasy różnią się wygladem zewnętrznym, budową ciała... genetycznie pewnie też... "

Żeby się różnić wyglądem zewnętrznym, budową ciała i genotypem, nie potrzeba należeć do innej "rasy". Nie mówiąc już o tym, że to, delikatnie mówiąc, płytkie - głosić że "my jesteśmy inni, bo... bo... a, bo inaczej wyglądamy".

"nawet IQ jest inne dla każdej rasy... ale o tym się nie mówi, bo to godzi w teorię równości"

O tym się nie mówi, bo to bzdury. Prymitywne zabobony (dokładnie tak), które zasługują w najlepszym razie na włożenie do jednego wora z resztą zabobonów, o czarownicach, gusłach, omenach zsyłanych przez bogów, płaskiej Ziemi i tym podobnych. Ale najwyraźniej niektóre zabobony trudno z ludzkiej świadomości wykorzenić (a ci katolicy o złym pojmowaniu chrześcijaństwa, co to wbrew oczywistym faktom twierdzą, że świat powstał w siedem dni, a ewolucja nie miała miejsca?).

"Nie chcę świata bez przyrody... to przesada w drugą stronę... Niech będzie wszystkiego po trochu."

Najwyraźniej zbyt dosłownie traktujesz ów film - to jest właśnie zderzenie skrajności, tego ludu najbardziej ekologicznego i tego najbardziej zaawansowanego technologicznie. Tego, w którym przyroda, a także pewne uduchowienie, kultura, pełni znaczącą rolę, i tego, w którym te rzeczy dawno już zniszczono i zaprzepaszczono. I Pandora w tej sytuacji jest swego rodzaju "rajem utraconym".

"zakochał się w lasce innego gatunku... to tak jakbym pokochał psa, nietoperza... lub krewetkę z District"

Nie, to jest dokładnie to samo, co reszta międzyrasowych związków w szeroko pojętym fantasy/SF. I miłość Jake'a do osobniczki prawie-że-ludzkiej rasy nie odbiega znacząco od występujących w fantastyce półelfów, połorków... ba, są nawet i półogry czy półminotaury. Albo treny (krzyżówka jaszczuroludzi z troglodytami) I nikt na co dzień nie narzeka ani nie mówi, że to jest chore.

"Co gorsza to jest zaraźliwe... ten fetysz dotknął sporą grupę fanów Avatara... Jak można kochać Neytiri? Ludzie, macie najebane."

Są ludzie, którzy "kochają" zwierzęta... a taka Neytiri od człowieka w sumie znacząco się nie różni, da się ją oceniać według ludzkich standardów urody. Co do kochania postaci fikcyjnych, to jest to równie chore, jak miłość wielu graczy do silikonowej Lary Croft (ponoć swego czasu byli w USA tacy, którzy wierzyli, że ona naprawdę istnieje!).

"Czytałem twoją odpowiedź dla Kass... i kompletnie nie zgadzam się z tym, że postacie z Avatara mogą konkurować na najlepszymi Charakterami kina... Vaderowi niech polerują jego czarną zbroję, ot co!"

Ależ tak... bo przecież... to jest Vader, i tyle. W podobnych sytuacjach nie potrzeba widać niektórym żadnej argumentacji, chłodnego spojrzenia na kultowe postacie, bo im wystarczy sama kultowość. I jedyny argument to wtedy "Vader jest lepszy bo... bo... bo to przecież Vader, do cholery!". I wtedy nie dociera nawet fakt, że fenomenalna kreacja Stephena Langa wcale nie zasługuje na "polerowanie jego czarnej zbroi", traci na znaczeniu.
Traci również na znaczeniu sztampa poszczególnych postaci ze Star Wars (na czele ze Skywalkerem) - też dlatego, bo są kultowe, i tyle.
To już nie jest gust, to jest zaślepienie.

"(IMO inteligentny wcześniej to przewidzi)"

Nawet inteligentny pewnych rzeczy nie przewidzi. Wizjonerzy pokroju Phillipa K. Dicka czy też George'a Orwella, choć dokonali wielu prawidłowych prognoz dotyczących funkcjonowania przyszłych systemów totalitarnych, to jednak w ogóle nie przewidzieli, że komunizm upadnie. A jednak.
A co dopiero mówić o byle krytykach filmowych i tego, jak się film jakiś zachowa w zbiorowej pamięci.

"- Fabuła - słaba... Gdzie są zwroty akcji i trzymanie w napięciu? Porównajmy do TDK, gdzie jest masa twistów..."

TDK musiał mieć twisty, bo na tym film jego pokroju się zasadza. Avatar to zupełnie inna bajka - film przygodowy, w kostiumie SF, gdzie pewna schematyczność jest wpisana w konwencję.

"- Aktorstwo - Worthington i spółka vs "

Zastanawiam się tylko, czy przy tych wszystkich "vs" masz coś KONKRETNEGO do zarzucenia Worthingtonowi albo Zoe Saldanie. Bo, jak dla mnie, debiut tego pierwszego (to jego pierwsza główna rola w dużym filmie) wyszedł mu znakomicie - nie jest ani sztuczny, ani egzaltowany, wypadł tak... no, spontanicznie. Jak na szeregowego żołnierza (a właściwie kaprala) przystało. Czego można chcieć od niego więcej? Dość podobnie ma się sprawa z innymi aktorami, z Michelle Rodriguez i właśnie Zoe Saldaną włącznie.

"- Postacie... źli na poziomie (ale gdzie tam im do Landy, czy Jokera)"

Oczywiście - bo to przecież JOKER - i wszystko jasne...

"ale pozytywni? Średniaki... taki Arni z Terminatora miał lepszy image :D"

Podajesz akurat rolę, w której Arnie miał rekordowo mało do zagrania - nawet mimiką twarzy nie mógł operować. Co jak dla mnie jest już przegięciem, znów każącym mi myśleć, że tu już nie tylko o "gust" chodzi.

"- Dialogi... - tu porównanie (znowu) z Tarantino nasuwa się samo... jakże mało dobrych tekstów w Avku w porównaniu z.... Pulp Fiction choćby... z Bękartami wojny.... ale niekoniecznie musisz lubić ten specyficzny typ... więc z TDK..."

Patrz, jak te wszystkie filmy mają słabo rozbudowany świat przedstawiony w porównaniu do Avatara, który tworzy swoje "uniwersum" od podstaw.
Inny typ filmu, do diabła. To, czego Avatar nie ma, inne filmy mają. Ale on z kolei ma pewne elementy, których w innych produkcjach nie uświadczysz.

ocenił(a) film na 7
Der_SpeeDer

Inny typ... i to zamyka wszystkim usta... bo tego nie można porównywać...
Wszystko da się porównać... ale nie wszystko da się przyrównać.
+ Typ typowi nie równy... Jedne są gorsze od drugich. Na przykład telenowela jest takim gorszym typem/gatunkiem... ;-)
Tak, ja z tych, co uwielbiają udawadniać wyższość horrorów nad melodramatami (bez aluzji do Avka na razie...) :P

Zoe i Worthy nie popełnili błędów, ale... niczym na plus się też nie wyróżnili. Tak samo jest z całym Avatarem... ani in plus, ani in minus... czyli średni, a nie wielki i zajebisty, jak część widzów uważa...
Nie chce ci udowodnić że jest do dupy... tylko, że nie jest taki super.

Arniego w Terminatorze dałem jako postać, a nie aktorstwo... bo wiem, że wymagająca rola to nie była... chodzi mi o sam jego image, który nawiasem mówiąc uczynił go kultowym ;P Tylko nie każ mi konkretnie pisać co to jest bo niektórych oczywistości się nie definiuje.

Tak! To Joker! Który ma kilka genialnych tekstów + świetny image... + idealnie zagrany przez Ledgera... ale żeby nie było masz inny przykład:
Hans Landa (genialna rola Waltza)... MASA świetnych tekstów, scen itp... gra głosem, gra gestów, mimiki... w końcu łapiesz sie na tym, ze nie patrzysz na to, co mówi, tylko jak mówi, jak sie zachowuje... To jest mistrzostwo! W Avatarze tego NIE MA.
Jeszcze kilka takich ról moge przytoczyć jakby co...

A teraz jeszcze film z uniwersum... Aliens... dialogi klasę lepsze (teksty Hudsona)... akcja z resztą też... i muzyka.

I jeszcze taki szkolny przykład... żebyś nie mówił o konkretnych błędach Avka...
Są uczniowie naganni, który wagarują i biją profesorów, są wzorowi, który robią masę nadobowiązkowych zajęć... ale są też poprawni, który nie robią nic złego, ale też nie udzielają się specjalnie... i taki właśnie jest Avatar... Dobry lub poprawny, a nie oskarowy lub wzorowy.
Co twoim zdaniem w Avku zasługiwało na oskara? Poza efektami... Moim zdaniem... może jeszcze pare technicznych spraw (typu montaż, zdjęcia itp...)... ale nic pozatym.

PS
Naprawdę uważam, że IQ ras jest różne... (pokaż mi wielkich czarnych odkrywców i uczonych... zwłaszcza z przeszłości :P).
A z jaszczurką ze Star Wars masz rację :P Mój błąd :P

ocenił(a) film na 7
Znawca_

Z dwojga skrajności w Avatarze... Wolę tych złych ludzi niż dobrych prymitywów :P Co nie znaczy, ze to mój ideał do cholery :P

ocenił(a) film na 9
Znawca_

no ale tubylcy przynajmniej jakoś mądrze sobie radzili z naturą

ocenił(a) film na 9
Znawca_

"Zoe i Worthy nie popełnili błędów, ale... niczym na plus się też nie wyróżnili"

No cóż... moim zdaniem wypadli po prostu tak spontanicznie, jak to tylko możliwe. Zwłaszcza debiutujący Worthington.

"Arniego w Terminatorze dałem jako postać, a nie aktorstwo... "

Jestem tego świadom. W dalszym ciągu jest to postać prosta jak dyszel, która zachowuje się po prostu, jak przypuszczalnie zachowywałaby się maszyna - znaczy z emocji jest wyprany. A tu nie chodzi tylko o to, żeby mówić, że taka postać jest lepsza od innych tylko dlatego, że jest kultowa.

"w końcu łapiesz sie na tym, ze nie patrzysz na to, co mówi, tylko jak mówi, jak sie zachowuje... To jest mistrzostwo! W Avatarze tego NIE MA"

Wiesz, gra Worthingtona też przejawiała się nie tylko w sposobie, jaki mówi, ale też ogólnie w sposobie, jaki się zachowuje. Na przykład kiedy wyraźnie rozentuzjazmowany, że znów może chodzić, robi raban w laboratorium, albo kiedy bawi się wszystkim dookoła (na przykład tymi roślinami - czy to wsysającymi się, czy świecącymi). I robił to wszystko w taki sposób, że nie pozostawia to wątpliwości, że mamy tu do czynienia z prostym (prostym przede wszystkim) żołnierzem z krwi i kości.

"A teraz jeszcze film z uniwersum... Aliens... dialogi klasę lepsze (teksty Hudsona)... akcja z resztą też... i muzyka"

Czy dialogi były klasę lepsze... no, Aliens to TEŻ film nastawiony przede wszystkim na akcję, i jeśli go zestawić z Avatarem, to tych tekstów Hudsona tak dużo tutaj nie ma. Nie więcej w każdym razie, niż na przykład tekstów Quaritcha ("If there is a hell, you might want go there for some R&R after a tour on Pandora"). Jeśli zaś chodzi o akcję, to w mnie finałowa bitwa w Avatarze dech zaparła. Muzyka, jaka wówczas grała, również.

"i taki właśnie jest Avatar... Dobry lub poprawny, a nie oskarowy lub wzorowy."

Film, w którym aktorzy odegrali swoje wzorowo i bezbłędnie, a na dodatek jest wśród nich parę perełek (wyróżniłbym Stephena Langa za najbardziej wyrazistą kreację w filmie, jak zawsze znakomitą Sigourney Weaver oraz Sama Worthingtona - za wzorowy debiut), nie jest wyłącznie "dobry" pod tym względem, tylko właśnie wzorowy. Że już nie wspomnę o efektach specjalnych, o całej tej epickości oraz rozmachu.

"Naprawdę uważam, że IQ ras jest różne... (pokaż mi wielkich czarnych odkrywców i uczonych... zwłaszcza z przeszłości :P)."

Znowu zaczynać gadać jak Jacuś... Czy dłuższy kontakt z nim naprawdę ci nie zaszkodził? :/
Po pierwsze, popełniasz ten sam błąd, co nasz kochany Bzykuś - otóż on, jako że jest głupi, ubzdurał sobie, że wiedza=mądrość, a tym samym naładował sobie łeb setkami sentencji, definicji i sztywnych reguł, które z uporem przytaczał, powtarzając, jaki to on jest mądry, bo wszystko wie. Niestety, my w przeciwieństwie do niego nie jesteśmy głupi, i wiemy, że wiedza=/=mądrość. To są dwie różne rzeczy. Co widać na przykładzie Jacusia właśnie - wbicie sobie do głowy tych wszystkich haseł wcale go nie nauczyło rozumu. I argumentacja oparta na stwierdzeniu, że my jesteśmy bardziej inteligentni, bo więcej wiemy, jest nielogiczna.

Po drugie, znowu wzorem Jacusia, upraszczasz zjawiska w rzeczywistości bardzo złożone. Na taki, a nie inny stopień zaawansowania technologicznego danej cywilizacji składa się mnóstwo czynników, i nie da się stwierdzić, czy dany lud jest inteligentny, poprzez odpowiedź na jedno pytanie ("co oni wynaleźli?"). W samych Na'vi masz tego świetny przykład - jest to cywilizacja, która ROZMYŚLNIE nie rozwija własnej technologii, po pierwsze z szacunku dla własnej planety, a po drugie dlatego, że w swoim obecnym stadium również potrafią być szczęśliwi i normalnie żyć. Zaś w filmie widać, że wcale nie są oni głupi - mogą uczyć się biegle posługiwać obcym językiem, zgłębiać matmę (odsyłam do guidebooka traktującego o Pandorze), a na dodatek przejawiają zrozumienie używanej przez ludzi technologii, przez co np. nie kładą tego na karb czarnej magii, a jeśli dać im do rak jakąś zabawkę, będą umieli się nią posługiwać (vide komunikatory, jakimi posługiwali się w ostatniej bitwie). Inny, też fikcyjny, ale podobny przykład, to rasa Kroot z uniwersum Warhammera 40k. Owe Krooty wojują niczym ziemskie dzikusy, bez żadnej zaawansowanej technologicznie broni, polegając głównie na własnej sile i prymitywnym uzbrojeniu. Dlaczego? Bo tacy głupi są? Niezupełnie - ich kumple z imperium Tau odkryli na ich rodzinnej planecie całkiem sporo opuszczonych zakładów przemysłowych i pochłoniętych przez dżunglę miast, co wskazuje na to, że cywilizacja Krootów była już w fazie industrialnej. Ba, przewyższyła nawet naszą (ziemską, współczesną) cywilizację, jako że po wszechświecie Warhammera 40k kręcą się statki kosmiczne Krootów, zdolne nawet do podróżowania w przestrzeni warpowej. Sęk w tym, że Krooty CELOWO obrały taką, a nie inną drogę. To był wybór, nie ograniczenie inteligencją. Na'vi też dokonali wyboru. My na Ziemi też niejednokrotnie dokonywaliśmy wyboru (z tym, że my hamowaliśmy sobie rozmyślnie rozwój intelektualny w oparciu o niepoparte żadnymi faktami dogmaty z Biblii - herezja i te sprawy; natomiast Na'vi mieli tutaj o tyle więcej rozumu, że oni wiedzieli, że Eywa istnieje, i poznali funkcjonowanie tej całej "sieci", która przenika ich planetę, i nie chcieli tego niszczyć).

Po trzecie, w związku z drugim - jednym z najważniejszych czynników, decydujących o rozwoju technologicznym, jest prowadzenie wojen. Czy to się komuś podoba, czy nie, nic tak nie napędza rozwoju technologicznego, jak wojna. Rozmaici wynalazcy w pocie czoła opracowują przecież nowe maszyny, mające zapewnić przewagę na polu bitwy, a czasem nawet zupełnie nowe, nieznane wcześniej technologie. Nie da się zaś ukryć, że wojny w Europie były mimo wszystko prowadzone o wiele bardziej intensywnie i na większą skalę, niż na przykład w Afryce. Dużo wojowali także Azjaci (zresztą to właśnie rasa żółta przez jakiś czas górowała nad białą, jeśli chodzi o poziom zaawansowania technologicznego - że niby co, to oznacza, że oni mają od nas wyższe IQ?) czy też mieszkańcy Bliskiego Wschodu. To zaś musiało wpłynąć na szybszy rozwój technologiczny ludów Europy.

Po czwarte, poziom wiedzy naukowej w dawnych czasach był tak niski, że o myśleniu analitycznym czy też racjonalnym prowadzeniu prac badawczych w wielu dziedzinach nie mogło być mowy, zaś wiele przełomowych wynalazków powstało PRZEZ PRZYPADEK. Że co, że nie? Ogień - można domniemywać, że człowiek pierwotny przez przypadek odkrył dobrodziejstwa, jakie ze sobą niesie. Bo na pewno nie doszedłby do tego drogą dedukcji. Proch strzelniczy - broń, która zawojowała pół świata - to też odkrycie przypadkowe. Elektryczność też odkryto przypadkiem. Archimedes prawidłowość nazwaną jego imieniem też odkrył przez przypadek. I tak dalej, i tak dalej.
Twoim zdaniem to, że naszym przodkom poszczęściło się bardziej, niż współczesnym im ludom w innych rejonach świata, świadczy o ich wysokim IQ?

Po piąte, przeprowadzono już w tej materii badania i dowiedziono, że nie ma ŻADNEGO związku pomiędzy IQ, a kolorem skóry.

Po szóste, skoro uważasz, że tak zwana "biała rasa" ma wyższe IQ od "czarnej", radzę zrewidować owo przekonanie na przykład poprzez wizytę na jednym z naszych stadionów - gdzie masz "białych ludzi", którzy w XXI wieku stoją jeszcze na poziomie ludzi pierwotnych oraz prymitywnych konfliktów plemiennych.

Po siódme, gdzie właściwie przejawia się ów geniusz "białego człowieka", który to człowiek swoją wiedzę wykorzystał w taki sposób, że wtargnął na cudze ziemie i jął poczynać sobie, jak najgorszy barbarzyńca? To, że Europejczycy podbijali inne ludy i dokonywali masakr nawet wśród kobiet i dzieci - to świadczy o ich inteligencji? Błech. To jest jak z relacjami międzyludzkimi - dwóch profesorów nie zacznie dyskusji od kija i łańcucha. Dwóch dresiarzy tak. Zaś "biały człowiek", robiący to, co robił, stoi umysłowo mniej więcej na poziomie takiego dresiarza. Kilka jednostkowych przykładów ludzi, którzy wynaleźli broń umożliwiającą takie poczynanie, nie zmienia ogólnego obrazu sytuacji.

ocenił(a) film na 7
Der_SpeeDer

Quaritch i Selfrige... zgodzę się, że byli spoko... na pewno najlepsze postacie filmu... ale IMO brakuje im do Jokera, czy Landy... + są nieco sztampowi...
Worthy i Zoe mnie nie zachwycili i to się nie zmieni... tak samo jak ja nie wmówię ci, ze są słabi. Weaver zagrała na poziomie, ale super mega też nie było...
Brak tu genialnych ról. Ja tak uważam, ty przeciwnie... i to raczej jest kwestia gustu, a żaden z nas go drugiemu nie zmieni.

Co do IQ... W testach różne rasy uzyskują różne wyniki, podobnie jak różne grupy społeczne... i nie powiesz mi, że to nie ma związku. Oczywiście można kwestionować wiarygodność testów, ale tego nie zrobiłeś.
Ja nie uzależniam intelignecji od wiedzy... jak bzykuś :P Wiedzą trzeba jeszcze umieć się posługiwać... Z resztą teraz, gdy kultury już się wymieszały, powinni się pojawić czarni geniusze itp... niestety :P
Navi świadomie odrzucili technologię... Heh... dla mnie to głupota... jak każda skrajność... + są wymyśloną cywilizacją podobnie, jak ci drudzy, których przedstawiłeś. Więc w rozważaniu raczej... nie mają znaczenia... bo brak im odpowiednika w rzeczywistości.
Wiem, że niebieskie ludki potrafią posługiwać się technologią, ale dali radę "okupantom" dopiero gdy dowodził nimi człowiek :P To chyba o czymś świadczy.
Wydaje mi sie, że utożsamiasz inteligencję z dobrocią i rozsądkiem... A wszyscy psychopaci? Wielu niewątpliwie ma wysokie IQ, ale wiadomo, jak je wykorzystują... Źli też mogą być intelignetni i wykorzystać to, żeby niszczyć... Czy robią dobrze? Nie, ale to nie zmienia faktu, że mogą mieć wysokie IQ.
To samo się tyczy białych.
I nie mów mi, że czarni nie prowadzą wojen... A gangi murzyńskie? W Afryce non stop się naparzają...

ocenił(a) film na 9
Znawca_

"ale IMO brakuje im do Jokera, czy Landy... + są nieco sztampowi..."

Pewnej "sztampy" w przypadku tych postaci nie dało się uniknąć, z tego względu, że obydwaj obrazują nie tyle postaci jako takie (tzn. to też), co przerysowaną mentalność.

"Co do IQ... W testach różne rasy uzyskują różne wyniki, podobnie jak różne grupy społeczne... i nie powiesz mi, że to nie ma związku.."

Powiem. Zwłaszcza w tym drugim przypadku. Przecież jak w jednej grupie społecznej skupiają się ludzie inteligentni, a w drugiej głupcy, to czego innego byś się spodziewał? Również z rasami sprawa nie jest taka prosta, bo rolę odgrywają tutaj rozmaite czynniki społeczne, do czego zaraz dojdę.

"Z resztą teraz, gdy kultury już się wymieszały, powinni się pojawić czarni geniusze itp... niestety :P"

A ilu białych geniuszy znasz, odkąd "kultury się wymieszały"?

"Wiem, że niebieskie ludki potrafią posługiwać się technologią, ale dali radę "okupantom" dopiero gdy dowodził nimi człowiek :P"

Niezupełnie - dali im radę, kiedy jestestwo uosabiające ich planetę (którego to podobno postanowili nie niszczyć z głupoty) interweniowało bezpośrednio, przestając się bezczynnie przyglądać. I w tym momencie nie byłbym taki pewien co do tego, czy faktycznie głupotą było pozyskiwanie takiego sojusznika. W każdym razie Na'vi wyszli na tym w ostatecznym rozrachunku dużo lepiej, niż ludzie.

"Wydaje mi sie, że utożsamiasz inteligencję z dobrocią i rozsądkiem..."

Źle ci się wydaje.

"A wszyscy psychopaci?"

Ludzie z zaburzeniami psychicznymi się nie liczą. Mówimy tu o NORMALNYM społeczeństwie.

"I nie mów mi, że czarni nie prowadzą wojen... A gangi murzyńskie? W Afryce non stop się naparzają..."

TERAZ się naparzają. I to bynajmniej nie z wyłącznej winy samych autochtonów, tylko z tego, jak potraktowali ich Europejczycy. A gwoli ścisłości tego, jak to "sprawnie" przeprowadzili w drugiej połowie XX wieku tę całą dekolonizację. Bo dopóki poszczególne państwa Afryki były europejskimi koloniami, panował tam jakiś porządek. Wyzyskiwali, ale też dbali. Natomiast po tym, jak nagle się wynieśli, pozostawiając ich samym sobie, ludzie w Afryce usiłują na wzór Europejczyków właśnie rozwiązać swoje problemy metodą prowadzenia wojen. To tak, jakbyś przygarnął jakiegoś dzieciaka, po czym w wieku dwunastu lat wyrzucił na ulicę.
Podobnie jest zresztą z tymi dzielnicami biedy w USA. Większość ich mieszkańców to właśnie czarni. Dlaczego? Bo "czarna rasa" to tumany i nieudacznicy? Nie. Dlatego, że ludzie czarni w USA byli niegdyś co do jednego niewolnikami. Było tak do czasu, aż niewolnictwo zniesiono, co teoretycznie dało takim ludziom możność rozpoczęcia nowego życia, a w praktyce wyrzuciło ich wszystkich na bruk. Bo dopóki byli niewolnikami, to pomimo wyzysku mieli jednak miejsce do spania i jedzenie. A jak już nie można ich było w ten sposób trzymać, lądowali na ulicy - bez wykształcenia, bez pieniędzy, bez niczego. Niektórzy zaciągali się też co prawda do armii, ale to wątpliwa fucha była, bo kiedy skończyła się wojna secesyjna, przestali być potrzebni. W takiej sytuacji zakrawa na cud, że pomimo postawienia "czarnej rasy" w takiej sytuacji, wielu spośród nich wyszło na ludzi.
Tu zresztą po raz kolejny powraca kwestia mnóstwa czynników społecznych, które, w przeciwieństwie do tych zabobonów o kolorze skóry, wywierają faktyczny wpływ na poziom inteligencji danych społeczeństw.

ocenił(a) film na 9
Znawca_

"Navi świadomie odrzucili technologię... Heh... dla mnie to głupota... "

Kwestia punktu siedzenia. Dla ciebie i dla mnie to głupota, bo żyjemy w cywilizacji zaawansowanej technologicznie i nie wyobrażamy sobie życia bez rozmaitych dobrodziejstw, jakie daje nam nowoczesna technika. Jednak oni czują się szczęśliwi na obecnym poziomie, nie czują, że potrzebują czegoś więcej, i dla nich głupotą jest podążanie tą ścieżką dalej, za cenę spowodowania niepowetowanych i nieodwracalnych szkód w czymś, z czym zdążyli się trwale związać.

Nie wspominając już o tym, że obrana przez nas ścieżka rozwoju również ma swoją cenę. Weźmy na przykład rozkład dnia - człowiek z cywilizacji rozwiniętej poświęca ogromną część życia na kształcenie, a później pracę. Natomiast taki Murzyn w Afryce popracuje (informacja nie z czterech liter wzięta) może z trzy godziny, a później może się już byczyć i np. popijać to, co pędzi. To już zależy od człowieka, co jest dla niego bardziej odpowiednie i cenniejsze. Jego głupota lub jej brak nie gra tu większej roli.
Inny, dużo bardziej skrajny przykład tego, co niesie ze sobą "cywilizacja technologiczna", to rozwój coraz bardziej śmiercionośnych rodzajów uzbrojenia, co doprowadziło nas do obecnego stanu - teraz wystarczy, aby ktoś na świecie wcisnął ów sławetny "red button", aby cała nasza cywilizacja w ciągu kilku, kilkunastu minut poszła w diabły. A to wszystko dzięki wspaniałemu wynalazkowi, jakim jest broń jądrowa.
I jeśli w fikcyjnej przyszłości z naszej planety pozostałaby tylko nuklearna pustynia, z nas mgiełka, a tymczasem Na'vi żyliby sobie dalej na swojej Pandorze, to nie byłbym taki pewien co do "głupoty" tych drugich. "Głupoty", która nie wyposażyła ich w narzędzia do globalnego samobójstwa.

ocenił(a) film na 6
Znawca_

podzielam opinię..
choć przyznam, że w połowie filmu już już już czułam ową magię, że w tym filmie jest coś więcej.. niestety jedna scena zabiła wszystko: podłączenie Navi warkoczykami do sieci Pandory.. żal cztery litery ściska na samo wspomnienie
miałam nadzieję na coś bardziej duchowego, telepatycznego a nie podłączenie kabla do gniazdka :|

co do muzyki - ehh, czy ona tam była? brakuje mi we współczesnych filmach głównego, wyrazistego motywu, a każda szanująca się seria ją posiada: Jurassic Park, Terminator, Obcy..
no i same dźwięki - nie wiem czy mi się słuch tak stępił, ale żaden ze stworów Pandowy nie był na tyle charakterystyczny by zapaść mi w pamięć.. a do dzisiejszego dnia pamiętam ryk T-Rexa, skrzek Aliena czy dziwaczny pomruk tego, eee, byka z Ataku Klonów i na samo wspomnienie ciary mi przełażą po plecach

ocenił(a) film na 9
diana6echo

"miałam nadzieję na coś bardziej duchowego, telepatycznego a nie podłączenie kabla do gniazdka :|"

to wtedy by nie było sci-fi......


ocenił(a) film na 6
plantum

bo mechy i kosmici nie wystarczają? dzieciaku, pogrążasz się z każdym postem :)

ocenił(a) film na 9
diana6echo

to ty się pogrążasz ciągle powtarzając teksty w stylu "ŻAL"

tsahaylu za mało romantyczne?

ocenił(a) film na 6
plantum

ad1
niczego ciągle nie powtarzam.

ad2
że co? tsah-co?

ocenił(a) film na 9
diana6echo

pewnie telepatia bardziej ci się podoba, bo pewnie och! jest zmysłowa i romantyczna.....


diana6echo

Może co z niej za [cenzura]

ocenił(a) film na 9
diana6echo

"że co? tsah-co?"

albo udajesz albo zbyt nieuważnie oglądałaś film

zapytam jeszcze raz

Łączenie warkoczykami jest dla ciebie mało romantyczne?

plantum

Kogo obchodzi jakieś tsah,sam nie wiem co to jest, a jak chodzi o łączenie warkoczykami to strasznie tandetne.

ocenił(a) film na 9
Lecho1523

"warkoczykami to strasznie tandetne."

pewnie wolisz jak się pieprzą w pornosach

ocenił(a) film na 9
Lecho1523

TSAHEYLU (plantum też napisał to z błędem...), znaczy się w ichnim języku "więź" - owo połączenie warkoczykami.

Swoją drogą, jeśli połączenie warkoczykami jest tandetne, to czemu by również nie uznać za tandetne podłączenie się do jakiejś sieci umysłów - ot, tak sobie - w ogóle...

ocenił(a) film na 9
Der_SpeeDer

ups!
przepraszam za błąd.

ja ten motyw uważam za bardzo ciekawy

ocenił(a) film na 6
Der_SpeeDer

a nie wydaje ci się, że mistycyzm nie musi, dla w miarę inteligentnego człowieka, mieć aż tak łopatologiczną i fizyczną formę? ja nie lubię kiedy reżyser traktuje mnie jak opóźnione umysłowo dziecko, któremu wszystko trzeba tłumaczyć prostackim językiem

ocenił(a) film na 9
diana6echo

nie, i już.

miało być bardziej naukowo. koniec i kropka.

ocenił(a) film na 9
plantum

Jeśli nie miałabyś nic przeciwko takiej telepatycznej więzi z silnie skonkretyzowaną (a nie pozostającą w kategorii imponderabiliów) naturą i duchami przodków, gdyby tylko usunąć "kabelki" i wprowadzić telepatów samowystarczalnych, to jednak nie jesteś tak subtelna i wyrafinowana, za jaką się uważasz. Widzę tu poważną niekonsekwencję - zarzucasz reżyserowi prostactwo, a z drugiej strony proponujesz rozwiązanie praktycznie tak samo prostackie. Domagasz się po prostu, żeby łączność kablową zamienić na bezprzewodową. Co ambitne ani "inteligentne" nie jest wcale.

Naprawdę myślisz, że jeśliby warkoczyki zastąpić "łączeniem na odległość", to to nie byłoby już prostackie? :/ Tak pytam, bo widziałem tę paranoję u całego mnóstwa ludzi, chcących się nieudolnie urabiać na "znafców", ale ciebie uważałem akurat za rozsądną osobę.

ocenił(a) film na 8
Der_SpeeDer

Wystarczy jeden post, a odzyskujesz wiarę w ludzi. Po przekopaniu się przez całe bagna, chlewy i szamba dokopałem się do postu, który reprezentuje sobie tak poszukiwaną przeze mnie na tym forum klasę. Ten wątek musi być na górze, dlatego go podbijam i odświeżam przy okazji.

Szkoda tylko, że jest on napisany przez Der_Speedera, który przecież słynie z bardzo dokładnych i rzetelnie napisanych komentarzy, więc nowych osób reprezentujących coś sobą tutaj dalej nie mogę znaleźć :(

A teraz do rzeczy... Taki właśnie był Avatar, gdy go pierwszy raz obejrzałem. To jest przygoda, która ma cię porwać do nowego świata serwowanego nam przez Camerona. To Pandora gra tutaj główną rolę i to wokół niej wszystko się kręci. Oglądasz to i chcesz sobie chasać po lasach z trzymetrowymi kwiatami, szybować na smokach wśród przestworzy i mieszczać w takim uniwersum. Prawda jest taka, że dzięki temu filmowi możemy wrócić do dziecięcych marzeń i oddać się im przez te 3 godziny trwania filmu (stąd ten tak powszechnie wyśmiewany dialog między Neytiri a Jake'em "Jesteś jak dziecko").

Podpisuję się też rękami i nogami pod zdaniem, że bardziej skomplikowana fabuła tylko zaszkodziła by temu filmowi. Dlaczego? Bo to właśnie dzięki takie prościutkiej historii jesteśmy w stanie przeżyć tę fantastyczną przygodę i wraz z bohaterem odkrywać Pandorę. Więcej wątków i bardziej złożona fabuła tylko by to popsuły.

A teraz pozwolę sobie na prywatę...

Może będzie tu jeszcze kilka wpisów osób, które naprawdę chcą podyskutować. Może tego wątku już nie zdominują plantumy i inne krzyżaki albo janko_bzykusie.

Freeman47

"Podpisuję się też rękami i nogami pod zdaniem, że bardziej skomplikowana fabuła tylko zaszkodziła by temu filmowi. Dlaczego? Bo to właśnie dzięki takie prościutkiej historii jesteśmy w stanie przeżyć tę fantastyczną przygodę i wraz z bohaterem odkrywać Pandorę. Więcej wątków i bardziej złożona fabuła tylko by to popsuły."

Dokładnie. Ale do moherów to nie dociera.

Der_SpeeDer

Ptak może też być pomarańczowo czarny... ważne żeby miał ze 200 KM i fajnego pilota

Der_SpeeDer

Prawda!

Der_SpeeDer

Arcydzieło

ocenił(a) film na 6
Der_SpeeDer

"Po seansie odnoszę wręcz wrażenie, że bardziej rozbudowana fabuła zwyczajnie przeszkadzałaby w oglądaniu i w podziwianiu tego, w czym Avatar naprawdę błyszczy."

Nie wierze w to co widzę. To brzmi jak wynik desperackiego szukania odpowiedzi na to dlaczego fabuła jest tak przeciętna.

Czemu ten film odniósł taki sukces? Bo był zwyczajnie robiony dla mas pod pieniądze. Wiem, że każdy film robi się dla pieniędzy, bo takie jest ich również przeznaczenie, przynieść zysk. Ale spójrzmy na to tak. Ładne efekty i prosta, chwytliwa, sprawdzona fabuła, plus ogromna reklama, 3D. Tak właśnie wygląda przepis na kasę.

Dopiero teraz widzę jak system oceniania na tym portalu jest bez sensu. Trochę logiki. Powiadasz, że fabuła Avatara jest średnia, przyznajesz, że muzyka nie jest wybitna i twierdzisz, że efekty specjalne filmu są arcydziełem. Więc czemu OGÓLNA ocena u Ciebie wynosi 9/10? Za efekty sam bym był skłonny dać nawet 10/10, ale np. za fabułę już tak wysoko bym nie oceniał. Skoro tutaj obowiązuje system ogólnej oceny to chyba powinna być ogólna? Ten film może i jest wielki, ale pod względem efektów.

To tyle. Nie lubię się zbytecznie rozpisywać.

ocenił(a) film na 10
DoktorFaust

Bez sensu jest ciągłe wymaganie od każdego filmu nie wiadomo czego, abstrahując od podstawowego faktu, że dna produkcja służy rozrywce, a nie jakiejś refleksji nad filozofią uniwersum wszechświata (czy tam inne tego typu abstrakcje). Ocenianie danego filmu, który ma bawić w innych kryteriach będzie absurdem, więc cała dygresja na temat jego zawartości (szczególnie względem fabuły) także pod ten absurd podchodzi. Jeżeli ktoś swoją ocenę względem tworu artystycznego (tak jest to traktowane) traktuje jak średnią arytmetyczną, to chyba pora nieco odświeżyć sobie pewną klasyczną pozycję filmową, gdzie takie postępowanie jest w prostej linii nazwane, cytuję jedno z tłumaczeń "łajno" - jako koneser wybitnych fabuł chyba powinieneś wiedzieć, o jaki film chodzi.

ocenił(a) film na 6
NommaD79

No chyba, że jeszcze ktoś uważa tamtą ocenę za "Jak bardzo mi się ten film podobał." Tak też może być.

ocenił(a) film na 9
DoktorFaust

"Nie wierze w to co widzę. To brzmi jak wynik desperackiego szukania odpowiedzi na to dlaczego fabuła jest tak przeciętna"

A ja wierzę - bo już zbyt wielu spotkałem "znawców", do których nie dociera, że są różne gatunki filmów - i myślą, że jak palną, iż Avatar nie ma nowatorskiej fabuły, bądź też głębi na miarę filmów Kurosawy, to rzeczowo argumentują.

"Trochę logiki"

Trochę logiki. Gwiezdne Wojny, które również miały przede wszystkim przełomowe efekty specjalne, które również miały fabułę prostą jak dyszel, są mimo tego ostatniego faktu i tak uznawane przez wielu krytyków za arcydzieło kinematografii. No, ale oczywiście, jak ktoś usiłuje wyciągnąć średnią arytmetyczną (i przy okazji jeszcze go w szkole nie uczyli o średniej ważonej, zapewne), wybiórczo selekcjonując przy tym czynniki, i na tej podstawie ocenić film...

ocenił(a) film na 1
Der_SpeeDer

siedzialem z kumpel na projekcji tegoz filmu Łacha mieliśmy z tandety. Tekst kumpla- jak zobaczył ujedzane smoki ze jeszcze czerwonego ferrari brakuje. Mineło 20 sek. i JEST CZERWONE FERRARI

Pobierz aplikację Filmwebu!

Odkryj świat filmu w zasięgu Twojej ręki! Oglądaj, oceniaj i dziel się swoimi ulubionymi produkcjami z przyjaciółmi.
phones