NAJLEPSZE FILMY DEKADY, cz. III: Top 10 horrorów

Filmweb
https://www.filmweb.pl/news/NAJLEPSZE+FILMY+DEKADY%2C+cz.+III%3A+Top+10+horror%C3%B3w-141555
NAJLEPSZE FILMY DEKADY, cz. III: Top 10 horrorów
Miejmy z głowy matematykę. Dla niektórych dekada w kinie zakończyła się przed rokiem. Szanujemy ich zdanie oraz rankingi najlepszych filmów. Dla nas – przywiązanych do nieco bardziej tradycyjnych metod pomiaru – dekada zakończyła się przed dwoma miesiącami. Niedawno mogliście posłuchać tematycznego podcastu (znajdziecie go poniżej), w którym naszkicowaliśmy najważniejsze wątki, tropy i motywy. Poźniej Michał Walkiewicz, redaktor naczelny, przedstawił swoje zestawienie hitów dekady (tak, znajdziecie je poniżej). Dziś bierzemy na warsztat przeżywające renesans kino grozy. Oto 10 najlepszych horrorów mijających 10 lat.





 

TOP 10 - NAJLEPSZE HORRORY DEKADY



Poniższe zestawienie jest efektem głosowania całej redakcji. W prywatnych dziesiątkach redaktorek i redaktorów pojawiło się ostatecznie około 40 filmów. Nie możemy jednak brać jeńców, z kronikarskiego obowiązku wyróżnimy jedynie tytuły, które o mały włos minęły się z finałową dychą – "St. Maud", "To my", "Zło we mnie" oraz "Berberian Sound Studio". Na specjalne wyróżnienie zasłużył również dyptyk "Dziwak" – gdyby zliczyć głosy oddane na obydwie części, psychopatyczny Mark Duplass zająłby wysoką lokatę w rankingu. Niestety – reguły są nieubłagane. Zaś poniższy zestaw mówi chyba najwięcej o skali i jakości (post)horrorowej rewolucji.

Twórcy horrorów przyzwyczaili nas do budowania klimatu za pomocą ciemnych, przytłaczających kadrów. Ari Aster, którego pokochaliśmy po rewelacyjnym "Dziedzictwie. Hereditary", pokazuje, że najmroczniejsze instynkty równie dobrze mogą dojść do głosu w biały dzień. Osadzając akcję "Midsommar" w trakcie szwedzkiego święta przesilenia letniego, reżyser zaprasza nas do opromienionej słońcem i umajonej kolorowymi kwiatami krainy przypominającej raczej scenerię baśni niż filmu grozy. Skandynawski folklor okazuje się nie tylko barwny, ale też brutalny i przerażający, a odcięta od świata wioska, choć zamieszkana przez życzliwych i uśmiechniętych ludzi, szybko zmienia się w pułapkę bez wyjścia. Jednocześnie Aster przeprowadza nas przez uniwersalne doświadczenia: przeżywanie żałoby, przepracowywanie traumy czy symboliczne uwolnienie się od obciążającej przeszłości. Wszystko to sprawiło, że jeszcze przez długie tygodnie po premierze "Midsommar" było tematem redakcyjnych rozmów.

"Tego" nikt się nie spodziewał! Przepraszam. A teraz już na serio. Choć wielu widzów darzy estymą telewizyjną adaptację "It" Stephena Kinga, w której Tim Curry szczerzy zęby i chichocze jak zły, to delikatnie mówiąc, nie jest to kino, które zestarzało się najlepiej. Andy Muschietti nie tylko zdjął z tej opowieści woal kiczu, ale też przypomniał o zapomnianej tradycji horrorowych monumentów – wielowątkowych, epickich poematów grozy, będących jednocześnie nostalgiczną podróżą, obyczajową panoramą i psychologicznie wiarygodnym kinem inicjacyjnym. Dzieciaki w głównych rolach są fantastyczne, Bill Skarsgard jako klaun Pennywise kradnie każdą scenę, z kolei precyzyjna reżyseria Muschiettiego sprawia, że przez bite dwie godziny siedzimy na krawędzi fotela. Rozlazła druga część to cokolwiek smutna puenta tej przygody, ale i w niej znalazło się miejsce na wybitne role (Bill Hader!), kilka niezłych scen oraz satysfakcjonujące domknięcie wszystkich wątków.

Ten film skazany był na sukces, zanim jeszcze trafił do kin. Za kamerą stał bowiem James Wan, który w świecie horroru miał już ugruntowaną pozycję dzięki takim filmom, jak "Piła", "Dead Silence" i "Naznaczony". Głównymi bohaterami byli zaś Ed i Lorraine Warrenowie, czyli najsłynniejsza para badaczy zjawisk nadprzyrodzonych w Ameryce, znana między innymi dzięki historii Amityville. Punktem wyjścia dla fabuły była sprawa z 1971 roku, którą producent Tony DeRosa-Grund bezskutecznie próbował przenieść na ekran przez kilkanaście lat. Kiedy James Wan  zdecydował się nakręcić "Obecność", postawił na prostotę. Klasyczną historię o nawiedzonym domostwie zmienił w klimatyczną, wciągającą opowieść o walce z mocami ciemności. Patrick Wilson i Vera Farmiga w roli Warrenów stworzyli jeden z kanonicznych zespołów do walki z demonami. Widzowie byli zachwyceni, krytycy też. Wan ostatecznie potwierdził swój status hollywoodzkiego króla horrorów.

O ile francuscy "ekstremiści" dzielili i rządzili w horrorze zaraz po przełomie wieków, o tyle w kolejną dekadę wjechali na jałowym biegu. Na szczęście debiutantka Julia Ducournau odwróciła wiatr w fenomenalnym stylu. Jej "Mięso" to z jednej strony finezyjna opowieść o inicjacji i emancypacji, opowieść o ciele uwolnionym z gorsetu konwenansów, z drugiej – horror kanibalistyczny, w którym seks, przemoc i rock'n'roll idą ręka w rękę. Rewelacyjna muzyka – tak oryginalna, jak i licencjonowana – przemyślana struktura i forma, tekst pełen ciekawych kontekstów oraz doskonała Garance Marillier w roli głównej czynią "Mięso" jednym z najoryginalniejszych filmów grozy ostatnich lat.

6
Przez dziesięciolecia istniał w świecie filmowego horroru dość jasny podział. Z jednej strony mieliśmy maszynki do zarabiania tanim kosztem wielkich pieniędzy dla hollywoodzkich wytwórni. Z drugiej strony były niszowe produkcje omijające wielkie sieci kinowe, które znane były w zasadzie jedynie fanom gatunku. W drugiej dekadzie XXI wieku doszło do rozkwitu niezwykłej mieszanki horroru i kina artystycznego. A jednym z filmów, który się do tego przyczynił, był australijski "Babadook". Gdyby ktoś spróbował opowiedzieć film Jennifer Kent, to wyszedłby z tego opis klasycznej gatunkowej sztampy. Mamy rodzinną traumę i dziecko, które twierdzi, że w domu czai się potwór. Jednak reżyserka nie dała się wciągnąć w gatunkowe pułapki. Klisze i ograne tematy przefiltrowała przez charakterystyczne dla art-house'u intymne podejście do opowiadanej historii. Kent skróciła dystans między widzem a bohaterami. Sprawiła, że zostaliśmy wciągnięci do świata subiektywnych wrażeń, w którym nie istnieje granica między tym, co realne a wyobrażone. Babadook z równą siłą co na bohaterkę filmu podziałał na wyobraźnię widzów. Postać z filmu nieoczekiwanie stała się jednym z największych wiralowych hitów połowy minionej dekady.

W horrorze śmierć wiąże się zazwyczaj z jakimś potworem – albo z seksem. Często z jednym i drugim na raz. W "Coś za mną chodzi" David Robert Mitchell błyskotliwie powtarza tu tę horrorową oczywistość, opowiadając o nierozerwalnym związku Erosa z Tanatosem. Przy okazji kłania się innym klasykom gatunku: motyw przeklętego łańcuszka odsyła do japońskiego "Kręgu", a zimna syntezatorowa powierzchowność kojarzy się z twórczością Johna Carpentera. "Coś za mną chodzi" pozostaje jednak oryginalną propozycją. Mitchell snuje sugestywną wizję nastoletniości jako samotności: jako bycia pozostawionym samemu sobie i wystawionym na pastwę losu, popędów i opresji. Do tego reżyser – jak mało który horrorowy twórca – czuje, że sedno ekranowej grozy tkwi w skrupulatnej inscenizacji. Proste: Mitchell wie, że strach czai się w oku widza nerwowo przeczesującego ekran w poszukiwaniu nadchodzącego zagrożenia. W efekcie siedem lat po premierze ten film wciąż za nami chodzi.

"Lista płatnych zleceń" dezorientuje i drażni. Reżyser Ben Wheatley nie zawraca sobie głowy ekspozycją postaci, kluczowe pytania pozostawia bez odpowiedzi, a na dokładkę serwuje widzom niespodziewane gatunkowe wolty. Mamy tu więc film o rodzinie w kryzysie i zmaganiach z zespołem stresu pourazowego, historię pary płatnych zabójców (Neil Maskell i Michael Smiley) wyruszających w krwawe tournée, wreszcie okultystyczny horror. Ken Loach, "Dorwać Cartera" i "Wicker Man" w jednym. W tym twórczym szaleństwie jest jednak metoda. Wheatley wciąga nas powolutku w świat rodem z sennego koszmaru, w którym bohaterowie jawią się niczym marionetki sterowane przez złowieszczego demiurga. Intryga ma tu drugorzędne znaczenie. Liczy się obezwładniający, ciężki klimat, który oblepia widza niczym oleista maź. Po seansie ma się ochotę jak najszybciej wskoczyć pod prysznic

3

Lament

Gok-seong
2h 36m
"Lament" to gatunkowa mieszanka, jaką potrafią uwarzyć tylko Koreańczycy. Policyjny kryminał, thriller o zombie i satanistyczny horror spotykają tu moralitet, kino społeczne i komedię. Gore, slapstick i metafizyka idą ramię w ramię, a dalekowschodnie duchy straszą równolegle z chrześcijańskim diabłem. Mamy tu zarówno uniwersalną gatunkową kanwę policyjnego śledztwa, jak i lokalną alegorię dorosłego pokolenia próbującego zbawić młodzież od ciężaru własnych grzechów. Te przeskoki między tonacjami i konwencjami nie powinny działać, a jednak: komedia skutecznie znieczula nas przed kolejnymi horrorowymi ciosami, a społeczno-egzystencjalny rozmach skutecznie dociąża intrygę. Reżyser Na Hong-jin po wirtuozersku wykorzystuje tu tradycję horroru – od "Nocy żywych trupów" po "Egzorcystę" – ale przekuwa ją w coś świeżego, gęstego i unikalnego: zarazem gatunkowo trzymającego za twarz, jak i arthouse'owo dającego do myślenia. Można tylko lamentować, że nie ma więcej takich filmów.

2

Czarownica: Bajka ludowa z Nowej Anglii

The VVitch: A New-England Folktale
1h 30m

Brazylia

Kanada

USA

Wielka Brytania

"Czarownica: Bajka ludowa z Nowej Anglii" rozpoczęła dwie kariery, które bacznie śledzimy: reżysera Roberta Eggersa i aktorki Ani Taylor-Joy. Kameralna, opowiedziana za pomocą oszczędnych środków wyrazu historia hipnotyzuje i uwodzi widza. Reżyser umiejętnie zagęszcza nastrój, budując grozę nie poprzez efekty specjalne i jump scare'y, lecz sugestie i niedopowiedzenia. Niemal do samego końca konsekwentnie uchyla się też od odpowiedzi na pytanie, czy bohaterowie są doświadczani przez surowego, acz sprawiedliwego Boga, czy też stali się zabawką w rękach sił nieczystych symbolizowanych przez Czarnego Filipa, który zawładnął naszą wyobraźnią. Od pierwszego seansu marzymy, aby zatańczyć z nim przy ognisku w księżycową noc.

Wybór zwycięzcy tego zestawienia nie przysporzył nam większych problemów. Dość wspomnieć, że najbardziej żarliwi redakcyjni entuzjaści debiutu Ariego Astera stawiają go w jednym rzędzie z pierwszymi filmami Orsona Wellesa i Romana Polańskiego. Twórca "Dziecka Rosemary" wydaje się zresztą jednym z duchowych patronów "Hereditary", w którym przesycony makabrą horror okultystyczny kroczy pod rękę z rodzinnym dramatem. U Astera pozornie odległe konwencje idealnie dopełniają się. Nadprzyrodzony koszmar uwydatnia piekło toksycznych relacji oraz traumę po stracie ukochanej osoby. Film może również kojarzyć się z antyczną tragedią, w której nad głowami postaci niczym katowski topór wisi fatum. Dojmujący dyskomfort, jaki wzbudza "Hereditary", jest w dużej mierze zasługą sugestywnej warstwy audiowizualnej, za którą odpowiadają operator Paweł Pogorzelski oraz kompozytor Colin Stetson, a także odtwórczyni głównej roli Toni Collette. Jak pisał nasz recenzent, grana przez aktorkę psychicznie pokaleczona, neurotyczna Annie Graham to zarazem postać wyjęta z Bergmanowskiej psychodramy, jak i klasyczna "królowa krzyku", godna następczyni Shelley Duvall ze "Lśnienia". Wielka rola w wielkim filmie.

Pobierz aplikację Filmwebu!

Odkryj świat filmu w zasięgu Twojej ręki! Oglądaj, oceniaj i dziel się swoimi ulubionymi produkcjami z przyjaciółmi.
phones