PILINHA: {__webCacheId=filmBasicInfo_pl_PL, __webCacheKey=225833}

Nie z tego świata

Supernatural
8,1 94 491
ocen
8,1 10 1 94491
7,0 4
oceny krytyków
Nie z tego świata
powrót do forum serialu Nie z tego świata

Kontynuacja poprzedniego tematu, który odszedł na zasłużoną emeryturę.

Jest to miejsce, gdzie możemy wypowiadać się o wszystkim co związane jest (i nie) z SPN.
Więc nie krępować się i pisać co Wam leży na sercach i wątrobie.

Wielkimi krokami zbliża się mid-season finale (czyli finał pół-sezonu), którym w tym roku ma być odcinek 12x08 - premiera przewidziana jest na 8 grudnia - a tym samym zimowy hiatus. Będziemy musieli czekać 1,5 miesiąca na wznowienie emisji nowych odcinków, co zaplanowane jest na 26 stycznia 2017. I o ile nadal odcinki będą nadawane w czwartkowe wieczory, to pierwszy raz w ciągu ostatnich 12. sezonów, SPN będzie leciało o godzinie 8PM czasu amerykańskiego (czyli 2 nad ranem w piątek dla nas, jak ktoś lubi oglądać na żywo).

Odliczanie do kolejnego odcinka:
http://countdown.teamfreewill.net/

RubySava

Oj dużo zdążyło się podziać...

A ledwie 6 tygodni minęło w roku pańskim 1297 ;)

Zastanawiam się nad nagłą wizytą hodowcy drobiu - Fergusa Roderica MacLeod...
Myślę, że jego obecność nieco polepszy mi humor.

ocenił(a) serial na 8
evo_33

Muszę to zobaczyć :)

Skończyłam oglądać pierwszy sezon ''Outlander''!
Też wpadnę i przeczytam wszystko.

Lexa17

Moim ulubieńcem jest master Edmund Blackadder... Niestety razem z Zeusem jest na leczeniu w pomieszczeniach zamkniętych.

A tu taki mały "sneek peak"

W urodziny Jamiego -1 maja, Mikołaj Eymerica uzyskał od ławy sędziowskiej pozwolenie
na odkrycie „prawdy” za wszelką cenę, albowiem „Confessio est regina probationem” [przyznanie się jest królową dowodów].

W urodziny Sama – 2 maja, do Lanark przybył kat z Glasgow, którego ojcu Eymerice polecił znajomy dominikanin. Rzeczony fachowiec miał być ponoć niezwykle skuteczny w wyciąganiu z podsądnych „prawdy”. Zwał się Edmund Blackadder.

Kiedy nikt nie miał urodzin – 3 maja, a na wilgotnych, stromych, krętych stopniach, przecież nie tak dawno wybudowanej piwnicy Ś.P. szeryfa, zastukały podkute, wysokie buty kata
i podkute sandały dominikanina. Niepodkute sandały cystersów, człapały niemal bezgłośnie. Ciężki odgłos kroków i rażące światło zbudziły lokatorów ciemnicy.
- Ktoś tu idzie – poderwał się czujnie Jamie.
- Co to za ćwoki? – spytał Dean.
- Nie spodziewam się hiszpańskiej inkwizycji – wychrypiał, nadal schrypnięty Sam.
- Nikt nie spodziewa się Hiszpańskiej Inkwizycji – z ciężkim andaluzyjskim akcentem odparł Mikołaj Eymerica, dominikanin - Nasze metody to: strach, zaskoczenie, skuteczność, fanatyczne oddanie papieżowi i…
- Piękne czerwone mundurki – dodał kat Edmund Blackadder, którego wystrojono na tę okoliczność w piękny czerwony mundurek. – A teraz będziemy was katować. Użyjemy bardzo bolesnych, okrutnych i złowieszczych GRUSZEK!!!
- Więc dla własnego dobra: przyznajcie się, przyznajcie, przyznajcie!!! –Zawodził w tle 4 osobowy chór cystersów, który przeszedł na wersję oryginalną i brzmiał – „Confess, confess, confesssss!!!”

ocenił(a) serial na 8
evo_33

Świetne. Ale trzeba ''Anabellę'' ruszyć, bo się jeszcze obrazi.

Muszę zapytać - a Dean jest tam grzeczny?

Lexa17

Na razie jest grzeczny, bo w bitwie był ciachnięty, ale...
leczy go tam jedna taka Bella... Donna - zielarka Fiona Finndal (specjalistka od wilczej jagody) więc...

Czy na horyzoncie, ma się pojawić Aleksandra MacRuaidhri, dzierżąca tarczę wzorem swojej pra, pra prababki Hermenegildy z Wysokiego Norweskiego brzegu, co przypłynęła na szkockie wybrzeże razem ze statkami Wikingów?

Lexa17

Ps. A Anabellę trzeba koniecznie ruszyć.

ocenił(a) serial na 9
evo_33

Dziewczyny, 3-4 godziny przed monitorem komputera, to moje marzenie. Spędzam przed nim średnio 8 godzin, czasem więcej czasem mniej, ale po powrocie do domu rzadko dla rozrywki siedzę przy komputerze. Mam go dosyć po całym dniu pracy ;(

Nie wiem jak to ruszyć, bo ja ostatnio z Dannym namieszałam. Zapomniałam, że go osobiście odczarowałam. A teraz nie mam pralki, Gabryś wysadził ją podczas zabawy noworocznej i to dlatego Bobby wziął się za pranie :D :D :D

ocenił(a) serial na 8
ataner4791

Dobra, mam pomysł na Danny'ego i pralkę :)
Nie wiem kiedy coś napiszę, ale postaram się wkrótce.

Lexa17

Super :D Czekamy.

ocenił(a) serial na 8
RubySava

^__^

Lexa17

Oj czekamy :D

ocenił(a) serial na 8
evo_33

A więc już piszę!

Lexa17

:D
:D
:D
:D

ocenił(a) serial na 8
ataner4791

Żeby wódka nie działała na ból głowy? Dziwne, może źle ją pijesz? Spróbuj na leżąco albo do góry nogami.

Fred89

Ataner nie wytrzymała najlepszej terapii... Poszła sobie w połowie kielonka.

ocenił(a) serial na 8
evo_33

Mnie zawsze na ból głowy wódka pomaga, rano nie mam nawet kaca.

Fred89

Mnie też... W najgorszym przypadku używam piwa... Ta terapia sprawdza się najlepiej na nartach.

ocenił(a) serial na 9
Fred89

Rzeczywiście, źle ją piłam. Wykonałam kilka cyrkowych akrobacji. Piłam ją wisząc głową w dół, potem skacząc na jednej nodze, potem na czworakach i leżąc do góry brzuchem. Spożywałam ją w postaci ciekłej, stałej i gazowej. A na koniec zjadłam jeszcze ogórek kiszony i popiłam 1/10 szklanki wody spod kiszonej kapusty. Ból przeszedł jak ręką odjąć :D
Na drugi raz nie opuszczę żadnej imprezy z powodu bólu głowy… A tak fajnie było :D

ocenił(a) serial na 8
Lexa17

Spis ludności bunkrowej:

Lexa - Matka Założycielka. Znaki szczególne: patelnia, paralizator, katana, Tygrys, MAŁY Aniołek.
Ruby - Asystentka. Niszczyciel dywanów. Znaki szczególne: ręczniki, Łoś, miotacz płomieni, Ziołowy Ogrodnik.
Danny - Zaginiony jednorożec. Chodzi gdzieś w swoim szałowym płaszczyku. Znaki szczególne: tasak, męski głos, księga czarów, pralka, czerwony kapturek.
Fred: Minister Logiki i spraw jej przyległych. Znaki szczególne: siekierka, shit happens, brat Hector, kumpel Daryl, czołg, klata.
Ataner - Często wyjeżdża na zadupie ale zawsze wraca. Znaki szczególne: pralka, jednorożec, czerwone rajstopy i koszyczek.
Evo - Wygrała kiedyś z ANABELLĄ na ,,gwałcenie się wzrokiem''. Znaki szczególne: Lucek, projektowanie, diabelski kisiel.

Lexa17

Owo groźnie brzmiące obwieszczenie przybiła Matka Założycielka do bunkrowych drzwi, używając pożyczonej od Freda, pożyczonej do szeryfa Rycka Siekiery.

Gdzieś obok pierdyknął piorun, a po rondzie przejechała kawalkada pojazdów opancerzonych....
Nad Zakazany Las nadciągnęła czarna jak smoła chmura.
Mrocznej szarości nie była w stanie rozświetlić eskadra odlatujących do własnych dziupli wielobarwnych sówek...

-Shit happens - mruknął epatując swą nagą klatą Fred, gdy starał się nabić trzonek styliska siekiery w obluzowany otwór zabójczego, stalowego ostrza.

Lexa17

Pięknie wygląda obok moich zasad bunkrowych :D

ocenił(a) serial na 9
Lexa17

Nie pojechałam dzisiaj na „zadupie”. Jestem taka happy, aż mi się mordka śmieje.
Weszłam do gabinetu Naomi, walnęłam ręką w stół i powiedziałam „Zamknij się babsztylu i posłuchaj mnie. Nie przerywaj mi! Ty wiedźmo, sama sobie jedź na zadupie bo ja już tam nie będę jeździła!” I wyszłam trzaskając drzwiami.
Co na to Naomi? Nic, bo akurat jej nie było w gabinecie :D Ale poważnie, kara została odroczona i jadę dopiero jutro rano :D
A jutro Mikołaj. Napisałam list i chciałam dostać prezent. Może mnie znajdzie na "zadupiu". Może już się nie gniewa za list który napisał do niego Hektor. Ja chcę prezent! Ja byłam grzeczna chlip, chlip … buuuuu

ocenił(a) serial na 8
ataner4791

Dean powiedział, że kij Mikołajowi w oko wsadzi....
Fred zagroził, że użyje siekierki...
Hector ma naładowaną strzelbę.

A Balty przyniósł z ''Anielskiej Chmurki'' ciasteczka i nalewkę Belii, jakby się grubas pod drzwiami śmiał pojawić.
Coś czuję, że nie przyjdzie. Musisz się z tym pogodzić. Chcesz prezent? Pralkę? Danny ma pomysł, skąd ją wziąć.

ocenił(a) serial na 8
Lexa17

Obudziłam się z potężnym kacem. Listopadowe słońce stało wysoko na niebie i jego blask, padający przez okno, oślepiło mnie boleśnie. Auć! Głupie słońce, skąd się ono wzięło? Było co najmniej południe.
" Po co mi to było? - myślę. - Zawsze obiecuję sobie, że skończę, zanim urwie mi się film. I co? Znów to samo!
- Dean! Następnym razem uważaj, co - i ile – mi dajesz! - powiedziałam z wyrzutem i trąciłam stopą skulonego w nogach łóżka Tygryska. Ani drgnął, tylko przytulił się do moich nóg jeszcze mocniej.
- Siłą ci nie dawalim! - zarechotał głos z rogu pokoju. Bobby wygrzebywał się z góry ubrań, złożonych tam do prania (ponownego) jakiś dzień wcześniej. Oprał już wszystko a wciąż mu było mało...
Strąciłam z nóg głowę Deana i z trudem usiadłam. Wokół - oprócz zbieraniny rzeczy do prania - leżało trochę pustych butelek (po piwie, wódce i dziwnych trunkach wymysłu Bobby'ego), parę wiewiórek rzuconych przez Daryla po polowaniu, magazyny dla zdesperowanych facetów, brudne talerze, kilka połamanych krzeseł i jakaś setka opakowań po czekoladzie. W południowym słońcu schła, rozwieszona artystycznie między połówkami okna, sukienka Evo.
- Dobra, skarbie. - potrząsnęłam Deanem. - bierz się w garść i do kuchni. Suszy mnie. I strasznie jestem głodna.
- Mmm... - wymruczał i uśmiechając się błogo przewrócił się tylko na drugi bok. - tak, tak... na moim materacu, Lexo!... O, tak! Tak!... - mamrotał z uniesieniem. Nagle dostał rzuconą przez Bobby'ego wiewiórką.
- Co jest?! - zerwał się.
- Śniadanie, Dean.
- Czemu ja? Czemu zawsze ja?! I weź ze mnie to... coś!
- Jakie ''coś''? Całkiem świeżuteńkie! Wczoraj Daryl nam podrzucił parę sztuk.
- Dlaczego zawsze ja? - spytał znów z wyrzutem. - czy ja tu muszę wszystko robić?!
- Mhm. - kiwnęliśmy głowami, uśmiechając się niewinnie.
- Pożałujecie kiedyś... - wymamrotał Dean pod nosem, ale wstał, dał mi porannego buziaka, owinął się moim szlafrokiem i poczłapał do kuchni.
- Śniadanie! Ciekawe, z czego? Znów będę musiał żebrać u nieznajomych. - usłyszałam jeszcze.
Co się stało? Wszystko jest takie... dziwne i niewyraźne. Powoli wraca mi pamięć. Lucek i Evo przyszli.. Czerwony diabeł jeden marudził, że mu zimno i chce kisielku zrobić. Zjawił się Danny ze swoją księgą... Podobno on, Garth i Hector tu się teleportowali z bunkrowej kuchni w obawie przed gniewem Sama. O co poszło? O ręczniki oczywiście! A to Bobby je zabrał i po raz trzeci wyprał.
,,Ty mojego brata tam zostawiłeś''! Hector dostał aż czkawki ,,on ma siekierę''!
,,A Fred ma czołg''! odparł Danny, energicznie wertując księgę '' Ars Goetia''. - O, cześć Lucek – powiedział i poszedł dalej.
- Przynajmniej on mnie poznał – Lucyfer spojrzał na nas.
No co? Rude jest fałszywe i niebezpieczne, skąd mieliśmy wiedzieć?
Na swoją obronę powiem, że Evo również miała z tym problemy.
To było wczoraj... chyba. A może przedwczoraj.

Wracając do dzisiejszego dnia.

Pora szukać jakiś innych oznak życia. Wstałam – na szczęście byłam ubrana, tylko brakowało paru guziczków w mojej bluzeczce a we włosach miałam kolorowe wstążki. Bobby zanurkował w ubraniach i znowu zasnął, tuląc do siebie butelkę.
W kącie pokoju, chyba w ramach dbania o własne bezpieczeństwo opierając się plecami o ściany, stał Hector. Dwa dni spędzone u Bobby'ego wystarczyły, aby nauczył się, że zagrożenie może nadejść z każdej strony. Był już tak znerwicowany, że podskakiwał na każdy podejrzany szmer. Garth leżał w stosie ręczników i chrapał jak syrena strażacka. Kopnęłam go nogą, ale odwrócił się na drugi bok i mruknął, że okład jajeczny źle wpływa na jego cerę. No nic, to szukam oznak życia dalej. Lucek siedział przy kuchennym stołem, w samym kilcie i jadł kisielek. Co jakiś czas wolną ręką energicznie poklepywał Evo, która w odwecie uderzała go łyżeczką po głowie. Bez efektu oczywiście. Uśmiech Lucka stawał się coraz większy. Castielek był obok i rysował. Albo może prędzej dopiero się uczył. Coś, co ja wzięłam za kwiatka okazało się kolorowym słonikiem którego wczoraj oglądał w wieczorynce. A przez okno zobaczyłam jak Danny męczy się z taczką ale zaryła się w tym błocie. Zrobił skomplikowany ruch ręką i... ruszyła z miejsca. Wow. Ja też chcę znać takie zaklęcia.
- GDZIE JEST MOJA PRALKA?! - po całym domu rozległ się krzyk Bobby'ego.
Rozległ się huk, jęk - chyba Hectorowy. Pewnie chłopina przez ten wrzask drgnął i ''kuku'' znowu sobie zrobił.
- MOJA UKOCHANA PRALKA! - krzykowi zawtórował wujciowi szloch.

Hmm... powiedzieć mu, że widziałam przed chwilą Danny'ego który wiózł na tej taczce pralkę, gwizdał wesoło i szedł w stronę naszego bunkra? NIE. MAM JUŻ DOSYĆ TEGO PRANIA. A tak Ataner się ucieszy.

ocenił(a) serial na 9
Lexa17

Z samego rano obudziło mnie delikatne muśnięcie mojego policzka. Otworzyłam powoli jedno oko i nad sobą zobaczyłam pochylonego Danny’ego. Dorosłego. Otworzyłam powoli drugie oko, żeby się upewnić, że to nie sen. Mrugnęłam szybko kilka razy a on nadal pochylał się nade mną.
- To Ty? – zadałam mu głupie pytanie.
- A kto? Pewno, że ja. Spodziewałaś się kogoś innego
- A ja miałam taki koszmar. Śniło mi się, że byłeś nastolatkiem. Okropnym, rozwydrzonym i na dodatek wciąż zbuntowanym nastolatkiem. Nie mogłam się obudzić.
Danny uśmiechnął się tak, jak tylko on to potrafi, ucałował mnie i szepnął
- Chodź, mam dla ciebie prezent.
- Nie mam co na siebie włożyć. Bobby robił pranie. Wszystkich terroryzował.
- To już przeszłość, ukochana. Masz załóż moją koszulę. I muszę zawiązać ci oczy.
Ubrałam więc koszulę Dannyego mięciutką, ciepłą i pachnącą nim, a potem boso i zawiązanymi oczami ruszyłam trzymając go za rękę. Chodziliśmy tam i z powrotem tak długo, aż w końcu straciłam orientację. Próbowałam odgadnąć gdzie jesteśmy. Danny otworzył jakieś drzwi,pod bosymi stopami poczułam kafelki i domyśliłam się, że to łazienka. Danny ściągnął opaskę z moich oczu i wtedy ją zobaczyłam. Stara, odrapana, z całym bokiem z rdzy i cieknącą uszczelką, ale wciąż działająca pralka.
Wskakuj – powiedział Danny klepiąc dłonią miejsce w którym miałam usiąść, a ja nie kazałam mu powtarzać i włączyliśmy wirowanie. Wypróbowaliśmy kilka starych numerów, potem on mi zademonstrował kilka nowych pozycji a ja pokazałam mu sztuczki, których się nauczyłam. Dyszeliśmy, sapaliśmy i jęczeliśmy tak długo, aż w końcu z silnika pralki zaczął wydobywać się dym. Po chwili coś w niej trzasnęło, szarpnęło nią kilka razy i zamilkła. Wykończyliśmy pralkę. Jednak dzięki temu że w łazience zaległa cisza usłyszeliśmy na zewnątrz skrzypienie śniegu, ciężkie odgłosy buciorów a zaraz potem ktoś zaczął walić i kopać w drzwi wejściowe.
- Nie wychodź. To na pewno Bobby przyszedł po pralkę – powiedział
- To nie Bobby. Słyszysz angielski akcent?! To jacyś Angole!
To nie były żarty. Danny ścisnął w dłoni swój tasak i powoli otworzył drzwi. Ja ukryłam się za jego plecami i zza jego ramion zerkałam na to co dzieje się w bunkrze. A widok był przerażający. Na środku salonu stała Evo, trzymając w rękach kij baseballowy i krzycząc
- Do broni! Bunkier w obcych rękach!
Lucek zaparł się o drzwi i wydaje rozkazy jak prawdziwy dowódca.
- Chodźcie tutaj i zatarasujcie drzwi. Trzymajcie mocno, bo czuję, że te stare zawiasy długo nie wytrzymają.
Pobiegliśmy do niego i zaparliśmy się.
- A gdzie cała reszta? - zapytałam
- Sam i Ruby nadal w Spa, Fred w czołgu hula po lesie razem z łowcą wiewiórek, a reszta jest u Bobbyego i Ellen. – poinformowała nas Evo – Nie możemy ich nawet powiadomić o naszej tragicznej sytuacji, bo telefony nie działają. Ci wyspiarze mają jakieś urządzenia zakłócające.
- Sygnały dymne zawsze są niezawodne! – krzyknął Danny – Zajmijcie się tym dziewczyny, a my ich zatrzymamy!
Pobiegłyśmy więc z Evo poszukać jakichś zapałek i czegoś co daje dużo dymu.
Udało się nam rozpalić ogień w kominku, ale skąd wziąć dużo dymu. Przypomniałam sobie, że Danny trzyma jakieś zioła zamknięte w hermetycznym pojemniku i schowane na dnie szuflady ze skarpetkami. Sypnęłyśmy garść w ogień. I nic.
- Daj więcej – powiedziała Evo
Dałam więc więcej, ale dymu nadal nie było widać.
- Wsyp wszystko!
Wsypałam więc w ogień jakieś pół kg zioła. Po pokoju rozeszła się lekko słodkawa, dość przyjemna woń zioła, a z komina uniósł się dym, jak podczas wyboru papieża. Evo stwierdziła że była w harcerstwie więc wzięła ścierkę do podłogi i zaczęła sygnalizować.
PO MO CY ! WRO GO WIE U BRAM PAM PA RAM TAM !!! RA TA JUN KU!
Z początku nie mogłam zrozumieć co ona pisze i dlaczego śmieje się jak szalona. I nagle dotarło do mnie. Nawdychała się dymu z gabrysiowego ziela!
- Evo, chodź ze mną! Zostaw znaki. Zatkaj nos i usta. Wchodź pod prysznic - krzyczałam próbując wyciągnąć jej głowę z kominka. Nogi mi się uginały i coraz więcej rozweselającego dymu dostawało się do moich płuc. I nagle ciemność Widzę ciemność.

ataner4791

*Dwa dni i 18 minut wcześniej – TIK -TAK– TIK -TAK*
OKOLICE BUNKRA

- Mam dosyć tych taczek – mamrotał pod nosem Danny wykonując po raz sto pięćdziesiąty skomplikowany ruch dłonią, od którego zatrzeszczały chrząstki – Muszę mniej grać w „Dark Souls”. Cholera, Baal nigdy nie wie kiedy przestać.
Przez głowę przebiegła mu niechciana myśl, że trzeba coś zrobić z obolałym stawem. „Cieśnia nadgarstka” brzmiał wyrok wydany przez doktora Pedro, gdy kościstymi acz ciepłymi palcami wwiercał mu się w przedramię.
- Dobrze, że do domu niedaleko – Danny bezbłędnie rozpoznał oszronione olszyny, za którymi rozpościerała się łąka zakończona nasypem bunkra. Jeszcze tylko ze dwa wywijasy dłonią i dopadnę betonowych schodków, pomyślał. A tam cieplutka Ataner… , kupa brudnego prania i zapas gabrysiowego zielska, ( który ukrył w hermetycznym pojemniku jeszcze przed aferą z Hogwardem i byciem bobasem)
Rozkoszne przemyślenia przemyślenia przerwał mu króliczek wielkanocny kicający w poprzek po śniegu, tuż przed taczką.
- Byłbym cię przejechał pacanie! – rozdarł się Dany
- Nie wietrz siekaczy na mrozie… podążaj za mną – odparł tajemniczo króliczek.
Dannemu nie trzeba było tego dwa razy powtarzać. Już dawno temu otworzył się na wszystko co nadnaturalnie nienaturalne. Miał jedynie nadzieję, że tym razem, to rzeczywistość jest pokręcona, a nie jego umysł. W końcu miał na to papier z Hogwartu – ZAŚWIADCZENIE O POCZYTALNOŚCI UPRAWNIAJĄCE DO URAWIANIA CZARÓW. Ktoś mu go wystawił, choć nie pamiętał kto. Przeszłość sprzed „zanim wszystko się posypało”, czasem zamykała przed nim drzwi…

Choć ścieżka do bunkra prowadziła w lewo królik skręcił w prawo, pozostawiając na świeżym śniegu sypkie kreski po susach.
- Zbieraj się Danny, nie będę na ciebie czekać cały dzień – wyrzucił z siebie odkręcając biały łebek z różowym nosem ozdobionym czarną plamką. Wnętrza długich uszu stały się ciemno różowe.
To królikom może skakać ciśnienie, zapytał się w duchu Danny.
- Może – odwarknął królik, który najwyraźniej czytał mu w myślach. – Pośpiesz się bo zaraz śnieg zasypie mi norę! A ja nie znoszę mieć wilgotnego dywanika w przedpokoju.

Po paru minutach stali na dziewiczo białej polance. Jednej z wielu w Zakazanym Lesie. Jednak ta polanka znacząco różniła się od wielu innych, podobnych do niej polanek. Pośrodku puszystej bieli ziała ośmiokątna, czarna dziura, do której wiatr spychał wirujące retory śniegu. Z boku pod warstwą śniegu znikała metalowa przykrywa włazu.

- Co to kurna jest? – spytał króliczek.
- Myślałem, że ty mi to powiesz – odrzekł Danny drapiąc się po pokrytym kilkudniowym zarostem policzku.
- Nie mam w tej sprawie NIC do powiedzenia. – Nos królika nabierał coraz dramatyczniejszych odcieni różu.
- Może by to zamknął? – zadał retoryczne pytanie mężczyzna.
- Może… – przytaknął z irytacją zwierzak.

Danny wykonał skomplikowany gest ręką (zatrzeszczało mu w nadgarstku). Następnie wymruczał magiczną formułkę.
Powietrze wokół zawirowało. Podmuch uderzył z góry, by w mgnieniu oka rozwiać śnieg na boki. Uderzenie było na tyle silne, że w powietrzu zaczęły fruwać kawałki darni oderwane od niestabilnego podłoża. Delikatny ruch kciukiem i palcem wskazującym sprawił, że stare liście i kępki trawy z dużą prędkością opadły na ziemię. Klapa zamykająca otwór była czysta… Jak i cała betonowa kopuła przykrywająca maszynownię bunkra.

- Dziękuję – wymruczał królik gdy stalowa klapa zatrzasnęła się nad nimi. Poniżej na bunkrowym podeście z ażurowej kratki stały bezpiecznie zaparkowane taczki z pralką.
- To ja dziękuję – odparł Danny - stąd mam tylko kilka kroków i o wiele mniej schodów do pralni, o ile mnie pamięć nie myli.
- To ma dla ciebie znaczenie, skoro wyprawiasz takie rzeczy z ręką? – spytał królik nieco dwuznacznie.
- Ma – sapnął Danny naciągając trzeszczące stawy. – Mam zamiar zaraz kogoś przytulić i ma być nam przyjemnie…
- Ok. Rozumiem. To ja znikam.
I królik zniknął w króliczej norce, której wylot na co dzień maskował obluzowany fragment cokołu pomiędzy ścianą a posadzką.
- Rzeczywiście ma dywanik – mruknął Dany wpatrując się w jurtowy chodnik, który od wielu dekad pokrywał w tym miejscu posadzkę z lastriko.
Po kilku przekleństwach rzuconych profesjonalnie i nieprofesjonalnie, pralka stała we właściwym miejscu… taczki również. Danny szarpnął odpowiednie drzwi, a tam leżała cieplutka Ataner… i kupa brudnego prania…
- Przyniosłeś mi może coś do ubrania? – spytała niskim głosem.
- Nie – odparł nieco otumaniony.
- To dobrze….

*****

*32 godziny i 18 minut wcześniej – TIK -TAK– TIK -TAK*
OKOLICE HACJENDY BOBBYIEGO I ELLEN

- Weźcie go ode mnie! – jęczał nieprzytomnie Kev, gdy Lucyfer ubrany jedynie w falbaniasty fartuszek Brady’ego, wielką, obitą emaliowaną chochlą wrzucał mu do miseczki kolejną porcję mandarynkowego mandaryna.
- KoKOKOo – chwiała się niepewnie nad swoją porcją Anabella.
- A czemmmu, ty znowu… goły? – zadałam z trudem ważkie pytanie.
- Bobby znowu robi pranie – rzeczowo odparł Lucek. – Nie podoba ci się?
- Tego nn…nie powiedziałam, ale…
- Ale co?
- Ale jutro dam ci skafander pilota, a kołnierzyk zepnę kółdddką razem z suwakiem zz..zamka… Jak mi się latem nudziło… znalasłam w bunkrze odpowiednie skrzynie z nalepkami RAF’u z 42-go.
- Acha – odparł Lucek drapiąc się pod kokardką. – Aż tak ci to przeszkadza?
- Mnie nie, ale nie zauważyłeś, że tylko Kevin z nami soztał? Wszyscy inni pochowali się po sypialniach. On i kura nie dali rady wstać.
- Przecież nie po to tam poszli.
- No nie tylko po to…
- No widzisz!
- Nie przerywaj mi. Dean narzeka, że odkąd wróciłeś za bardzo naruszasz jego, jak to określił „strefę komfortu”.
- Cokolwiek to oznacza – niebieskie tęczówki fiknęły jak skoczne, szkockie koziołki. – Mów o co dokładnie mu chodzi.
- No o to, że jak z kimś gadasz, stajesz zbyt blisko rozmówcy.
- Przecież stoję normalnie – odparł Lucek nachylając się nade mną.
- Wcale nie.
- Owszem tak.
- Nieprawda. Teraz jesteś… Większy…
- Nieprawda, aż tak się nie zmieniłem… przedtem też byłem du…
- Nie o to chodzi – przerwałam zirytowana trzasnąwszy go w rękę, która zmierzała w wiadomym kierunku – Jesteś…
- Wyższy? – Lucek spytał domyślnie.
- Tak. I prawie nad każdym się…
- Pochylam?
- Dokładnie. Nawet nad Deanem, a on tego nie znosi. Popatrz sobie, że Sam tego nigdy nie robi.
- Jakoś nie miałem okazji do obserwacji odkąd przysłali nam pierwszą paczkę ręczników zwędzonych z ośrodka dr. Ireny Eris.
- Fajne mięciutkie ręczniczki. – W kącie ocknął się ze śmiertelnego letargu Hector, opatulony rzeczoną bielizną kąpielową, której wujcio nie zdążył wyprać… Pralka o zgrozo (na szczęście) zniknęła… Wełniany kilt Bobby wyprał w lodowatym strumyku rzucając nim o kamienie. To (nieco) ukoiło jego żal po stracie ukochanego sprzętu.
- Uwierz mi Sam nigdy tak nie robi. A jak się schyla, a robi to prawie cały czas, to stoi o pół kroku dalej niż ty.
- Ach tak.
- Tak.
Lucek się nieco zasępił. Z wielkiej warząchy, którą trzymał do góry nogami w ręce, zaczął smętnie skapywać kisiel.
- Co jeszcze?
- Wszyscy mają dość Céilidh.
- Przecież tak nam dobrze idzie tańcowanie z Crowleyem….
- Aż za dobrze… Twoje fikołki można przeżyć, ale jego… Jak on robi gwiazdę w kilcie, to nawet Anabella zamyka oczy…
- I dziub.
- Dziub też.
- Czyli są jakieś plusy…
- Plusy są, choć niewielkie… Ty to fikniesz szybko i już. Człowiek sobie akurat tyle poparzy, żeby oczy nacieszyć. Zaś ex- król piekieł…
- Robi to w zwolnionym tempie – zimno stwierdził Lucek - A czasem nawet utknie w połowie drogi taranując stoliczek z zawartością pitną.
- O, o to chodzi. Przez tą szkocką manię są straty duchowe i materialne.
- Nie narzekaj na szkocką… Bo nie pomogę Bobbiemu w lecie poszerzyć repertuaru bimbrowni.
- Dorze, przestaję marudzić, ale…
Diabeł podniósł pytająco rude brwi.
- Ale nasz dźwiękoszczelny pokoik w bunkrze stoi pusty samotnie, kurzy się i popada w zapomnienie.
- No, to już wszystko wiem – odparł Lucek sięgając do sznurka ze schnącym nad kaloryferem praniem. – Wełna sucha, dasz radę za 15 minut wyjść?
- Dam – stwierdziłam niemal trzeźwa. Zeskoczyłam ze stołka, sprawnie wymijając Kevina uśpionego na blacie koło napoczętej miseczki.
Po 15 minutach wkroczyliśmy na zasypaną śniegiem ścieżkę do bunkra. W lesie huczał puszczyk. Pnie rzucały srebrne cienie na białym śniegu. Alkohol na zimnie wyparował mi zupełnie z głowy. Przede mną błyskały białe łydki Lucka odcinające się od czerni wysokich buciorów.
- Jak ty tak możesz?
- Przecież wiesz, że ja nie marznę.
- Tak, masz tam taki mały piecyk w środku…
- Nie gadaj na mrozie na darmo, bo będziesz mi później kaszleć.
- Lekarz się znalazł… Cicho, co to?
Po Zakazanym Lesie przeszedł huk zwalanych drzew.
- To Daryl namówił Freda na ostateczną eksterminację wiewiórek.
- Załatwiają je czołgiem razem z drzewami?!
- Jeszcze ubiegłej wiosny, łowca wiewiórek stwierdził, że jedynie zniszczenie dziupli, da trwałe rezultaty…
- To na co on będzie teraz polował?
- Na króliki? Nie mam pojęcia. – Lucek bezradnie wzruszył ramionami.
Od domu i dźwiękoszczelnego pokoiku dzieliło nas zaledwie kilka minut drogi….

*****

*34 godziny i 18 minut później – TIK -TAK– TIK -TAK*
SZEROKO POJĘTE OKOLICE BUNKRA

Moje włosy pachną ziołem, moje włosy pachną, moje cholerne włosy pachną konopią…
- Z Indii – bezładne rozmyślania przerwał znajomy głos w ciemności, w której latały wielobarwne słoniki pomiędzy flarami światła prosto od J.J. Abramsa. Mrugałam i mrugałam, i zamiast robić się jaśniej było coraz ciemniej… Znikały kolorowe przebłyski w mojej głowie. Ostatni słonik żałośnie zatrąbił i odleciał machając uszami jak Dumbo.
- Lucek gdzie my jesteśmy? – spytałam niepewnie.
- Nie mam pojęcia.
- Ty nie masz pojęcia? – z całej siły starałam się zapanować nad ogarniającą mnie paniką. – A możesz mnie przynajmniej dotknąć, żebym wiedziała, z której strony jesteś?
- Z twojej lewej, ale nie dam rady się ruszyć, chociaż tyłek swędzi niemiłosiernie od tej mokrej wełny…
- Co?!
- Nie wiem jak do tego doszło, ale teraz jestem…
- Człowiekiem – odezwał się w nieprzenikliwej ciemności głos Dannyego.
- No i leje się ze mnie tu i ówdzie – sprecyzował Lucek.
- Sądząc po zapachu, to na dole to na szczęście tylko siki…- cierpko pocieszał Lucka właściciel tasaka.
- A to na górze? – spytał Lucek
- To krew – odparła nieco zamroczonym głosem Ataner. – Zobaczyłam jak kradną ci łaskę. Ranę w szyi… Lutują taką koagulującą zgrzewarką do tkanek… Czegoś takiego w życiu nie widziałam. A potem taki elegancik kopnął cię w brzuch… Kilka razy.
- Stąd pewnie te siki – oswajał się z nową sytuacją Lucek.
- Szybko się uczysz chłopie – stwierdził przyjaźnie Danny.
- Już jakiś czas na was patrzę i robię to uważniej niż Castielek. Czy wy możecie się ruszać?
- Cicho bądź…
- Bo co?
- Bo ktoś tu idzie!

****
*44 godziny i 16 minut później – TIK -TAK– TIK -TAK*
WEJŚCIE DO BUNKRA

- Son of Bitch… Który *)(*_(_&*0687867 patałach wymienił zamki? – Dean od pięciu minut próbował otworzyć drzwi do bunkra z marnym skutkiem, chociaż sumiennie wyjął klucz z drewnianego pudełka, na którego wysuwanym wieczku widniała gwiazda wodnika.
- Myślę, że ten idiota spotka się z naganą słowną i innymi środkami wspomagającymi prawidłowe ułożenie klepek głowie – patelnia Lexy zakołysała się u jej paska złowrogo…
- Myślę, że nie! – zagrzmiało z ukrytych po Zakazanym Lesie megafonów – szczekaczek
– Nieupoważnionym wstęp wzbroniony! – dodał głośnik z brytyjskim akcentem. – Akces tylko dla klubowiczów!
- Trzymam w ręce przepustkę – Dean zaczął wymachiwać drewnianym pudełkiem wielkości kartonika kart do pokera.
- TO MOGŁO WPAŚĆ W NIEPOWOŁANE RĘCE! – zgrzytnęła szczekaczka – OBCY ELEMENT TU NIE WEJDZIE!
- Obcy element, obcy element. Ja ci tu zaraz zrobię obcy element. – Zatknięta za paskiem dziewiątka sprawnie powędrowała do rąk Deana, który w między czasie wyparzy dwie nowe kamery przemysłowe zamontowane na ścianach bunkra. Blaszane budki eksplodowały feerią części. – To was nieco nauczy -Mruknął całkiem zadowolony Dean.
- Czego? – spytał megafon.
- Pokory – odparła Lexa.
- Wątpię! – buńczucznie odparł ukryty za betonem Anglik.
- Poczekaj na mojego brata! – Wrzasnął Dean, po czym przeładował pistolet i ciągnął dalej pod nosem. – Sammy, mieliśmy się tu dzisiaj spotkać… Gdzie do krówki nędzy jesteś?

evo_33

Ciekawostka. Jeżeli posiadasz komórkę, to zawsze dzwoni akurat wtedy, kiedy masz coś ciekawszego do roboty i myślisz sobie: „Rany boskie… czego ci ludzie znowu ode mnie chcą?”. A potem wrzucasz ją w krzaki... Idziesz do Anielskiej Chmurki na jedno piwo i zostajesz tam na kilka miesięcy. Masz wrażenie, że coś cię omija. Ale co? ''Co takiego mnie omija?'' spytałam na głos, marszcząc brwi, a siedzący obok Gabryś poklepał mnie po kolanie i powiedział ''pij kochana, pij, ale z umiarem. Bo ci się już całkiem w tej ślicznej główce pomiesza. Rechoczesz?'' Czy ja rechoczę? Ale co zrobić? Dziewczynki z Anielskiej Chmurki wciąż przynosiły nowe alkohole. W końcu picia zabrakło i towarzystwo nareszcie wytrzeźwiało. Ja też. Szukam komórki. Nie ma. Zadzwoniłam więc na domowy telefon bunkra. Głos z brytyjskim akcentem odebrał. Recytował jak automat.

Jeżeli chcesz chcieć, wciśnij 1.
Jeżeli masz problem z Winchesterami wciśnij 2.
Jeżeli chcesz porozmawiać z Angolami, wciśnij 3.
Jeżeli chcesz usłyszeć, że w trosce o twoje bezpieczeństwo rozmowy są nagrywane, wciśnij 4.
Jeżeli chcesz usłyszeć, że dokonałeś błędnego wyboru, wciśnij jeden z następujących znaków: 5, 6, 7, 8, 9, 0, *, #.
Jeśli chcesz wyznać swoje grzechy, wciśnij 100;
Jeśli chcesz wyznać grzechy sąsiada, wciśnij 200;
Jeśli chcesz bić się w pierś, wciśnij 300);
Jeśli chcesz potrzymać za pierś, pomyliłeś numery zboczeńcu;
Aby połączyć się z konsultantem, wciśnij 654756586867
Aby mieć święty spokój, rozłącz się.

- No już dobrze, dobrze... Wszystko się jakoś ułoży, zobaczysz. - pocieszałam Sama, który miał czkawkę i wpatrywał się w resztki ciemnozielonego płynu w szklance.
- Co to jest? - spytał. - ma zielony kolor i czemu się dymi?
- Nieważne. Ale dobrze ci zrobi. - wtrącił Gabryś - mi pomogło.
- Oby. Bo gorzej już nie może być... - i opróżnił szklankę do końca. Z nosa i uszu poszło mu trochę dymu. - Ten Angole odebrały mi dom. Jakim prawem, ja się pytam?!
- Cicho tam - odezwał się Balty spod kołdry. - bo jeszcze Bela tu przyjdzie.
- No i co teraz, Sam? - zapytałam.
- Nie mam zielonego pojęcia - odpowiedział zamyślony. - Gdyby Dean i Lexa tu byli, to jeszcze... A tak, nie wiem, czy jesteśmy w stanie coś zrobić...
- No jak to, musimy!!! - krzyknął Gabryś i wstał tak gwałtownie, aż przewrócił krzesło. - Trzeba ratować Bunkier!
Dziewczynki z Anielskiej Chmurki zachichotały i zaklaskały w ręce. Kto jest po naszej stronie? Gabryś. Wybiegł z pokoju, krzycząc że bez alkoholu ani rusz! Balty już zaczął przynosić broń i rozdawać ją każdemu kto chciał i kto nie chciał. No i mamy jeszcze...
- Macie jeszcze mnie. - usłyszeliśmy nagle męski głos, dobiegający zza okna.
Sam chwycił pistolet, podskoczył do okna i otworzył je zamaszyście.
- ... i jeszcze mnie – powiedziała Lexa i razem z Deanem zajrzeli do środka.
- Dean??? - wyjąkał Sam wpatrując się w brata okrągłymi ze zdumienia oczami. - Ty żyjesz?!
- Oczywiście, ty idioto! - wyszczerzył się Dean. - gdzie byłeś?
Lexa zdała relację. Z braku możliwości wejścia do bunkra, jedynym wyborem jaki mieli był powrót do Ellen i Bobby'ego... i poproszenie Crowleya i Anabelli o pomoc. Kurdupel śmiał się z nich długo, tak długo, że prawie się udusił. Przestał, gdy sobie przypomniał, że zostały tam jego rzeczy... perski dywan jedyny ocalony... alkohol schowany w sejfie... Anabella miała przerażające spojrzenie, czerwone oczy płonęły, skrzydła uniosły się i zagdakała w kurzym języku. Crowley zgarnął ją z krzesełka i wybiegł, krzycząc. No to chyba nam pomoże.

ocenił(a) serial na 8
RubySava

*Cztery godziny później*
Anielska Chmurka.

Przecierając zaspane oczka - nie mogłam w nocy zasnąć – próbowałam słuchać planu. A co najważniejsze, zapamiętać go. Zimno jednak było, cholera. Dobrze, że choć nie cimno. Okryłam się swetrem, bo jestem ciepłolubna. Nic nie zapowiadało zbliżającej się ''katastrofy''.

- Wszystko jasne? Chyba już nie musimy powtarzać? To dobrze. Balty, możesz się
uspokoić? - powiedział Dean. - Musimy wykorzystać ten właz. Daryl go znalazł, gdy gonił jakiegoś białego królika.

Balthazar, uśmiechnięty od ucha do ucha, rytmicznie podskakiwał, siedząc na krześle, a oczy mu się świeciły. Ruby była skupiona i co jakiś czas kiwała głową. Sam robił notatki a Gabryś pakował ''lekarstwa'' od doktora Pedro.

Aż nagle, znikąd – słyszę hałas. Hałas i przekleństwa. Całkiem znajome.
Podchodzę do okna i oto co moje oczy widzą a uszy niestety słyszą:

Crowley trzymał Anabellę, a ona była taka niegrzeczna...
I wrzeszczała.
I wierzgała nogami.
Waliła go w twarz skrzydłami.
Dziobała.
Świeciła demonicznymi oczami.
Pomstowała.
Szarpała się.

W końcu padła, bo mózg jej się zgrzał z tego wszystkiego! Ciekawe o co poszło. Czyżby kłótnia w małżeństwie? Nie żeby mnie to obchodziło. Skąd. Nawet trochę.
Ale zanim ruszyłam się z miejsca – Crowley wpadł do środka, kopniakiem drzwi otworzył, na nikogo uwagi nie zwrócił i... chwila, moment! Za rękę mnie schwycił i ciągnie w niewiadomym kierunku! Ej, no, przestrzeń osobista, kurduplu jeden... Zła byłam strasznie, ale zanim zadałam mu ból – w lewej ręce już miałam patelnie gotową do użytku – zirytowany Crowley warknął:

- Teraz Ty z nim gadaj. Ja i Anabella mamy już dosyć tego @$..?&*…#@$$&… *$#!@&* !!!

Aha. Dobraaaaa kurduplu złośliwy, nie denerwuj się, bo dostaniesz wrzodów.
Dean już się szedł w naszą stronę z kataną ale pokręciłam głową i siadać mu na dupie kazałam.
Co ten Crowley znowu wymyślił? Kto tak Anabellę zdenerwował?


*Pięć minut później*

Cóż.... ponieważ od dwóch miesięcy nie miałam w ustach ani kropelki alkoholu,
posiadam zaświadczenie lekarskie od doktora Pedro o przytomnym stanie umysłu, nie paliłam żadnych świństw, ani też nie znajdowałam się w objęciach Morfeusza - wniosek był więc tylko jeden: mam przywidzenia. Nie było innej możliwości. To tylko omamy wzrokowe, nic więcej.

A znajoma niebieska budka telefoniczna stała w środku lasu, tonąc w zieleni, drzwi się otworzyły – za głośno i za szybko, a ze środka wyszedł, a raczej pokuśtykał ON w swoim brązowym płaszczu, czyli ten która zaraz spotka się z moją patelnią!

- Co tutaj robisz? - Doktor patrzy na mnie.
- Niech Cię szlag! - łagodnie wybuchłam- Mówiłeś, że mnie... a teraz pytasz się co tu robię? Może moje imię też powinnam Ci przypomnieć?

Ale spokojnie. Nie jestem wcale taka okrutna. Mimo iż chęć użycia patelni, paralizatora lub kiełbasy krakowskiej była ogromna – wspaniałomyślnie powstrzymałam mordercze zapędy. Wdech, wydech.... Muszę poznać szczegóły, zanim go zamorduję.

Po jakiego uja Crolwey go tu przyprowadził? A, bo budka może bez problemu w bunkrze się zmaterializować... Doktor próbuje mnie uspokoić: ''tęskniłem'' mówi...
Ahaha, ahaha, jakie to śmieszne, no naprawdę.

Jest poturbowany – podobno Anabella skoczyła mu na głowę i przez nią zleciał z jakiegoś wzgórza, zaliczając rany tarte, kłute, szarpane i obite okolic licznych, w tym kolana oraz nosa.
Szlag mnie trafił jasny i się pytam, jakie obrażenia jeszcze ukrywa.
Machał rękami w proteście, ale już było za późno, mleko się rozlało.
- Gacie w dół i siad! - wrzasnęłam.
W innej sytuacji zabrzmiałoby to bardzo dwuznacznie ale teraz...
To dla ratowania życia robię a nie dla widoków...

Zna mnie bardzo dobrze, więc zamknął się, gacie ściągnął i pokazuje. Stopa lewa dwa razy taka jak prawa i sina. Udo sine. Kolano spuchnięte i sine. Uklękłam mu na tchawicy i wyszło na jaw, że ma też stłuczone żebra. W zasadzie przyszło mi do głowy, by zacisnąć ręce na jego krtani i zakończyć proces, ale Crowley mnie powstrzymał słowami:

''Potrzebujemy budki tego idioty i niestety jego również''

O, solidny argument. Ja latać się nią nigdy nie nauczyłam.

- Ty do Anielskiej Chmurki na kanapę - warknęłam do Doktora, który obdarzył mnie uśmiechem numer 2 - Noga na fotel i jak się stamtąd ruszysz, to odstrzelę. A jak tylko piśniesz słówko, Crowley przywali Ci patelnią.

Kurdupel wyraźnie się ucieszył. Anabella która zaczęła odzyskiwać siły, również uśmiechnęła się demonicznie. Odkąd kury potrafią się uśmiechać?


*Dziesięć minut później*

Doktor siedzi w pustym salonie. Nogę w górze trzyma. I jest przeszczęśliwy. Cały świat się wokół niego kręci. Zaczynam podejrzewać, że specjalnie się wywalił na tym wzgórzu. Opiekuj się nim, zabawiaj, a jak spuścisz z oka, to ucieknie i będzie chichotał. Chyba wprowadzę bolesne kary cielesne. Ruby już o nim wie. Chciała go spalić miotaczem... bo intruz. Co z tego, że przystojny.

- Twój były chłopak? - zapytała. - mogę go zabić i ukryć zwłoki...
- Nie, lepiej nie. Za dużo świadków. - odparłam.
- Wiesz ja żyję w trójkącie, a Samowi to nie przeszkadza.
- Bo o nim nie wie.
- Fakt... może się co najwyżej domyślać.

Kurczę, co ja powiem Deanowi?

Lexa17

To był naprawdę ciężki dzień. Trzeba było używać mózgu, robić plany i myśleć.
A coś takiego skutecznie męczy człowieka, tym bardziej niewyspanego.
Miałam już wzrok trochę popsuty od przesiadywania w (pół) ciemnym pokoju, ale biała
sylwetka Anabelii odcinała się od zieleni tak wyraźnie, że zauważyłam ją prawie
natychmiast. Dziwne to trochę - Crowley nie wypuszczał tej piekielnej kury samej na zewnątrz, a tym bardziej w nocy. Poza tym po niej wyraźnie widać było,
że idzie z jakąś misją. Pewnie tajną. Stanęła tuż przed Niebieską Budką, ładnie ukrytą w zaroślach. Czekała... Ciekawe na co? Przecież nikogo tam nie ma, kto ją niby wpuści do środka... A jednak wpuścił, bo drzwi się otworzyły i Anabella zniknęła w środku. Ignorując zmęczenie, próbowałam uruchomić procesy myślowe. Ale słabo mi to szło, więc zrezygnowałam. A kurdupel pilnuje Doktora w salonie... Gdy jakąś godzinę wcześniej stamtąd wychodziłam, stał tam dumnie z patelnią Lexy w dłoni i głupio się uśmiechał. Sama Lexa siedziała przy Doktorze, opatrywała mu ,,rany wojenne'' a ten coś jej energicznie tłumaczył. Nawet przystojny ten jej były.
"Coś mi mówi, że ze snu dzisiaj nici" – pomyślałam i poklepałam czule miotacz płomieni, który siedział grzecznie na moich kolanach.
Nie mam zielonego pojęcia, czemu dziś zjadłam 0,5 kg kapusty kiszonej i po chwili zagryzłam cukierkami czekoladowymi... Od tygodnia dziwne zachcianki się mnie trzymają.
- No dobra. Idę do Ellen. Po zachodzie słońca bądźcie gotowi. - Sam stanął przy drzwiach wyjściowych. Gotowy na wszystko, ze strzelbą w ręku. Wyglądał na nieco wczorajszego, ale rzucił mi ,,seksowne spojrzenie'' na osłodę.
- Ej – powiedziałam, szturchając go w ramię - prawie cały czas masz minę, jakbyś nie wierzył, że nam się uda.
- Wierzę kochanie, wierzę, tylko... jestem trochę... zmęczony. Idę. I może... nie pijcie
już dzisiaj, co?
- No jasne! Ale... - Dean już podchodził do nas, cały w skowronkach - wypijmy tylko po maluszku, za pomyślność naszej akcji!
Sam pokręcił głową, zrezygnowany.
Grzecznie odmówiłam, bo wolę być trzeźwa. Nie wiem czemu.
Gabryś odparł, że trochę alkoholu mu nie zaszkodzi a nawet pomoże.
Dean wziął butelkę z resztką trunku i nalał sobie i naszemu ogrodnikowi.
Dwa kieliszki stuknęły o siebie.
- Za Bunkier!
- Za Bunkier!
No to będzie się działo. Oby obyło się bez ofiar...

ocenił(a) serial na 9
RubySava

Nasza sytuacja jest niewesoła. Po bunkrze i okolicy kręci się pełno Anglików. Słyszeliśmy że do drzwi dobijał się Dean, ale odszedł z niczym. Za wszelką cenę musimy się dostać do Anielskiej Chmurki. Tam są wszyscy i pewno już mają plan jak odbić bunkier z rąk wrogów.
Danny wyszedł na rekonesans, ale po chwili wrócił i zdaje mi relację z sytuacji w bunkrze.
- Złapali Kevina! Wciągnęli go do bunkra, mimo iż krzyczał, że leczy się na bunkrofobię, posadzili go za stołem, zaświecili w oczy nocną lampką i próbują wydobyć zeznania.
- Nie wiem jak, ale musimy go ratować – przerwałam Danny’emu – Nie zostawia się kumpla w potrzebie.
– Chłopak świetnie daje sobie radę. A poza tym jest zalany w trupa – odpowiedział Danny i kontynuował swoją opowieść – Najpierw opowiedział im ze szczegółami o gangu owadów i ich szalonym przywódcy koniku polnym, który grasuje tutaj z gitarą. Potem zwiesił się i nie reagował na żadne pytania, od czasu do czasu powtarzał tylko z miną mędrca „Uważajcie! Konik polny czyha” Następnie ocknął się z letargu i zwracając się do najbliżej stojącego Angola wyszeptał tajemniczo „Zdradzę wam sekret” A kiedy ten przysunął się bliżej Kevin krzyknął „Jestem Batmanem” wskoczył na stół, zaczął machać rękami, zachwiał się i spadł na podłogę. Leży teraz pod stołem i śpi. Nie wydobędą od niego żadnych zeznań przez najbliższe kilka godzin. A teraz martwmy się o siebie.
Zaczęliśmy więc rozważać różne możliwości. Moglibyśmy napoić naszych najeźdźców herbatką mocno doprawioną środkiem nasennym. W końcu to Anglicy a herbata to ich napój narodowy. Okazało się jednak, że nie mamy środka nasennego ani nawet środka na przeczyszczenie, więc plan upadł.
- Możemy wyjść przez króliczą norkę, którą pokazał mi pewien znajomy królik – powiedział Danny – Idź do dźwiękoszczelnego pokoju po Evo i Lucusia i ulatniamy się stąd.
Pobiegłam więc po tą dwójkę, weszłam do pokoju i moim oczom ukazał się niecodzienny widok. Myślicie, że nakryłam ich na uprawianiu seksu? Nie, to by mnie nie zaskoczyło. Na środku pokoju stał Lucuś, nagusieńki jak go Pan Bóg stworzył. W rękach trzymał transparent z napisem „Chcę być Tatą!” Evo leżała na łóżku i próbowała przekonać aby do niej dołączył i zrobił z nią to co zawsze.
- Co się dzieje? – zapytałam zdezorientowana
- Strajkuję! – odpowiedział Lucuś – Ona nie chce mi urodzić dziecka. Koniec z wizytami w zakątku pod „Białym kozaczkiem” i robieniem fikołków w kilcie. Nigdy więcej „tego” nie zobaczysz.
Mówiąc „tego” Lucyfer wskazał na część ciała znajdującą się między jego nogami i poruszył biodrami w prawo i w lewo a „to” zaczęło rytmicznie się kołysać.
- Od godziny na „to” patrzę. Zasłoń się przynajmniej przed Ataner.
Więc Lucuś posłusznie zaczął zawijać się w swój transparent
– Ten idiota, odkąd stał się człowiekiem zapragnął mieć dziecko I to z kim? Ze mną! – zwróciła się do mnie Evo.
- Nieprawda! – wrzasnął Lucuś – Zawsze marzyłem o dziecku. Dałbym mu na imię Boruta. Albo lepiej Rokita. Uczyłbym Rokisia jak wyrywać skrzydełka muszkom, jak przeklinać. Pamiętacie jak dobrze mi szło z Castielkiem. Chcę mieć dziecko, nie pozwolę, żeby takie zajebiste geny się zmarnowały!
- Dobrze – odpowiedziała pojednawczo Evo – Kupię ci królika. Może być?
- Wiecie co, może po drodze dojdziecie do porozumienia czy dziecko czy królik, a teraz musimy się stąd zmywać zanim Angole nas zauważą – szepnęłam.
Ruszyliśmy w stronę tunelu. My z Evo na przedzie a za nami Lucuś, zawinięty w transparent i mruczący pod nosem
- Zgódź się… No, zgódź się… Ale zgadzasz się? Zgódź się…
Dotarliśmy do włazu tunelu, gdzie czekał na nas Danny i weszliśmy do środka. Po dosyć długim marszu wyszliśmy do lasu a stamtąd spokojnie dotarliśmy do „Anielskiej Chmurki”
Weszliśmy do burdelu i zostaliśmy odpowiednio powitani czyli chlebem i wódką. Okazało się jednak, że chleba nie ma i powitano nas wódką i wódką. Kiedy już wpiliśmy co było do wypicia zauważyłam przystojniaka leżącego na kanapie z nogą w górze a nad nim pochylała się Lexa. Czyżbym o czymś nie wiedziała. I to chyba nie jedyna rzecz o której nie wiedziałam. Patrzę na Ruby, jedyną trzeźwą osobę w tym towarzystwie, która kiszonego ogórka macza w Nutelli i zajada się tym. To może znaczyć tylko jedno.
Przysiadam się do parki na kanapie, żeby dowiedzieć się kto jest tutaj kim. Dowiaduję się, że przystojniak to szaleniec z budką i były chłopak Lexy. Teraz zastanawiają się, jak ukryć swój związek przed Deanem.
– Jakby coś to mów, że jesteś kuzynem wujka pierwszej żony mojego ojca ze strony matki. Będziemy mieli trochę czasu zanim Dean się połapie. A może Ruby udzieli nam kilku lekcji podwójnego życia i Dean będzie żył w błogiej nieświadomości kim jesteś naprawdę .

ataner4791

Siedziałam znowu w „Anielskiej Chmurce” i zaczęłam się zastanawiać… Co prawda nie jestem Fredem - Ministrem Logiki i Spraw Jej Przyległych, ale coś mi nie pasowało…
Na moich kolanach leżała głowa Lucka, który zawinięty w swój transparent pochrapywał cichutko. Nieborak, po tym jak mu zaschło w gardle od dopytywania się kiedy pójdziemy o np. w te dogodne krzaki robić dziecko, zmęczył się pierwszym normalnym / ludzkim spotkaniem z wódką i… z wódką, którą od progu nas witano.
Szkoci nie potrafią pić, pomyślałam… Chociaż nie byłam do końca sprawiedliwa, bo wszyscy (nawet dziewczynki Gabrysia) postanowili sprawdzić ile były diabeł wytrzyma… No wytrzymał dosyć sporo, a nawet więcej… lecz wieczór zakończył chwiejąc się jak karaibska palma pod naporem huraganu, lub statek miotany falą tsunami. Dobrze, że w Chmurce nie jednemu zdarzyło się porzygać… No cóż gdy wypatrzył mnie na kanapie, wybrał stały kurs i omijając możliwe przeszkody jak wiry i potwory morskie, dosyć okrężną drogą dobił do „portu macierzystego”.
- Zgódź się… - wymamrotał jak zdarta płyta – Ejjj… No… No zgódżżż… Ma-Lutki–Loki… tak byśmy woali na mal-ucha, jak-by dostał na chrzcie… Loki-ta.- Narastająca czkawka przerwała dalsze wywody na temat chrztu.
- Przytul królika i śpij – odparłam pozornie zachowując dystans. Zwinął się więc w kłębek na dostępnej powierzchni poziomej i ignorując twarde kołki na końcach transparentu pod sobą, po chwili zachrapał.
- Debil – wymamrotałam gładząc równocześnie ciepłą głowę, pod którą drętwiało mi udo. – Gdzie chcesz wychowywać dziecko, skoro zabrali nam bunkier? - I dlaczego pozwolili nam uciec, dodałam w duchu, żeby nikogo z przyjaciół nie denerwować. Właśnie to mi nie pasowało…

Jakąś dobę temu (nie miałam pewności co do godziny, bo wiecie czas bywa płynny) siedzieliśmy zamknięci w całkowicie ciemnym pomieszczeniu, które nieprzyjemnie śmierdziało zapachem smaru, sikami i krwią Lucka oraz dymem z trawki, którą spaliłyśmy z Ataner by wysłać ostrzeżenie metodą dymną… Nagle na zewnątrz od kamiennej posadzki odbił się rytm czyiś kroków. Zamek w drzwiach z jękiem ustąpił, a ja ze zdziwieniem odkryłam, że nadal jesteśmy w bunkrze… dokładnie w garażu. Zapach smaru pochodził z puszek równiutko poustawianych przez Deana na półkach w podręcznym składziku gdzie nas trzymano. Ten ktoś, kto otworzył drzwi, zniknął równie bezszelestnie, jak wcześniej miarowo i głośno wytwarzał hałas tuptaniem. Lucek cały szczęśliwy, że nie siedzi już w ciemności zaciągnął mnie do naszego dźwiękoszczelnego pokoiku, gdzie zaczął nastawać na „zrobienie dziecka” i zamiast przejść do zajęć praktycznych w tym temacie, złamał kijek od szczotki i wykonał transparent „Chcę być TATĄ!!!”. Debil, pomyślałam znowu wracając do teraźniejszości, ale pogłaskałam rude loki rozrzucone na moich udach.

Jak się okazało Dany zaofiarował się Ataner, że pójdzie się rozejrzeć na „terytorium wroga”. Wrócił z wieściami, że Kevina nie da się złamać, chociaż Angole próbują różnych drastycznych metod, oraz z mocnym przekonaniem, że musimy jak najprędzej dać znać reszcie o tajemnym przejściu królika…
Przez nikogo nie niepokojeni, bez trudu zbiegliśmy z bunkra włazem ewakuacyjnym.
Danny krzywiąc się niemiłosiernie zatrzasnął za nami klapę jednym ruchem nadgarstka…

Zanim klapa opadła na swoje miejsce, zauważyłam odbłysk na szkle w nietypowym miejscu…

No cóż, jestem blondynką, jednak ciemną blondynką, lecz dopiero siedząc ze zdrętwiałymi nogami na kanapie w Anielskiej Chmurce, skojarzyłam, że nasza ucieczka była od początku kontrolowana i ukartowana… I co jeszcze? Wszczepili nam malutkie, zdalnie sterowane ładunki wybuchowe, które odpalą gdy podejdziemy do nich zbyt blisko?… Po plecach przeszedł mi zimny dreszcz, tak mocny, że Lucek śpiący na moich nogach też się wzdrygnął.

ocenił(a) serial na 8
evo_33

No, to ekipa w komplecie. Ale czy mogliśmy czuć się bezpiecznie?
Chociaż przez minutkę A skąd?

Kiedy Ataner zostawiła mnie samą z Doktorem (poszła do biblioteki, uzupełnić dane i wypić kawkę), podeszła do Nas Anabella, która jakąś sekundkę wcześniej wparowała do środka przez otwarte drzwi – i wskoczyła na kanapę, zmrużyła gniewnie oczy, trzymając w dziobie świstek papieru. Wyglądała dość upiornie.

- No, kuro, o co chodzi? Masz coś dla mnie? - powiedział Doktor i zauważyłam, że bierze od niej liścik. - Aha, czyli Robb - powiedział, nieco rozczarowany. - No dobra, idę już, idę.
- Robb? - zapytałam, mile zaskoczona – wciąż z Tobą podróżuje?
- Tak – odpowiedział a Anabella wyszła z Anielskiej Chmurki dumnym krokiem – pisze, że czeka w Tardis. Był wczoraj w waszym bunkrze, patrz – podał mi karteczkę i uśmiechnął się w ''doktorowym stylu''.

Czytam. I czytam. Co się okazało. Robb z nudów poszedł się przejść. Patrzy – bunkier. To puka. Pytają go kulturalnie: czego? Opowiada, że herbaty by się napił. No i go wpuścili, bo podobno swój.

Tak, Robb jest przecież anglikiem i to z tych sławnym Holmesów... Zasługuje na szacunek.

Uruchomiłam logicznie myślenie. I nagle mnie olśniło.
A to już wiadomo o co chodziło z tym: OBCY ELEMENT TU NIE WEJDZIE! Wpuszczają tylko anglików, angole wredne!

Czytam dalej. To on wypuścił naszych przyjaciół z tego garażu... A się nie przyznał, bo działa incognito...

Doktor na pożegnanie przytulił mnie, trochę za mocno i za długo (Dean zaczął podejrzliwie się patrzeć) i wyszedł.


*Pół godziny później*

Robb zadzwonił do mnie już niedługo. Akurat leżałam na kanapie pod Deanem. Ponieważ nie mogłam się ruszyć, powiedziałam do Tygrysa:
- Zejdź ze mnie.
Robb udał, że tego nie słyszy.
- Zejdź ze mnie - powtórzyłam bardziej zdecydowanym tonem, bo Dean też udawał, że nie słyszy.
Zasadniczo to było dość obraźliwe. Jak to Holmes, przeczekał i wyciągnął wnioski.

Drugi raz zadzwonił po dwudziestu minutach, kiedy - jak przypuszczam* - powinnam już być w Tardis i zapytał kulturalnie, czy przypadkiem mnie nie obudził. Ucieszyłam się szczerze, usłyszawszy to pytanie, albowiem chciałam już odzyskać bunkier. Powiedział, że jutro go odbijemy.

*NOC*

Około 1:20 Luckowi się stało. Pewnie śnił o czymś intensywnie i to nałożyło się na rzeczywistość. Wiecie: tu poranna szarość, tu okno, tu ptak, a może ufo. Albo inny bażant. Skoczył więc na równe nogi, rozdarł mordę, przebiegł po Evo do okna i dalejże wrzeszczeć, budząc całą Anielską Chmurkę. Za Luckiem oczywiście ruszył zaspany Dean, w jednej ręce pistolet, w drugiej kij.

I teraz tak. Lucek leci słowotokiem skacząc koło okna: gwałtu-rety, ufo, najazd, cholerni angole, łapać złodzieja, bażant skrzyżowany z sarną. Dookoła niego biega Dean – próbuje się obudzić i daje znaki, że on też tu jest, strzeże, pilnuje, zabić drozda. Do tego Evo, ohydnie zdeptana, która wypruła z łóżka w nocnej seksownej koszulinie i upodleniu, stara się wytłumaczyć temu debilowi, że patrz, przecież to białe za oknem, to Anabella, zamknij się, debilu, bo cię kopnę. Plus słowa uważane powszechnie za obelżywe. No i ja z kołdrą na głowie, dla skuteczności przybitą dodatkowo poduszką.

Anabella przylazła do okna i dotknęła dziobem szyby, nie zważając na odgłosy wydawane paszczą Lucka. Wyglądała na rozbawioną. Jak za dotknięciem czarodziejskiej różdżki Lucek pojął, że coś na zewnątrz, to nie przelatujący akuracik dinozaur, burza piaskowa i komando Foka, tylko ta pierzasta potwora.
- A, to ona - stwierdził, obrócił się na pięcie, wrócił do łóżka i zasnął snem sprawiedliwego w trzy sekundy.

2:00
Zadzwonił budzik, Dean zaczął się miotać, więc mnie - naturalnie - obudził. Wyparłam to i zapadłam w letarg.

2:05
Co gorsza, obudził też Hectora, który natychmiast popadł w dziwny stan, zaczął tupać, skakać po schodach i wołać: GDZIE JEST FRED? GDZIE JEST JEGO UKOCHANY BRACISZEK, więc obudziłam się ponownie, ale wyparłam to i zapadłam w letarg.

2:30
Dean przyszedł się ubrać, jakby nie mógł wieczorem wziąć ciuchów na dół. Zaświecił światło w garderobie, więc obudziłam się ponownie, ale wyparłam to i zapadłam w letarg.

2:40
Dean wyszedł. Trzasnął drzwiami, więc obudziłam się ponownie, ale wyparłam to i zapadłam w letarg.

3:05
Benny który jest debilem, pomyślał, że nikogo nie ma w pobliżu i postanowił zakraść się na pięterko do Belli. Był tak dalece przekonany o swej bezkarności, że nawet nie czaił się z tupaniem. Więc obudziłam się ponownie, opieprzyłam go i chciałam zapaść w letarg, ale ten gnojek postanowił przeczekać, wcale nie zszedł na dół i musiałam wstać, żeby go przepędzić, co uczynił z ociąganiem. ale wyparłam to i zapadłam w letarg.

3:50
Crowleya coś pobudziło i zaczął klnąc. Danny się wkurzył (on i Ataner mieli pokój, obok niego a ściany cienkie) i rzucił na niego Hogwarckie zaklęcie: Silencio! Kurdupel zamilkł, więc zapadłam w letarg.

4:40
Dean przysłał mi SMS, że on, Sam, Bobby, Gabryś i Balthazar czekają przy włazie. I czekają na sygnał, żeby wejść od tyłu do bunkra. Przestałam wypierać, bo to nie miało żadnego sensu. Wstałam.

Wydałam wszystkim obecnym posiłek i napoje.
Potknęłam się na schodach o Benny'ego, który tam zasnął.
Powiedziałam brzydkie słowo.
Założyłam kurtkę i poszłam do Tardis.
Nigdzie jej nie było.
Wróciłam do domu, zdjęłam kurtkę.
Anabella wlazła mi natychmiast pod nogi.
Potknęłam się o nią.
Zaczęłam polerować patelnię.
Zaświeciłam światło w kuchni i zobaczyłam koszmarny burdel z wczoraj.
Znów powiedziałam brzydkie słowo. Właściwie nawet całą wiązankę.
Zabrałam się za porządkowanie kuchni.
Tymczasem Anabella z nudów i braku możliwości podcięcia mi nóg zaczęła dziobać Benny'ego.
Wykąpałam się, uczesałam, namalowałam sobie twarz, ze szczególnym uwzględnieniem oczu, założyłam jakieś szmaty, co mi w rękę wpadły.
W międzyczasie Anabella ukradła majtki Deana z suszarki i się nad nimi pastwiła.
Stoczyłam nierówną walkę z piekielną kurą i wygrałam.
Właściwie wygrałam połowicznie, bo przerzuciła się na moje skarpetki.

Po godzinie zaczęła kręcić się wokół moich nóg, wskazała na drzwi, wskoczyła mi na ramię i dziobnęła w ucho. Auć!

Dobrze, już dobrze. Ty mała potworo, już idę do Tardis.


**********************************
Dane ''gościa specjalnego Anabelli''.

Robb Holmes

Urodzony 21 stycznia 1991 roku.
Przyrodni brat Mycrofta i Sherlocka Holmes'ów
A także przyrodni brat *utajnione*
Obecnie towarzysz 10 Doktora.
Lubi herbatę.
Nie pije alkoholu.
Reszta informacji *utajniona*.
Proszę skontaktować się z Lexą lub Sherlockiem.

Lexa17

Tkwiłem sobie właśnie w fazie snu głębokiego, więc poważne niezadowolenie wywołał we mnie GŁOS. Po trzech godzinach snu GŁOS nie jest czymś pożądanym. Otrzeźwienie nastąpiło błyskawicznie. Od uzyskania przytomności do wizji lokalnej upłynęło jakieś 0,000045 sekundy. Kilka mrugnięć lewą powieką i czas na prawe oko… Szafka, ubrania, półka, kura i kot. Kilka mrugnięć obiema powiekami i wzrok skierowałem na dwie bestie przyczajone na wysokiej szafie i maksymalnie rozwartymi ślepiami patrzące się na mój rytuał porannego wstawania. W ślepiach tych widać i podziw i zaciekawienie, a jeśli widać zaciekawienie to już wiadomo czego się spodziewać w ciągu najbliższych kilkunastu sekund. Zwróciłem swój wzrok na zegarek a kura korzystając z zerwania kontaktu wzrokowego umknęła z mojego pola widzenia. Usłyszałem jak kot staje na tylnej krawędzi szafki, kilka sekund wahania, zapewne przewiesił swoje łapska na tylną ścianę szafy i rozpoczął ślizg na pazurach po rzeczonej ściance. Lot zsuwający skończyło łupnięcie w podłogę i wydanie zduszonego ‚meouk’ porównywalnego z odgłosem zapowietrzenia po silnym kopniaku w brzuch. Usłyszałem jeszcze szybki tupot kocich łapsk, przekręciłem się na prawy bok i zobaczyłem siedzącego kilkanaście centymetrów od mojej twarzy Borisa, wpatrzonego we mnie jak w fabrykę Whiskasu. Boris jest kotem pełnym dobrej woli i nieznającym, co to foch. Uważa, że każdy problem możemy rozwiązać poprzez rozmowę, więc gada jak najęty. Posiada bowiem bogate życie wewnętrzne oraz liczne przemyślenia. Którymi MUSI natychmiast się podzielić. Ze mną. Z Doktorem. Albo Anabellą. Ich relacje są dziwnie bliskie.Z początku jej nie poznałem, bo była kiedyś ruda ale takie demoniczne oczy ma tylko jedna kura na świecie.

Przy okazji, co tam słychać w Londynie? Idąc przez korytarze Tardis, włączyłem telefon. Tak, jak się spodziewałem, przyszły aż cztery esemesy od Sherlocka.
Wracaj. Jest sprawa.
Mimowolnie napiąłem uwagę. To wina genialnego mózgu, łaknącego akcji.
Drugi: Wracaj. Duże niebezpieczeństwo.
Stary numer. Drugi raz już się na to nie nabiorę. Sherlock pewnie po prostu się nudził. Albo pani Hudson wyszła i nie miał mu kto zrobić herbaty.
Jestem ranny. Wracaj.
Lekko się zaniepokoiłem, ale czwarta, ostatnia wiadomość brzmiała:
Nudzę się. Wracaj.
Acha, czyli miałem rację.

Byłem wczoraj w Bunkrze. Zaprosili mnie znowu na popołudniową herbatkę. Albo mam manię prześladowczą, albo wszyscy mnie tam obserwują. Łącznie z osobami, których w ogóle nie znam. W dodatku każdy obserwuje coś innego. Anglik 1 wyznał mi, że dokonuje systematycznego przeglądu obuwia, w którym przybywam na herbatę. Z kolei w plątaninie korytarzy napotkałem Anglika 4, co to go - jako żywo - w życiu nie widziałem, i usłyszałem, że codziennie sprawdza, jaką mam koszulę. To się robi bardzo podejrzane, podszepnął mi mózg.

Akurat zdążyłem zjeść ciasteczko, kiedy dobiegło mnie wołanie Doktora:
- Pożyczysz mi swój telefon?
- A gdzie jest Lexy? - odkrzyknąłem
- Na stole, pokryty twardą i najwyraźniej szybkoschnącą substancją. Ciekawe, jeszcze nie wiem jak ją nazwę.
Westchnąłem i pojawiłem się w wejściu do Tardisowej kuchni.
- Można wiedzieć, w jakim celu pokryłeś go takową substancją?
- Przecież nie specjalnie – odparł Doktor, tonem zarezerwowanym dla dzieci, nieboszczyków w kostnicy i Mycrofta. Przyjął bez słowa komórkę i wystukał wiadomość, po czym oddał mi urządzenie.

10.05: Jak tam książka, Danny? Nie wiem, czy warto próbować i skrobać telefon. - Doktor

- Komu oblałeś jakąś książkę? - uniosłem brwi, czytając "Wysłane wiadomości".
- Przyjacielowi Lexy - spojrzał na mnie pobłażliwie, wyjmując z szuflady największy tasak. Przezornie cofnąłem się, protestując. Niestety na nic, bo Doktor zaczął siłować się ze stwardniałym, fioletowym glutem, próbując na przemian podważyć go i przepiłować. W pewnym momencie nóż omsknął się i nie wiadomo jakim cudem, wbił się w sufit. Tardis zamruczała nerwowo.
- Lexo! - krzyknął Doktor radośnie - potrzeba noża rzeźnickiego!
- Na litość boską, Doktorze, akurat go wyczyściłam... Po co ci ten nóż? - Lexa wbiegła po schodach, trzymając w dłoni jeden z największych noży jakie widziałem w życiu. - Pomóc ci z czymś?
- Jakbyś mogła wyjąć mój tasak ze sufitu... - wyszczerzył się do niej Doktor, ostrożnie przepiłowując gumową skorupę. Musiał być dzisiaj w wybitnie dobrym humorze. Lexa westchnęła tylko i zabrała się do szukania drabiny.
W końcu Doktor pociągnął tryumfalnie za resztkę gluta, która teraz powinna się od telefonu odczepić. I odczepiła, z niespodziewaną elastycznością, wypadając przez otwarte drzwi razem ze smartphonem Lexy, która nie była z tego faktu zadowolona. Uderzyła go w ramię a on próbował przeprosić ją uśmiechem i komplementami.
- Złośliwość przedmiotów martwych - westchnął w końcu Doktor, podszedł do mnie i wyciągnął z kieszeni pikającą od kilku chwil komórkę.

10.31: Muszę sobie załatwić nową Ars Goetia, bo na poprzedniej przez kogoś (!) fioletowe coś skleiło ze sobą wszystkie kartki. - Danny
17.34: Nie mam pojęcia przez kogo, ale przyznam, że musi to wyglądać ciekawie, Danny. – Doktor

Upiłem herbatkę i postukałem palcami w oparcie fotela.
Ciekawe skąd Lexa ma taki nóż rzeźnicki... i z czego go czyściła? - pomyślałem.

Siedem godzin później siedziałem w Bunkrze, słuchając Anglików jednym uchem. Ta malutka konferencja – jeśli w ogóle można ją tak nazwać – stała się mniej zabawna niż ostatnie porwanie, w którym brałem udział. Nie licząc tych z Mycroftem; w nich chociaż można było liczyć na ciastka i dobrą herbatę. Jako zakładnik nie miałem przynajmniej czasu na nudę.
Bip! Komórka.
Och, dzięki Bogu.
17.35: Jeśli Lestrade nie przestanie mnie wzywać do rozwiązywania żenująco oczywistych spraw, wrobię go w morderstwo. - Sherlock
17.36: Możesz mnie ogłosić jego ofiarą. Za chwilę i tak umrę z nudów. I jeśli masz zamiar zrealizować swój pomysł, może nie zostawiaj dowodów na piśmie?
17.39: Zdecydowanie przeceniasz możliwości policji w zdobyciu informacji, których nie chcę im udostępnić. - Sherlock
17.41: Lepiej bądź miły, albo nie przywiozę ci prezentu.
17.42: Doktor cię do tego namówił?. - Sherlock
17.44: Owszem, bardzo możliwe, że szepnął mi słówko.
Dwie minuty ciszy.
17.46: Prezent. Czy to była metafora? - Sherlock
17.49: To takie coś, co dostajesz zapakowane w kolorowy papier, o ile nie zapomnę go kupić. Mogę dołączyć śpiewającą kartkę.
17.50: Co to jest? - Sherlock
17.52: Wiesz, jak działają prezenty, prawda?
17.53: Zaczekaj. Nie pisz mi. Sam wywnioskuję. - Sherlock
17.56: Proszę, powiedz mi, że nie robisz z tego zagadki do rozwiązania braciszku.
17.58: Powinieneś dać mi jakąś podpowiedź. Na razie nie mam prawie żadnych danych. - Sherlock
17.59: Wykluczone. Prezenty powinny być niespodzianką.
18.03: Prezenty to kretynizm. - Sherlock
18.04: Czyli nie chcesz prezentu?
Cisza.
Bip!
Zerknąłem krótko na ekran.
18.13: Twój ulubiony sweter spłonął. - Sherlock
18.15: Skąd wiesz, który to mój ulubiony?
Cisza. Nie wiem czy śmiać się, zmartwić wizją mieszkania w ogniu, czy być zadowolonym, że Sherlock nie wykasował z umysłu tak normalnej informacji, jak ulubione ubrania własnego brata. Zakładając oczywiście, że mówi prawdę.
18.35: Hej Robb, mógłbyś się odezwać do Doktora? Bo zaraz mnie doprowadzi do szału. – Lexa
18.46: Robb, poważnie, z tego się robi sprawa życia i śmierci. Śmierci Doktora, bo Crowley serio go zaraz zabije. – Lexa

Według planu, Grupa A czyli Lexa, Doktor, Danny i Crowley, a także Anabella i Boris pojawią się za pomocą Tardis w Bunkrze. Grupa B o imionach znanych mi tylko ze słyszenia: Dean, Sam, Bobby, Gabriel i Balthazar mieli za zadanie wejść od tyłu przez tajne przejście. Dlatego zebrałem Anglików w jednym miejscu, pod pretekstem wspólnej rozmowy i herbaty. Nie sądziłem jednak, że będzie to takie nudne. Miałem ochotę wyjść i rozwiązać sobie jakąś zagadkę na ulicy. Albo usiąść na peronie metra i liczyć wagony. Nawet wkurzanie Andersona było dobrym pomysłem.
Nuda, nuda, nuda...
Albo coś się wydarzy, albo zwariuję.

ocenił(a) serial na 8
Robb_Holmes

Najpierw Crowley chciał zabić Doktora. I zrobiła się taka kłopotliwa sytuacja. A teraz od kilku godzin jest dla mnie miły. Nie wiem, co z tym począć. Nie dość, że przyszedł (sam!) na poranne spotkanie, żeby powiedzieć, że nam pomoże. Nie dość, że mi podyktował po angielsku całą stronę łacińskiej Ars Goetia - w zakresie, w którym miałam problem z uwagi na brak bojowych zaklęć. Nie dość, że wskazał konkretną osobę (Danny), która przekaże mi materiały i nadmienił, że jeśli pojawi się jakikolwiek problem, mam mu dać znać.

To jeszcze...

Mi podziękował.

I naprawdę nie wiem, czy zrobić sobie kawę, czy lecieć po wódkę. Robb ma w szafce melisę. Może to będzie rozwiązanie? Normalnie strach się bać.

Czy to z powodu tego, że Anabella spędza ostatnio czas z Borisem?

Dochodzi do niesłychanie gorszących scen: Boris leży na konsoli Tardis, Anabella wokół krąży, krąży, zacieśnia krążownik, sterczy przy nim, niemal dotykając dziobem jego pyszczek i wszystko dążyłoby ku szczęśliwemu finałowi (konfetti, rozbłyski gwiazd, rzygające tęczą jednorożce), gdyby nie Crowleya nadpobudliwość i zazdrość. Kurdupel mówi i porusza się w sposób, który kota strasznie irytuje. W każdym razie z prawdziwym zainteresowaniem obserwuję rozwój sytuacji.


*5 minut później*
Jeden z pokoi w Tardis.

Trochę się martwię. No bo się okazało, że książki Danny'ego nie da się uratować. Poszłam do niego, posiedzieliśmy sobie razem pół godziny, po jednej stronie stołu, tej z widokiem na Ars Goetia, pokrytą w całości fioletową masą.

- Ja wiem, czego oczekujesz, ale to niemożliwe. To znaczy właściwie możliwe, w Hogwarcie widziałem, jak to się robi, ale... - zawiesił się.
- Nie aluj. Zrób - zachęciłam bez zbędnych ceregieli.
- W zasadzie lepiej nie ryzykować. Mogę zamówić nową. Będzie za dwa dni.
- Musimy mieć ją dzisiaj.
- Nie ma opcji. Crowley przecież o tym wie.
- Nie wie.
- No co Ty?
- Powiedział mi, że mam pójść do ciebie, a ty przygotujesz wszystkie potrzebne zaklęcia.
- Żartujesz sobie?
- A wyglądam? Mamy dziś odbić Bunkier, a ty mi mówisz, że albo zginiemy, albo wyjdziemy na idiotów. Powiedz mu to. TY mu powiedz. Jesteś czarodziejem.
- Eeee, nie. Aż takim czarodziejem nie jestem.
- Właśnie że jesteś. Byłeś tam kilka miesięcy i się czegoś musiałeś nauczyć. Więc pójdziesz tam ze mną, powiesz mu to, a potem wymyślicie, jak wybrnąć z bagna.
- Jesteś dość wymagająca.
- A ty jesteś czarodziejem. To czaruj.
Książka została wyrzucona do kosza. Nadal jesteśmy w punkcie wyjścia.


*Czterdzieści minut później*

Wyciągam nowy telefon (prezent od Doktora), a tam 6 połączeń nieodebranych. Trzy od Deana, trzy od Sama. I SMS od Tygryska o jakże budującej treści: NATYCHMIAST POMOCY! Ciśnienie skoczyło mi do dwustu, a tętno do tysiąca. W ułamku sekundy wyobraziłam sobie Sama w kawałkach, rozwleczonego na 200 m ulicy albo zabitego przez wiewiórki. Bo skoro Dean woła pomocy, to znaczy, że jego brat nie żyje albo jest w stanie agonalnym. Biegnąc do konsoli Tardis drżącymi rękami wybrałam numer. Najgorsze cztery sygnały w moim życiu. Wreszcie Dean odebrał.

- Co się dzieje?! - wrzasnęłam.
- Nic - odpowiedział głosikiem spokojnym i wyluzowanym.
- To po co dzwonicie do mnie jak szaleni i wysyłacie SMSy o natychmiastową pomoc?!
- Zgubiliśmy się w tym tajnym przejściu. Za dużo korytarzy.
''Mówiłem, żeby skręcić w prawo''! - usłyszałam w tle Sama.
- Z powodu utraty orientacji w terenie wysyłasz coś takiego?
- Nacisnęło się przypadkiem.

Niech mi ktoś przypomni, co mną kierowało, kiedy związałam się z tym człowiekiem. Ale w końcu znaleźli właściwy korytarz. I czekają na sygnał do ataku. No to zaczynamy. Bo Robb już zaczął do mnie wysyłać SMSy o następujących treściach:

„Nudzę się".
,,Ta herbata jest ohydna''.
,,Macie w Bunkrze chlorek amonu''?
,,Moje procesy myślowe nie przebiegają prawidłowo''.
,,Umieram''.
,,Chyba widziałem gdzieś Twój pamiętnik''.
,,Żadnej reakcji? Jestem urażony, Lexo''.
,,Ci Anglicy to idioci''.
,,Mój mózg zaczyna obumierać''.
„Nudzę się".

Oho. Jest źle. Zaczyna brzmieć jak Sherlock. Najwyższy czas ruszać. Dałam znak Doktorowi. Uśmiechnął się i uruchomił Tardis. Nikt nie protestował.

Kiedy, już po dwóch sekundach dotarliśmy na miejsce (Tardis została ładnie zaparkowana w Bunkrowej pralni), postanowiłam skontrolować, gdzie kto jest.

- Kevin śpi w garażu - powiedział Danny. - Dean próbował go obudzić, ale jest zalany w trupa.
On był oczywisty.
- Crowley pewnie już dobiegł do salonu a Doktor majstruje przy bezpiecznikach.
- A gdzie reszta? - zapytałam.
- Wygląda na to, że na survivalu.

Zapadła ciemność.


*Po jakimś czasie*
Bunkier.

Nadchodzą aktualizacje statusów z pola boju.
Najpierw Anglik 2 i Anglik 6 padli pod stołem. Nieprzytomni. Użyłam patelni a Dean pięści.
Strumień czerwonego światła ugodził Anglika 5 w brzuch. To Danny nauczył się paru przydatnych zaklęć.
Chlorek amonu został przez Robba znaleziony.
Zostawił ją w kuchni. Jako przynętę.
Anglik 3 myślał, że to sól. Wybuchnęło mu w twarz. Stracił brwi i przytomność.
Kuchnia została lekko osmolona, ale powinna przetrwać.
Siła wybuchu odrzuciła Sama aż do salonu – już tam został.
Szklanki na półkach zabrzęczały cicho o siebie, gdy upadł na meblościankę Bobby.
Anglik 4 zatruł się własną herbatą.
Gabryś i Balty dzielnie walczyli z Anglikiem 7 i 8. Wygrali.

Nagle z zaplecza dał się słyszeć głuchy łomot - jakby ktoś rzucił na ziemię wórkartofli - a następnie zduszony jęk. Drgnęłam. Patelnia znowu znalazła się w mojej ręce, gotowa do użycia.
- To ja! - usłyszeliśmy.
W drzwiach pokazał się Doktor.
- Udało się! A nie mówiłem, że się uda...? - urwał, gdy zobaczył leżących na podłodze. - co, nie żyją?
- Żyją, żyją... Sam i Bobby na szczęście, Anglicy niestety... Nie wiesz, co z Anglikiem 1? - zapytałam.
- Wiem! - uśmiechnął się Doktor. - tak szybko się nie ocknie.

Za pomocą zaklęcia - Danny wymazał Anglikom pamięć.
Zapakowaliśmy ich w samochód i wywieźliśmy daleko.
Mission completed.

Teraz trzeba powiadomić Anielską Chmurkę.

Lexa17

Lexa zadzwoniła rankiem, że dom został odbity. Wszyscy powrócili do Bunkra szybko i bez zbędnych ceregieli, nawet Castiel, który tylko odrobinkę zamarudził w samochodzie, by następnie rzucić się ochoczo ku drzwiom i matce, gruchającej ku niemu słodko w owych drzwiach.
Tylko Crowley był spięty. Anabella mu zaginęła.
Im bardziej zaglądał do wszystkich dziur, tym bardziej kury w nich nie było. Oświetliwszy bunkier światłem wewnętrznym i zewnętrznym warował przy drzwiach, komentując dość histerycznie, że na pewno coś jej się stało, bo przecież zawsze przychodzi na wołanie, a tu jesień, deszcz, że się zaziębi, zapadnie na płuca, wdadzą się suchoty i po Anabelli, że ją jakiś idiota samochodem potrąci, bo nie nawykła nikomu z drogi ustępować... Co się później okazało? Siedziała w Tardis.
Z Borisem oglądała telewizję. No comment.
Nie zważając na jego krzyki, zrobiłam sobie śniadanie, co było nie lada wyzwaniem. Kuchnia została nieco uszkodzona ale na szczęście lodówka ocalała. Sam, który obserwował mój rytuał jedzenia, robił coraz większe oczy. Ataner siedząca obok, nawet tego nie skomentowała. Tylko podała mi kolejnego ogórka.
Lucek chodził za Evo i denerwował ją słowami: ''no zgódź się, mały Loki... będę świetnym ojcem... chcesz żeby moje zaje*biste geny się zmarnowały... muszę mieć dziedzica...''.
Niech go lepiej uspokoi, inaczej sprawdzę czy moja pięść zmieści się w jego gębie! Fred wysłał bratu na komórkę wiadomość, że jest u Maggie. I trochę u niej zostanie.
Oto co udało mi się zjeść w ciągu jednej godziny:
Chleb z masłem, polędwicę sopocką i pomidor.
Ogórki kiszone z bitą śmietaną.
Pierogi z kapustą i grzybami i makaron z czekoladą.
Lody z popcornem, lody Cafe latte, lody waniliowo-tofii mmm pychotka, lody ale tylko sorbetowe i owocowe, lody truskawkowo-waniliowe, lody z bakaliami.
Makrelę z truskawkami, popijaną fantą.
Kiełbasę suchą zagryzaną gorzką czekoladą,
I w lodówce nie zostało nic.
Pojechałam więc na zakupy. Ciemno, zimno, zawierucha i tysiąc osób w sklepie. Dwie kasy, do obu kolejka. Znudzona stoję. Za mną ustawia się młody tata z bardzo malutkim dzidziusiem i pełnym koszem. W sklepie ciepło, głośno, światło prosto w oczy. Miałam dzień dobroci (sama nie wiem czemu) i miłych gestów. Odsunęłam się i zamachałam na niego, żeby przeszedł przede mnie. Oczywiście żaden idiota ze stojących przed nami ani drgnie. Grzecznie podziękował, więc skwitowałam, że nie ma za co i ciut głośniejszym tonem poinformowałam świat, że tatuś winien być obsłużony poza kolejnością. Idioci byli głusi jak pień. ,,Żeby pani wiedziała... - westchnął chłopak. - jak żona była w CIĄŻY, to NIKT jej w kolejce nie przepuścił''. Aż mną z nerwów zatrzęsło! Gdyby miotacz płomieni był ze mną, wszystko by poszło z dymem!
W tym momencie z wnętrza sklepu napłynęła trzecia pani i zaprosiła klientów do kasy numer pięć.
Jak nie ruszyli! Mało chłopaka z dzieckiem nie zadeptali.
Troszkę mnie poniosło. Troszeczkę. O, tyle. Normalnie...
Bardzo kulturalnym tonem, od którego drzewa umierają stojąc, huknęłam na motłoch.
''A może byście przepuścili pana z malutkim dzieckiem**''!
Nie od dziś wiadomo, że motłochu trzeba kazać, bo nie ma mózgu. Nie od dziś wiadomo, że wkurzonej mnie nawet motłoch się nie sprzeciwi, bo nie ma mózgu, ale ma instynkt samozachowawczy. Dzięki temu ludzkość jeszcze nie wygięła.
Tłumek zamarł na ułamek sekundy, po czym prysnął na boki jak Morze Czerwone przed zmotywowanym odpowiednio Mojżeszem. ,,Proszę bardzo, proszę'' - zaszemrał.
No to mogłam już spokojnie czekać w swojej kolejce.
#####################################
Myślicie, że po powrocie miałam spokój i ciszę?
Dosyć, mam tego dosyć. Pojadę Anielskim Autobusem na wakacje. Muszę odpocząć od tych debili.
Lexa zaproponowała bym zabrała Castiela ze sobą. Niech anioł-psycholog go sobie obejrzy, bo wydaje jej się, że ''umysłowo'' podrósł. Faktycznie. Od pewnego czasu mówi całkowicie poprawnie. Może nawet urządzimy mu urodziny?
- Jedziemy razem, ciociu! Będzie super! Zobaczysz! - powiedział uśmiechając się promiennie.
Samowi rzuciłam krótkie ''pa'', bo coś mnie chłop drażni. W Gabrysia rzuciłam wazonem na do widzenia, bo chciał zaburzyć moją przestrzeń osobistą. Co się ze mną dzieje?!
Przyjechaliśmy do Nieba… Dawno tu nie byłam, ciekawe kto teraz rządzi? W każdym razie… nie dość, że cały tyłek mnie bolał od siedzenia, to jeszcze nagle zachciało mi się wymiotować. Podczas zwiedzania, z jednego z pokoi wypadł Metatron i zaraz rzucił się w ramiona przechodzącej Naomi. On płakał!!! No uczepił się tej biurokratki i puścić nie chciał. I nagle do mnie dotarło! Gadreel coś mi przez telefon o tym napomknął! Podobno kiedyś wypił całe wiaderko z podejrzaną zawartością... W Anielskiej Chmurce. Bella mu dała. Chwila, gdzieś to już widziałam. By potwierdzić moją tezę polecieliśmy po anieskiego psychologa.
Diagnoza?
Metatron na wskutek wypicia tego czegoś, tak samo jak Castiel zmienił się w pięcioletnie dziecko.
To działa podobno tylko na anioły. A Naomi przytula krasnala. Patrzymy na nią wszyscy pytająco a ona tłumaczy:
- I bardzo dobrze. Zawsze chciałam by był taki słodki i kochany…
Okej, nie wnikam. Przez ten czas psycholog zbadał naszego aniołka. Okazało się, że ma 6 lat! No to może już iść do przedszkola.

RubySava

Siedzę sobie spokojnie w bunkrowej kuchni. Macham idealnie gładką nogą tak żeby klapek z pomponem miarowo klaskał mnie w piętę, popijam kawę z nowego ekspresu, (który porzucił Anglik nr 8)... A tu do kuchni wtacza się Sam z siatkami z ryneczku… Foliowe worki trzeszczą alarmująco pod wpływem słoików z ogórkami kiszonymi „od baby”, bitą śmietaną „Bakoma”, polędwicą sopocką, ciasteczkami „Oreo”, lekko odmrożonymi lodami „Carte d’Or”, 5 kilogramami jabłek, szprotkami w oleju, 10 słoikami „Nutelli”, 2 kilogramami krówek… Pod pachą zauważyłam jeszcze całą szynkę z tłuszczykiem i kością.
- To dla Borisa? – spytałam ze słodkim uśmiechem.
- Nie – padła krótka odpowiedź, a łoś z obłędem w oczach dotoczył się do wiekowej lodówki, której Anglicy nic nie zrobili. Gdy pozbył się zakupów, skupił swoją uwagę na mnie ponieważ byłam jedyną osobą w zasięgu wzroku. – Wiesz kiedy przyjeżdża kolejny Anielski Autobus?
- Nie.
Szybko pożałowałam odpowiedzi. Sam postanowił wcisnąć się do szafki pod zlewozmywakiem czego już bardzo, bardzo, bardzo dawno temu nie robił… No tak Ruby nie ma 3 dni, a na odchodnym rzuciła mu krótkie „PA”. Pójdę po Deana… Może on naprawi swojego młodszego braciszka… Potem pójdę naprawić Lucka, skoro kawa przywróciła mi zdolność logicznego myślenia.

Zastałam byłego diabła z tym… no Doctorem i Crowleyem gdy wymieniając uwagi z niemiłosiernie szkockim akcentem próbowali nadziać na Anabellę osłonkę od czajnika w szkocką kratkę, którą niewątpliwie porzucił jakiś Angol (oni po prostu dbają by im herbata nie ostygła). Na ich wysiłki z pewnym niedowierzaniem spoglądał Robb Holmes, co jednak nie przeszkadzało mu spokojnie sączyć herbaty Ylong wymieszanej z gorącym mlekiem. Jego inteligentne spojrzenie skupiało się głównie na Doctorze i chyba nasz zaprzyjaźniony Anglik, nie mógł uwierzyć, że Władca Czasu, po paru szklaneczkach „Whiskey” może tak bardzo podupaść na rozumie, żeby kurę pomylić z czajnikiem…

A jednak Doctor z zapałem godnym lepszej sprawy spoglądając głęboko w kurze oczy, przekonywał Anabellę, że w końcu będzie jej cieplej.
Skończyło się dziobem wbitym mocno między piękne, piwne oczy… Anabella sfrunęła lotem nurkującym, przez co Crowley zatoczył się tradycyjnie taranując barek. Kura z głośnym gdakaniem oddaliła się w kierunku Tardis, którego drzwi zatrzasnęła tuż przed zakrwawionym nosem Doctora. Spytacie: jak to zrobiła? Nie wiem, ale drzwi domknęły się z wyraźnym szczękiem.

Pozbierałam Lucka i pchając go przed sobą dumałam jak sprawić, żeby znowu był sobą… Niepokojące objawy narastały odkąd wróciliśmy do bunkra… Ba, były widoczne już w Anielskiej Chmurce.

W pierwszy poranek po powrocie obudziłam się w naszym dźwiękoszczelnym pokoiku, bo coś uciskało mi brzuch… i nie była to jak zwykle głowa Lucka tylko gruby, zakurzony wolumin w skórzanej oprawie pt. „Nefilim – od poczęcia po naturalny koniec”… Pajęczyny widoczne na luckowym nosie i brwiach doskonale wskazywały, kto przyniósł tu tą „zdechłą mysz”.
- E… Kochanie nie sądzisz, że nie warto tego czytać?
- Dlaczego? – na rozpromienionej twarzy wyraźnie odbiła się konsternacja.
- Ekm… Nie jesteś już… aniołem.
Oj gdyby spojrzenie mogło zbijać, to pewnie bym umarła z 7 razy, lecz tak się nie stało.
- To kim teraz jestem?
- Przecież wiesz…
- No wiem. Człowiekiem… Bezwłosą małpą.
- Znowu ta „bezwłosa małpa”… A wiesz, że to oznacza nie jedno, a przynajmniej dwoje dzieci – głupia brnęłam w grząski temat, żeby go jakoś pocieszyć – co nie byłoby możliwe w przypadku zabójczej wpadki z aniołem.
Lucek po tej informacji nieco się rozpogodził, co zamanifestował głębokim pocałunkiem na „dzień dobry”, lecz zamiast kontynuować temat, zerwał się na równe nogi i rzucając „muszę iść do biblioteki, nie czekaj z obiadem”, wymknął się z pokoiku porywając grubą księgę.

Kolejnego ranka obudziło mnie rażące światło z rzutnika. Okazało się, że Lucek odnalazł w archiwum katolicką prezentację z lat 50-tych na temat zalet stosowania kalendarzyka…
- Po co ci to do kQ&%y_ nędzy? – spytałam jak najdelikatniej.
- No co… chcę wiedzieć dokładnie kiedy się z tobą kochać, żeby było SKUTECZNIE.
- A codziennie nie możesz?
- Nie, nie mogę tak marnować męskiego olejku.
- Czegoś ty się naczytał w tej bibliotece?
- No przeczytałem wszystko co tam mieli – zwrócił na mnie przekrwione spojrzenie. – Większość autorów zalecało wstrzemięźliwość, no i żeby nie robić tego przed ślubem, bo to wywołuje stres i poczucie winy, co może prowadzić do impotencji.
- Lucek – odparłam najspokojniej jak umiałam – tę bibliotekę skompletowali starzy kawalerowie w latach 30-tych. Ostatnie książki dołożono tu w 1952 roku.
- No i co z tego?
- Świat się zmienił!!! Powinieneś to wiedzieć.
- Oj tam, myślałem, że do klatki dochodzą przesadzone wieści na temat rewolucji seksualnej.
- Jakoś do tej pory nie miałeś oporów, żeby korzystać ze zdobyczy tej rewolucji.
- No ale wcześniej byłem nieśmiertelny… A teraz prądki syfilisu czają się na każdym kroku.
- Czy ty aby nie przesadzasz… Idź do Deana niech ci wytłumaczy na czym polega bezpieczny seks. – Sama Luckowi nie polecałam, ze względu na dziwne zachowanie Ruby, które mogło wskazywać, że seks w ich wykonaniu stał się niebezpieczny.

Trzeciego ranka obudziły mnie dziwne piski. Okazało się, że Lucek siedzi z laptopem Deana na kolanach i z niezdrowymi wypiekami na twarzy ogląda na „Cycatych Azjatkach” porno-anime… O impotencji nie było żadnej mowy… Tym razem to ja trzasnęłam drzwiami. Przez cały dzień Lucek robił różne podchody, żeby mnie udobruchać… Wszystkie pokraczne i niedorzeczne… Najmniej trafione były deklaracje po kilku głębszych: „no zgódź się, mały Loki... będę świetnym ojcem...”
Odkąd stracił łaskę jego diabelski urok gdzieś się ulotnił. A przecież wiedziałam, że gdzieś tam w środku siedzi mój stary Lucyfer, tylko jak się do niego dogrzebać?

W kuchni patrząc na Sama zwiniętego pod zlewem, doszłam do wniosku, że w obu przypadkach potrzebna jest terapia szokowa. Samem powinna zająć się Ruby… Ja miałam swój własny problem na głowie i postanowiłam rozwiązać go drastycznie. Zawianego Lucka bez problemu zaciągnęłam do spiżarni, gdzie na podłodze walało się 5 kilogramów rozsypanych jabłek, których nie utrzymała nadwątlona reklamówka. Gdy je przekroczyliśmy droga do wielkiej maszyny do lodu stała otworem… wystarczyło odsunąć pokrywę i wsadzić ten głupi, rudy łeb do środka… Efekt był natychmiastowy, tyle że nieco popsuła go klapa, która postanowiła opaść w momencie gdy otrzeźwiały Lucek, cały podminowany, wyrwał się z logowego miału.
- Aułł!!!
- Bardzo Ci tak dobrze.
- Nie denerwuj mnie – odparł z zaciśniętymi szczękami.
- Bo co?
- Bo nico – uśmiechnął się szyderczo.
Po 30 sekundach wylądowałam na krzywej zasuwie burczącej maszyny. Resztki lodu z jego włosów spadały mi na rozgrzany dekolt.
Problem rozwiązany, pomyślałam niezbyt przytomnie.

ocenił(a) serial na 8
evo_33

Wyobraźcie sobie, że w po Bunkrze łazi za Wami taki Doktor. Natykacie się na niego co rusz. Uśmiecha się na Wasz widok promiennie i w dodatku każdorazowo. Wykorzystuje sytuacje, żeby znaleźć się jak najbliżej. Niby przypadkowo i niezobowiązująco dotyka ramienia przechodząc. Widząc, że toczycie dyskusję w grupie, podchodzi, popiera Wasze zdanie, obejmuje w pasie i oświadcza, że stanowi z Wami front jedności. Jest uroczy, inteligentny, pomocny, ma poczucie humoru, umie Was rozbawić do łez. Przysiada się, jest przemiły i mówi komplementy, zerkając przy tym zalotnie w dekolt. A czasem szepnie do uszka coś nie do końca cenzuralnego...

Jeśli to dłużej potrwa, Dean na pewno coś zauważy.


- Zróbmy coś - mruknęła Ataner z kanapy w moim kierunku. - zjedzmy, wypijmy kawę lub alkohol, ale coś zróbmy.

Bardzo wygodnie siedziało mi się w fotelu (a właściwie wpółleżało na fotelisku), co nieszczególnie konweniuje z aktywnością. Ale dobra.

- To idźmy zjeść ciastka, a potem zrobimy sobie kawę i porozmawiamy o ważkiej kwestii.
- Jakiej? - zapragnęła wiedzieć.
- Że byłoby dobrze, gdyby Doktor już sobie poszedł.

I w tym momencie rozległ się odgłos tłuczonego szkła i jęk Crowleya.
A po nim głośne gdakanie i trzaśnięcie drzwiami.
Ataner wróciła z sąsiedniego pomieszczenia z miną grobową.

- Nie gadaj, że nadal tu jest? - zdziwiłam się uprzejmie.
- To wszystko Twoja wina, bo nie chciało ci się z nim porozmawiać.
- Boszsz, to ja spieprzam do siebie, może mnie nie znajdzie...
- Akurat.
- Nie bądź wredna i nie mów gdzie jestem, bo się zemszczę.

A więc biegnę sobie, biegnę. Mentalnie i dosłownie. Przemierzam kilometry korytarzy, wielokrotnie w dodatku. Myślę o pozytywnych stronach tej sytuacji: kto biegnie - nie żre; kto nie żre - temu dupa nie rośnie. I teraz siedzę cichutko w ostatnim pokoju, najbardziej oddalonym od kuchni. Nawet nosa nie wychylam. Ciiiii...


*Niedługo potem*

Już po godzinie Doktor poinformował cały Bunkier, iż pragnie się ze mną spotkać. Przyjęłam to chłodno i nadal stosowałam uporczywe unikanie. Zechce to znajdzie, a dopóki nie znajdzie, to się nie pcham.
Niestety – znalazł.

No cóż, jak długo można się ukrywać. Głodna się zrobiłam.

Wkroczyłam do kuchni z otwartym mentalnym zamrażalnikiem. Powiało Arktyką, kultura, żadnych zbędnych ruchów. W ułamku sekundy stanął przy mnie - celem uściskiwania prawicy. Niespecjalnie się do tego przyłożyłam, przechodząc natychmiast do rzeczy - żadnych pogaduszek i spychania w niepamięć, merytoryka, Doktorze, merytoryka, kultura jak na brytyjskim dworze. Minutę już trwała cisza ale nie wytrzymał:

- Ładnie dziś wyglądasz.
- Dziękuję bardzo.
- Nie to chciałem powiedzieć.
- Nie?
- Bo Ty zawsze ładnie wyglądasz. Ale dziś jakoś tak szczególnie. Nie wiem, czy to ta sukienka, czy może jest jakiś inny powód?
- Napijesz się herbaty, Doktorze? - pytam, bo zaczęło robić się niebezpiecznie.
- Tak! - potwierdza ochoczo i widać, że na to czekał. - ale pod warunkiem, że napijesz się ze mną.
Aha.
- Wolę kawę - podsuwam mu opakowanie przed oczy. - jeśli ci to nie przeszkadza.
- Bynajmniej - usadza mnie Doktor. - ten kubeczek lubisz najbardziej? - wskazuje palcem na naczynie, spoczywające smętnie w umywalce.
- Tak, zaraz sobie umyję.
- JA ci umyję!
- Nie trzeba. Postawię tylko wodę i...
- Ale ja chcę!
No i gadaj z takim.

A Sam nadal tam siedzi...
Kopnęłam go nogą, nawet nie drgnął.
Próbowałam go wyciągnąć na siłę, to zaczął warczeć.
A po minucie zaczął się kiwać jak chory psychicznie.

Deana nie było – pojechał Impalą po zakupy. Jakby zapomniał, że lodówka pełna... Zadzwonił do mnie, szczęśliwy jak prosie w błocie. Odzyskanie rodzinnego Bunkra bardzo poprawiło mu humor.

- Jeśli chodzi o wyżywienie kochanie, to chciałem zaproponować: zupę ze świeżych pomidorów z kawałkami kurczaka w bazyliowej marynacie, gulasz z serc drobiowych z kaszą gryczaną i ogórkiem kiszonym, pałki z kurczaka w sosie musztardowo-miodowym z pieczonymi, ziołowymi ziemniaczkami. A na deser murzynek oblewany czekoladą, z prażonymi orzechami.
- Ale tak wszystko naraz?!
- Wybierz sobie. A ja zrobię potem pranie.

Nie mogę nic wybrać, bo mi słabo. To zbyt wiele bodźców, jak na mnie jedną. Uważam, że nic tak facetowi nie robi na seksowność, jak gotowanie. W związku z powyższym dałam się Deanowi zaprosić na te obiady. Wczoraj i dzisiaj. Bardzo mu pięknie wyszło - ma talent, choć silnie skrywany. Dodatkowo potrafi jeszcze przy okazji posprzątać po sobie w kuchni i nawet pójść wyrzucić śmieci. Ot, tak. Bez powodu, jakim jest wychodzenie po coś z Bunkra. Ma też talent do pieczenia ciast. Skrywany jeszcze głębiej niż ten do gotowania. Ale przez te 4 lata został już na tym przeze mnie wiele razy przyłapany, więc  nie może się nieumiejętnością wykręcić.

Po prostu uwielbiam być zawołana na obiad.
Wczoraj zrobił też kolację.
Rozpływam się.

Tylko muszę zrobić coś z tym Doktorem.
Zajrzę do Robba, nie powinni już wracać?

Lexa17

Przez kolejne trzy tygodnie panował względny spokój. Było trochę głośnej muzyki, kiepskiej telewizji, krzyków Crowleya i szumu gotującej się w czajniku wody. Oraz Deana który od czasu do czasu gotował w kuchni i irytował się na ludzi, którzy zbyt głośno oddychali w sąsiednich pomieszczeniach. W zlewie poniewierały się brudne kubki, talerzyki i miseczka z niedojedzonym, zaskorupiałym musli na wierzchu, z łyżką sterczącą pionowo niczym krzyż na grobie.
- Nudzę się – poskarżyłem się w przestrzeń, ale zabrzmiało to jakoś nieprzekonująco. Owszem, nudziłem się również, ale nie tylko.
Wszystko było proste. Zwyczajne. Nudne! Potrzebowałem czegoś większego, misternie splecionego z powtykanymi mylącymi wskazówkami.
Niespodziewane bip! telefonu sprawiło, że wzdrygnąłem się z zaskoczeniem. W pierwszej chwili myślałem, że to "Doktor", po czym przypominał sobie, że siedzi tuż obok – wprawdzie obecny ciałem, lecz myślami oddalony bardziej, niż kiedy dzieliła nas kilkugodzinna podróż zwykłym, nudnym samolotem.

10.02: Doktor nadal tutaj jest? – Lexa
10.10: Tak. Dlaczego stoisz przed Bunkrem?
10.14: Unikam go. Herbaty? – Lexa
10.20: Już piłem, nie trzeba.
10.23: Cicho bądź. I spotkaj się ze mną za pół godziny. Weźmiemy Tardis - Lexa.

- Doktorze? – Żadnej odpowiedzi. – Wychodzę. – Nadal nic.
Wpatrywał się w przestrzeń. Albo studiował ścianę.
Pożyczę Tardis na chwilę. W takich wypadkach pytam o pozwolenie jej zabrania Doktora, w momencie kiedy jest czymś bardzo zajęty. Np. intensywnie myśli, chodzi za Lexą, rozmawia. Jest całkowicie jednotorowy. Istnieje duża szansa, że będzie chciał się mnie pozbyć i odpowie: tak, Robb, tak (i weź odejdź mi stąd teraz). Potem już tylko konsekwencja w działaniu i: przecież się zgodziłeś!
- Doktorze? - ponowiłem pytanie.
- Tak, możesz. Nie przeszkadzaj, myślę - odparł szybko, ignorując mnie całkowicie.
Zarzuciłem na siebie kurtkę i wybiegłem na zewnątrz. Dopiero tam uświadomiłem sobie, jak napięta jest ostatnio atmosfera w Bunkrze. Chociaż możliwe, że ponosi mnie wyobraźnia.

Podróż moja i Lexy przebiegła bez zakłóceń.
Wróciliśmy, zanim ktokolwiek zorientował się, że nas nie było.
Cel tej wycieczki musi zostać na razie tajemnicą.

Następnego dnia znalazłem na telefonie trzy nieodebrane połączenia, jedno puste nagranie na poczcie głosowej i trzy nowe wiadomości.

20.55: Zignoruj tych obcych ludzi i wracaj do domu, Robb. – Mycroft
21.25: Mam szczerą nadzieję, że mnie nie ignorujesz. Sherlock cię potrzebuje. Ze wszystkich ludzi na świecie, ty powinieneś to rozumieć. – Mycroft
22.45: Zaręczam, że jeśli dowiem się, iż planujesz zmianę miejsca zamieszkania, poczynię odpowiednie kroki, żeby temu zapobiec. – Mycroft
Cały Mycroft. Nigdy się nie zmieni. Odpisałem, nie spiesząc się wcale:
9:19: Pani Hudson piecze wspaniałe pączki. Jak dieta?
9:23: Doprawdy nie wiem, jak Doktor z tobą wytrzymuje. - Mycroft
9:26: Twój niedobór braterskich uczuć rani moje serce. Jakieś postępy z inwazją <zaszyfrowane>?
9:30: Nie bądź taki dramatyczny, Robb. To żadna inwazja, ledwie mały nalot. - Mycroft
9:32: Jakieś postępy z małym nalotem <zaszyfrowane>?
Komórka nie odzywała przez dłuższy czas. Prawie zasnąłem, wpatrując się w czarny ekran.
Bip!
10.01: Ciężko mi się myśli. - Sherlock
10.03: Gdybyś otrzymał wiadomość z informacją, że za tobą tęsknię, albo coś równie absurdalnego, wróciłbyś wcześniej? - Sherlock
10.14: Być może przesadziłem. Wiem, że to brzmiało niedorzecznie. Po prostu przywykłem do twojej pomocy. - Sherlock

Wybrałem numer brata.
Po kilku sygnałach odezwała się poczta głosowa.
- Hej Sherlock, tu Robb. Nie ignorowałem cię, ty idioto, po prostu pomagałem Lexie. Wygląda na to, że wkurzasz wszystkich wkoło, więc przestań. Idź do domu. Zrób te wszystkie eksperymenty, na które ci John nie pozwala. Nie zabij się za bardzo. Oddzwoń do mnie, jak będziesz miał ochotę.
Typowy Sherlock. Dręczy mnie przez pięć tygodni, a potem nie chce odebrać. Tymczasem Crowley rozgłośnie (czyt. trzy minuty) psikał czymś w kuchni.
- A czym ty tak psikasz?! - zapytałem, zaniepokojony wizją uduszenia się.
- Dezodorantem do stóp. - padła szybka odpowiedź.
- Pod pachy?
- #$%^&* - bardzo niewyraźnie, ale na pewno coś o mojej inteligencji.
Akurat byłem w trakcie robienia sobie herbaty, gdy do uszu moich dobiegł dziwny dźwięk, coś pomiędzy skrzypieniem starych drzwi, bulgotaniem wody w niedrożnym klozecie i dźwiękiem godowym żubra. Z początku myślałem, że mi się przesłyszało, ale kiedy dźwięk dotarł do mnie po raz drugi zacząłem szukać jego źródła. Dźwięk wyraźnie dobiegał z piwnicy, ale nie byłem w stanie odgadnąć co ten dźwięk wydaje. Kratki wentylacyjne nienaruszone, żaden garnek nie spadł, nic się nie wysypało. Proces wnioskowania – aktywowany. Drogą dedukcji udało mi się szybko zlokalizować jego źródło. Boris po skończonym posiłku, siedząc sobie wygodnie na szafce i oblizując się od ucha do ucha bez większych ceregieli, zwyczajnie i po prostu, bekał sobie niczym emerytowany Bawarczyk na Oktoberfest. I stałem tak w drzwiach słuchając kolejnych, już coraz cichszych beknięć i patrząc w oczy kocura, w których jednoznacznie można było wyczytać hasło „No co, bekającego kota nie widziałeś”. Po czym wrócił do Tardis.
Bip!
Myślałem, że to Sherlock ale prawda okazała się znacznie gorsza.

13.57: Nie zapomnieliście o czymś, osły? - Donna.

Słowo daję, zamurowało mnie. Już wróciła?
Potrzebowałem pomocy, więc szybko zadzwoniłem do:
- Hej, Wilfred . Czy przypadkiem nie ma z tobą Donny?
- Robb! W zasadzie to jest, ale akurat zniknęła mi gdzieś z oczu. Wróciliście do Londynu wcześniej?
- Nie, dlaczego?
- O. W sumie nic, tylko... Donna mówiła, że w dzień waszego przyjazdu będzie dla przyjaciół nieosiągalna. Mocno to podkreślała. Wspominała coś, że musi być w domu, chociaż nie wyjaśniła do końca, dlaczego. No ale... pewnie wyleciało jej to z głowy. Wiesz, jak to z nią bywa.

Jesteśmy w tarapatach.

Robb_Holmes

Kiedy ciąża zaczyna być widoczna, otoczenie ma skłonność „raczyć” kobietę głupimi pytaniami:

- Co będzie? (Litości! Z tego co mi wiadomo urodzi się dziecko. Istota żywa.)
- Długo się staraliście? Wpadka co?
- Bliźniaki czy trojaczki? A może pięcioraczki? (uśmiechnięty Fred)
- Na kiedy masz termin? (Pytanie, które zadają obce osoby, z którymi mijam się w warzywniaku, tak jakby miały w tym jakiś interes i czekały na dzień w którym urodzę, aby obdarować mnie bukietem kwiatów)
- Standardowe pytanie zadawane co godzinę ,,jak się czujesz" (tak samo jak godzinę temu.)
- Będziesz karmić? (Przy tym pytaniu oczywiście nasuwa się słynne powiedzenie: ,, Nie, będę głodzić".)
- Jeszcze nie urodziłaś? (Jak widać!)
- Daj pogłaskać! (Co? kolano? Łapy przy sobie! )

Marchewki. Pomidory. Sok z kiszonej kapusty. Fasola z barszczu ukraińskiego. Naleśniki. Wciąż jestem głodna? Pół litra lodów. Krojona cytryna przegryziona papryką. Mrożona pizza. Wszystko, i – powtórzę raz jeszcze – dużo. Z instynktem nie wygrasz, a instynkt każe magazynować.
Rozum mi mówi, że należy się ograniczyć, zmienić może nie tyle ilość posiłków, co ich jakość. Łoś więc piecze ciasteczka owsiane pełne bakalii. Znikają z talerza w mgnieniu oka i domagam się jutro ciasteczkowej powtórki. I tyle byłoby w kwestii ograniczania słodyczy... Jedyna pociecha, że te są troszeczkę zdrowsze.

Dziś zastanawiałyśmy się z Lexą, jak Bunkier tą ciążę wytrzymuje. Bo jestem dość burzliwa. Zwłaszcza w relacjach z innymi. Więc tu gadam, tu przepycham się o głos, za chwilę krzyczę na kogoś, pięć sekund później ryczę ze śmiechu, czekaj, ja pierwsza, ja ci opowiem, hahaha, ale mnie wnerwiasz, cicho bądź, cicho, wytrzymać się z tobą nie da, to z tobą się nie da, ja jestem u siebie, ja też jestem u siebie, ale czekaj, coś ci opowiem, hahahahahaha, a u mnie jeszcze śmieszniej itd. Na okrągło. Przy tym szalenie istotne jest, kto pierwszy wysyczy "bezzzzz ssssenssssu"* lub, ewentualnie, "chyba twoja matka"**. Zasadniczo można by to przekuć w energię elektryczną, nie? Przynajmniej byłby jakiś pożytek.
Jest więc tajemnicą, jak wszyscy to znoszą. Istnieje przypuszczenie, że się niektórzy całkowicie wyłączają albo uciekają na moment. Jak Robb i Doktor, którzy co chwila znikają z Tardis, załatwiają swoje sprawy i wracają do Bunkra.
A romans między Anabellą i Borisem kwitnie. Wigilię i Sylwestra spędziła z nim a osamotniony Crowley... kurdupel coś knuje, mówię wam. Ale chociaż Lucek zachowuje się normalnie. Już Evo się o to postarała.
Gabryś przyjął wiadomość o ciąży takimi słowami:
- Nie szkodzi. Jakby co, będę traktował jak swoje....

A wieczorem to, co zawsze.
Ja: Rzucam cię.
Sam: Ale tak na zawsze?!
Ja: Idę spać do gościnnego. Wnerwia mnie dziś wszystko.
Sam: A gdzie ja będę spał?
Ja: W naszej sypialni, idioto.
Sam: Ale jak? Tak SAM w sypialni?!
Ja: To śpij se, gdzie chcesz, tylko pamiętaj, że w salonie kanapa jest o 20 cm węższa.
Sam: Ale tak sam w sypialni?! Będę tam leżał i myślał, że ty jesteś nie wiadomo gdzie?!!!
Ja: Wiadomo. 5 metrów od ciebie.
Sam: Nie będę spał sam w sypialni!
Ja: To nie śpij.
Sam: A jak ja tam nie zasnę?
Ja: Gdzie nie zaśniesz?
Sam: W salonie.
Ja: To nie śpij.
Sam: Nie będę spał sam w sypialni!!!
No weźcie, trzymajcie mnie, bo go w łeb walnę.

ocenił(a) serial na 8
RubySava

A więc. Oto aktualizacja Bunkrowa.

Robb na razie powrócił do swoich. Marnował się tutaj biedaczek. A taki genialny umysł, musi mieć co robić. Doktor również, ale ciągle wraca. Mówię Wam: nie znacie dnia ani godziny!

Wychodzę dziś spod prysznica a on w otwartych drzwiach stoi! Zastyga w miejscu, gapi się na mnie jak cielę na malowane wrota, a odwieszony - rozpromienia się niczym stuwatowa żarówka i eksploduje życzeniami miłego dnia...

Wypchnięty z łazienki i zaatakowany kapciem, dziwi się czemu tak reaguję.

''Przecież tu nie ma nic, czego by wcześniej nie widział...''


*Godzinę później*

- Skoczmy do IKEI – zaproponowałam Tygryskowi (aby znaleźć się najdalej od Doktora). - Od dawna noszę się z zamiarem zakupu kilku rzeczy.
- Super - skwitował Dean, który uwielbia snuć się po IKEI oraz nabywać tam różne drobiazgi. - I zjemy sobie klopsiki.

Aczkolwiek nie przewidziałam, że 3/4 aglomeracji wpadło na ten sam pomysł. Banda wierzgających i wyjących jak dusze potępione dzieci. Banda popychających mnie wózkami facetów. Banda depczących mnie szpilkami lal, zafascynowanych kolorem frontów i ćwierkających do swoich silnie znudzonych Misiów:

- Zobacz, Misiu, ten będzie pasował do zasłon.

Oszfak.

Dean wziął mój telefon i portfel do swojej kurtki, a potem zgubił mnie w tym tłumie ze trzy razy. Aczkolwiek trzeba mu oddać, że odnajdywał z pełnym poświęceniem. Kupiliśmy poduszki [1], poszewki na poduszki [2], kółka pod piec od gitary [3], szklaneczki [4], taboret [5], krzesło na Dzień Gracza [6], zaparzadełka do herbaty w liściach [7], torbę [8] i plasterkowacz do jajek [9]. Nie kupiliśmy popielniczek [10], po które pojechałam i obrazu, który bardzo nam się spodobał [11]. Oraz nowej kanapy [12].

Wyzwoliwszy się z tłumu i zaniósłszy wszystko do Impali, pojechaliśmy do restauracji, gdzie było bardzo źle. Bardzo, bardzo źle. Gorzej niż w IKEI. Decyzją samorządu porzuciliśmy więc klopsiki szwedzkie i przekicaliśmy do położonego w innej części miasta baru wegetariańskiego Dziwny Osioł, licząc na chwilę spokoju. A figę. W Ośle szaleństwo. Pozostała część aglomeracji, która akurat nie krążyła po IKEI, postanowiła spożyć posiłek bezmięsny. Powiadam Wam - bary wegetariańskie to jest nisza rynkowa. Jeśli się kiedyś zdecyduję na prowadzenie działalności gospodarczej, będzie to właśnie bar wege. Albo i sieć. Wzięliśmy żarcie na wynos - szans na stolik żadnych.

Obecnie Dean wydalił się gotować obiad, a ja - rozpakowawszy ów kram - dogorywam w fotelu. Nie, nie solo. Castielek oblazł mnie natychmiast i udaje, że tak już było.

Dean odprowadzając go wczoraj do anielskiego przedszkola - został zaatakowana pytaniem, zadanym słodkim głosikiem:

- Tato, a co to jest kut*as krzywy?

Jak widać anielskie przedszkole w edukacji dzieciątek niczym ziemskiej szkole nie ustępuje. Zatem nie ma żalu.

***

A dziś został pochwalony przez panią, że pięknie czyta i pisze. Na tę okoliczność pani przekazała Deanowi karteczkę, na której jego syn jednorodny zgrabnie, nie pozostawiając wątpliwości interpretacyjnych wykaligrafował KUR WA. Wniosek ten sam, co powyżej.


*Wieczór*

- Zrobiłbyś Ruby ogóreczków - powiedziała Ruby do obecnego Mężczyzny Kulinarnych Talentów (Deana), zagryzają udko kurczaka z sosem waniliowym.

Sam był obok brata i pichcił coś na kuchence, żwawo podgrzewając co chwila ogień. A Crowley nie zaszczycił nikogo nawet spojrzeniem, tylko zabrał kolejne pełne butelki i sobie poszedł.


Trochę się martwię. Z uwagi na porzucenie przez Anabellę, co się bezpośrednio wiąże z pobytem w Bunkrze samemu (czyli z nami – idiotami), złośliwy kurdupel rzucił się do różnych czynności, bo co tak tu będę siedział*. Skutkiem czego nie mamy już nic do wyprania (czy wysuszenia) ani do umycia i schowania w szafkach. W odruchu rozpaczy i poszukiwania zajęcia zlikwidował również barek. Nie, no co Wy?! Nie, że zlikwidował całkowicie, przecież nie jest szalony a my byśmy go ochoczo powstrzymali. Po prostu przeniósł wszystko, co w nim było, w inne miejsce, uprzednio rzeczy z innego miejsca przenosząc w inne miejsce.

Tym samym przysiągł sobie:

a. nie kupować żadnego alkoholu (wyjąwszy wino i wódkę), póki nie wypijemy wszystkiego, co zgromadziliśmy obecnie w spiżarni**,
b. kupić wymarzoną kolonialną szafę na wina i wódkę.
c. odzyskać Anabellę.

W celu realizacji powyższych śmiałych planów:

a. wypił resztę wódki.
b. napisał maila do sklepu od rzeczonej szafy z zapytaniem, jak wyobrażają sobie ewentualny transport.
c. zadzwonił do Doktora z informacją, że go zabije.

W chwili obecnej nie ma nic do roboty, ale w nowym barku zgromadził bardzo wiele alkoholu do wypicia, więc jest szansa, że jakoś to wszystko przetrwa. Chyba.

Już zasypiałam w cieplutkim fotelu, gdy drzwi główne Bunkra otworzyły się szeroko i dobiegł mnie krzyk Ataner:

- Ja to umiem! Wyszłam i zgubiłam wszystkie psy!

Spoko. Co się okazało? Zabrała ogary piekielne i Yorka Szantażystę na spacer. Jak okiem sięgnąć śnieg, powietrze czyste, szkliste. I nagle ją zamroczyło. Niech sobie pobiegają - opowiada. No to sobie pobiegały! York zniknął za widnokręgiem w jedną 123456789876543 sekundy. Nikt nie produkuje samochodów z takim napędem!!! A reszta bandy za nim. Postała chwilę w oszołomieniu, zrobiła piętnaście kroków, zapadła się po kostki w błoto i wróciła do Bunkra bo co miała zrobić.

- Zbieraj się, jedziemy do schroniska. - powiedziała - Zgubiłam wszystkie psy. Trzeba brać nowe, może nikt się nie zorientuje.
- Jesteś nieodpowiedzialna - skwitowałam. - Nie dostaniesz nowego psa.

A co zrobi Danny jak się dowie? Ogary były jego.
Na szczęście wróciły same. Po jakiś 40 minutach. W Bunkrze udawali, że są najgrzeczniejszymi psami w galaktyce. Wzór posłuszeństwa, zrównoważenia i pokory. Sądzę nawet, że ktoś mógłby się na to nabrać. Gdyby nie upiorny, bijący od nich smród. Ataner wygłosiła im kazanie. Wyglądali na przejętych.

O, proszę, jakie teraz eleganckie - wybiegane i wyprane. Danny im nawet w kominku napalił, żeby sobie schły w optymalnych warunkach. Niech tam! I tak planowałam od jakiegoś czasu, żeby je wykąpać, tylko nie mogłam się do tego zabrać. No to mi pomogły. Dobre pieski.

ocenił(a) serial na 7
Lexa17

- Znalazłam w końcu idealnego chłopaka.
- Trzeci raz w tym tygodniu? Bijesz rekord?
- Tym razem jestem pewna, że to on - powiedziałam, zanim znowu rozmarzyłam się nad swoim nowym obiektem westchnień.
Siedzieliśmy w kawiarni, ja, Raum zagryzający zielone słomki i Aria, delikatnie mówiąc nieobecna, z czerwonymi, zjaranymi oczami. Obydwoje nie wyglądali, jakby mi wierzyli, ale w sumie to mnie nie zdziwiło. Rzeczywiście, za często wydawało mi się, że w końcu znalazłam swój ideał, a chłopak okazywał się nie być warty zachodu, ale teraz wiedziałam, że jest inaczej. Zaczęłam zastanawiać się, jak mój wybranek ma na imię, ile ma lat, czy chodzi do szkoły, studiuje, czy pracuje, jaką ma grupę krwi, do jakiego przedszkola uczęszczał i jak ma na imię jego babcia od strony matki, kiedy Raum puknął mnie w ramię, bym powróciła na Ziemię.
- Nimue.
- Co? - spytałam głupio.
- Aria zapytała cię przed chwilą, jak ma na imię ten chłopak.
- Och - uśmiechnęłam się, ożywiając się szybko. - Więc nie wiem. Nie zdążyłam go zapytać.
- Nie? - Raum zmarszczyła brwi, a ja westchnęłam ciężko, gotowa do opowiedzenia swojej romantycznej historii sprzed pół godziny.

Raum i Aria musieli na spokojnie przetrawić sobie historię, którą przekazałam im z zapartym tchem i rozmarzonymi oczami.
- Jesteś chora!
- Ale ekstra!
- Raum! Jak ty możesz mówić, że to jest ekstra?! - obruszyła się Aria, a Raum tylko wzruszył ramionami i pochylił się, opierając łokcie o stolik.
- Dzieci i żelki głosu nie mają. Nie każda historia miłosna zaczyna się na imprezie albo kiedy nauczyciel złączy was w parę do projektu. - Raum przewrócił oczami. - Przynajmniej zobaczyłaś jego.... a tego zazwyczaj nie robi się na pierwszym spotkaniu, więc ode mnie masz dziesięć punktów. A z ciekawości... duży?
Zaczęłam energicznie kiwać głową, a moje oczy zaświeciły się jak dwie żarówki, podczas gdy Aria uderzyła się w czoło, zastanawiając się głośno, czemu cały czas się z nami zadaje.
- Prawdopodobnie nigdy go nie spotkasz - ostudziła mój zapał i sięgnęła po zieloną słomkę, którą umieściła sobie między zębami.
- A co jeśli go spotkam?
- Będzie pamiętał cię jako dziewczynę, która wbiegła do publicznej MĘSKIEJ łazienki. Jak myślisz, padnie ci w ramiona?
- Nimue, czy ten facet jest przystojny? - zignorował ją Raum
- Oczywiście, że jest przystojny!
- Ubiera się dobrze?
- Miał na sobie czarny płaszcz i cholernie dobrze skrojony garnitur.
- Miał ładnie ułożone włosy?
- Och, tak.
Tak dla wyjaśnienia, moi obydwoje przyjaciele są trochę chorzy i trzymam się z nimi tylko z litości. Aria ma siedemnaście lat i lubi deptać moje nadzieje. Poza tym jest wiedźmą i nie umie panować nad swoimi mocami. Biedne dziecko.
Raum jest demonem, czym lubi się bardzo chwalić, szczególnie przy Łowcach, których nie lubi tak samo jak ja. Potrafi być psycholem.
Na koniec ja - Nimue. Bezrobotna, bez żadnych planów na życie. W połowie anioł, w połowie człowiek. Nephilim... Poza tym lubię komiksy i jestem w trakcie tworzenia swojego debiutanckiego dzieła. No i znalazłam wreszcie chłopaka.

Przez cały następny tydzień, wciąż chodziłam rozmarzona, Aria przewracała na mnie oczami, a Raum główkował nad wymyśleniem planu, który połączy przeznaczenie moje i tajemniczego chłopaka.
Czemu nie zrobiłam mu zdjęcia?
Och, może dlatego, że weszłam mu do łazienki, jak sikał?
Pewnie dlatego.
W piątek, o osiemnastej, udałam się do restauracji, w której tydzień temu w łazience go spotkałam, a towarzyszył mi przy tym Raum. Ubrani szczególnie odświętnie, z uwagi na to, że jest to elegancka, włoska restauracja, weszliśmy do środka i usiedliśmy przy stoliku niedaleko łazienki. Na lepsze miejsca trzeba było mieć rezerwację, a wtedy nawet urok Rauma nie działał. Zresztą, jaki urok???
Kelner, który do nas podszedł, miał wymalowane na czarno oczy i wiercił nimi dziurę na mojej twarzy, zanim końcu zdecydowałam się zapytać:
- Hej, nie znasz może chłopaka, który był tutaj tydzień temu, w sobotę, około godziny osiemnastej? Czarny płaszcz, czarny garnitur?
- Miał gigantycznego, ekhm - dodał Raum, zupełnie niepotrzebnie, za co od razu kopnęłam go pod stołem w piszczel.
- Nie mogę udzielać informacji obcym ludziom - mruknął kelner, otwierając notatnik. - Co zamawiacie?
- To bardzo ważne. Sprawa życia i śmierci.
- Najwyżej umrzesz nie wiedząc kto to.
- Proszę?
- Naprawdę nie mogę.
- Nikomu nie powiemy. A tak przy okazji, chcemy tylko wino. Półwytrawne.
Kelner zapisał ubogie zamówienie, marszcząc czoło, a kiedy już miał odejść od naszego stolika, odwrócił się, wzdychając.
- Robb Holmes. Nic więcej ci nie powiem.
- Robb Holmes - powtórzyłam, a szeroki uśmiech wkradł się na moje usta.
Przez chwilę przeszło mi przez myśl, by wytatuować sobie jego imię na całym ciele. Ta myśl odpłynęła jednak, kiedy doszłam do wniosku, że Robb Holmes mógłby wziąć mnie za wariatkę. Nie jestem wariatką. Miłość popycha nas po prostu do różnych rzeczy.
Niedługo później ten sam marudny kelner przyniósł nam wino, które rozlał do kieliszków i zostawił nam menu, jeśli jednak mielibyśmy ochotę coś zjeść.
Raum był właśnie w trakcie opowiadania mi o tym, że boli go tyłek od tego siedzenia, kiedy mój wzrok powędrował pięć stolików dalej, lokalizując zasiadającego przy nim Robba Holmesa. Znowu miał na sobie czarny płaszcz, a zamiast garnituru, białą koszule.
- Widzę go.
- Gdzie?
- Odwróć się, tylko dyskretnie.
To dyskretnie oznaczało, że Raum zerwał się z krzesłem do tyłu i wstał na równe nogi, by rozejrzeć się po całym pomieszczeniu, a ja miałam ochotę schować się pod stołem i nie wychodzić, dopóki Robb Holmes nie wyjdzie z restauracji.
- Który to?
- Ciszej, idioto. Czarny płaszcz.
- O kurde - uśmiechnął się Raum, lustrując mojego wybranka wzrokiem, który na szczęście nie odwrócił się w naszą stronę ani razu. - Musisz do niego zagadać.
- Czy ty jesteś chory?! - powiedziałam, odrobinę za głośno, ponieważ para z sąsiedniego stolika popatrzyła na mnie, zaskoczona i zirytowana. Pociągnęłam Rauma za rękaw, by znowu usiadł, a potem przyciągnęłam go do siebie za kołnierz. - Mam podejść sobie tak po prostu do jego stolika i powiedzieć „Hej, pamiętasz mnie? Weszłam ci do łazienki tydzień temu. Umówimy się?"
- Tak?
Westchnęłam ciężko.
- Nie, Raum. Nie zrobię tak. Muszę wymyślić coś dobrego.
Przez chwilę twarz Rauma utonęła w zamyśleniu. Co jakiś czas kiwał głową i uśmiechał się do siebie albo mówił „okej", a ja czekałam, aż w końcu raczy zapoznać mnie ze swoim genialnym planem. Jego plany zawsze mi się podobały, chociaż nigdy na nich dobrze nie wychodziłam. To nazywa się ślepa wiara w przyjaciół. Ja i Aria powinniśmy przestać się z nim zadawać.
- Daj mi pięć minut - powiedział w końcu i wstał od stolika, po czym skierował się do kelnera, który wcześniej nas obsługiwał, a teraz zbierał naczynia ze stolika pod oknem. Raum szepnął mu coś do ucha, chłopak pokiwał głową, a potem oboje zniknęli za drzwiami pomieszczenia dla personelu. Zaczęłam intensywnie główkować nad tym, co wymyślił mój przyjaciel i niecierpliwiłam się z każdą kolejną minutą, kiedy nagle zza drzwi wyszedł Raum.
Czemu jest przebrany za kelnera?!
Szedł z butelką wody i dwoma szklankami w dłoni, a na jego twarzy gościł uśmiech, którego używał do flirtu w dni nieparzyste. Patrzyłam jak podchodzi do stolika, przy którym siedział Robb Holmes i jakiś starszy mężczyzna, a potem wydarzyło się coś, czego mogłam się spodziewać po moim przyjacielu. Podczas nalewania szklanki dla Robba, ręka Rauma „niechcący" się omsknęła, a zawartość wody wylądowała na spodniach chłopaka. Holmes wstał z miejsca, bardzo zaskoczony, a Raum zaczął go przepraszać, sięgnął po ścierkę przewieszoną przez jego ramię i zaczął go wycierać.
Chwilę później podbiegł do nich kelner maruda, a potem w trójkę udali się do pomieszczenia dla personelu. Zanim Raum zamknął drzwi, uśmiechnął się do mnie i pokazał kciuk w górę.
Wsadź sobie ten kciuk w swój tyłek, demonie!
Pierwszą osobą, która wyszła z pomieszczenia, był Robb Holmes. Wyglądał na spokojnego, ale zaraz jak tylko podszedł do mężczyzny z którym siedział, wyjął z portfela banknoty, rzucił je na stół i wyszedł razem ze swoim towarzyszem.
Raum zmaterializował się obok mnie chwilę później, wciąż uśmiechnięty, podczas gdy ja miałam ochotę zrobić mu krzywdę.
- Spokojnie. Zaraz będziesz mi dziękowała.
Po tych słowach wyjął z kieszeni wizytówkę. Spojrzałam na nią potem na niego, po czym wzięłam w dłoń kawałek tektury.
ROBB HOLMES. ADWOKAT.
- Skąd masz jego wizytówkę?
- Wyciągnąłem z jego spodni, kiedy kelner je suszył. - odparł Raum. - I podsłuchałem go trochę. Dzwonił do jakieś Lexy i pytał ją o Niebieską Budkę i Doktora. Wspomniał też coś o kocie... i Anabelli...

Nimue__

Od kominka w bunkrowym salonie bił przyjemny żar. Moje spojrzenie leniwie ślizgało się po palącym się drewnie, po kracie popielnika i marmurowym portalu w stylu art-deco, po lekko rozmazanym wzorze perskiego dywanu Crowelya, który cieszył oczy zza cuchnącej pary unoszącej się znad niewidocznych, a wilgotnych Urwija i Ugryzia i całkiem widocznego w dodatku szpetnie ziającego Yorka Szantażysty… Oprócz mnie i zwierzaków w saloniku nie było nikogo. Danny i Ataner oddalili się w wiadomym kierunku. Trzaskające płomienie i sycząca żywica nie były w stanie zagłuszyć dudnienia pralki w kanałach wentylacyjnych bunkra. Cholerne urządzenie jęcząc przeszło w tryb wirowania, a w mojej głowie niczym arabski kwiat na dywanie zakwitła myśl, że zamiast piesków przed kominkiem przydał by mi się ktoś inny… najlepiej całkiem nagi i chętny… Wizja rozwijała się w najlepsze we wszystkich odcieniach jasnego złota, pomarańczy, oberżyny, miedzi, kasztana i kisielu mandarynkowego gdy do saloniku wtoczył się Lucek.

Obraz z mojej głowy za nic nie chciał połączyć się z rzeczywistością, chociaż były pewne punkty wspólne…
Po pierwsze Lucek, po drugie kolor złota.
Jednak w mojej głowie złoto było niematerialne i za przeproszeniem ozłacało wszystko – perski dywanik, świeczniki z logo MoL, stare mebelki, sprytnie naprawione po różnych przygodach przez Deana lub wujcia Bobbyego, szkło z zawartością pitną w barku i okrąglutki tyłek Lucka, który był szczególnie świetlisty i ponętny. Zaś na jawie złoto znajdowało się wyłącznie na muszli klozetowej wsadzonej stabilnie w taczki, z którymi biegał zazwyczaj Danny. Sam Lucek miał tyle wspólnego z nagością, że tradycyjnie świecił łydkami, chociaż na zewnątrz padał paskudny deszcz ze śniegiem. Ostatnie płatki topiły mu się na końcach włosów, a oklapnięty fryz niebezpiecznie upodabniał go do mokrego psa przed kominkiem. Ze zgrozą spojrzałam na obszarpaną czapkę i kufajkę pożyczoną od Bobbyego, na za ciasny, przepalony tu i ówdzie, jasnoniebieski polar Gabrysia, co zupełnie nie chciał się zgrać z burą barwą kiltu, na przemoczone zamszowe buty, które Sam postawił koło kosza, żeby je oddać „na biednych”. Całość kompozycji uzupełniali – Anabella siedząca jak sokół maltański na szerokim ramieniu, Borys królujący na sedesie i biały Zajączek Wielkanocny wystający z górnej kieszeni kufajki…
- Oszfak?
- O co ci chodzi? O klopa? Nie poznajesz?
Na szczycie toaletowego szyku prosto z Arabii Saudyjskiej widniało fantazyjne logo „K of H” co błyskawicznie rozwinęłam do „King of Hell”.
- Po co Ci ten „Tron”?
- Na pewno nie po to by rozpocząć „Grę o Tron”?
- A kto się przechwalał, że jest „Księciem_Piekieł”, „Jednym_Prawowitym_Władcą_Odchłani”, „Tym_Którego_Imienia_ Nie_Woła_Się_Bezkarnie”… Hym?
- No na mnie tak wołali.
- Crowley wie, że masz jego własność?
- Nie wie… - niezbyt pewnie odpowiedział Lucyfer.
- Oszfak… To po co to tu przywlokłeś, skoro nie masz zamiaru rozpoczynać tej całej „Gry o Tron”?
- Dziewczyna Zajączka utknęła w zbiorniku na wodę – sprecyzował zupełnie poważnie Lucek, a Zajączek Wielkanocny potwierdzająco kiwnął łebkiem.
- Skąd wiesz?
- Jakbyś chciała wiedzieć, to sam mu powiedziałem – odezwał się z kieszeni biały futrzak, a jego różowy pyszczek z czarną kropką zrobił się równie czerwony co przemarznięty nos Lucka.
- To czemu jej nie wyłowiliście na miejscu… W melinie Kurdupla Piekielnego?!
- Nie miałem śrubokrętu – całkiem logicznie odparł rudy.
- A jakim cudem zdemontowałeś cały sedes?
- Po remoncie nikt go nie przykręcił do podłogi.
- Acha – zaczęłam kiwać głową jak chora psychicznie. Byłam równie blisko śmiechu, co płaczu – Kto jest twoją dziewczyną Zającu?
- Złota Rybka.
- To nie można jej po prostu spuścić?
- Nie! W żadnym przypadku! – Zajączek spojrzał na mnie z przerażeniem i dał znać, żebym się zbliżyła, po czym konspiracyjnym szeptem uściślił – Odkąd utknęła w tej spłuczce nie miała się jak ruszać i wiesz… przytyła ostatnio.
- No cóż, pójdę po śrubokręt, ale chcę wiedzieć jedno…
- Tak? - Lucek z promiennym uśmiechem skupił całą swoją uwagę na mnie (pewnie myślał, że mnie udobrucha).
- CO DO KRÓWKI NĘDZY robiłeś z taczkami w melinie?!
- Nic – odparł z miną najsłodszego aniołka, a ja już wiedziałam, czemu Chuck go faworyzował – Zbierałem grzybki do „Złotego Mandaryna” gdy usłyszałem krzyk „POMOCY!!!” Zlokalizowałem w melinie Zajączka – relacjonował rzeczowo Lucek - a taczki już tam stały. Obok jakby nic kręcili się kocur i kura.
Słysząc to Anabella z całej siły dziobnęła go w czapkę.
– Auła, tak mi okazujesz wdzięczność, za darmową podwózkę do bunkra… Ty pierzasta *&_&(*^(^)((*&%... AUŁA!!!
Kura zabrała się za metodyczne rozszarpywanie strasznej czapeczki Bobbyego, czego Lucek nie zdzierżył i rzucił nią o ścianę. Odruchowo pstryknął palcami. Wilgotne, białe piórka nastroszyły się jak kolce jeżozwierza. Pompony w moich klapkach zrobiły się jeszcze bardziej puchate, a sam mokry Lucek wyglądał jak rabarbar trafiony piorunem.
- Wiesz co… To może nawet przydać się do czegoś w łóżku – stwierdziłam praktycznie. Lucek spojrzał na mnie tak jak bym mu zamordowała i Ojca, i Matkę, i Ciotkę Amarę, nie wspominając o Braciszku Gabrysiu. Odwrócił się na pięcie w mokrych zamszakach. Szerokie ramiona opadły pod kufają Bobbyego. Wyminął taczki, a po chwili usłyszałam z kuchni lekko zirytowaną, lecz i rozbawioną Ruby
- Ej ta miejscówka jest Sama… hej masz jeszcze zlewy w pralni i garażu!!!
- W pralni jest pralka! – odciął się Lucyfer.
- No i? - spytała Ruby
- Chcę pobyć w samotności, a tam się nie da!
– Z czym masz problem? Idź do garażu!!! Lucek czy ty naprawę liczyłeś na samotność pod zlewem w kuchni?
- Żebyś wiedziała, że pójdę!!! A ty zając radź sobie teraz sam.
W korytarzu zaszurały smętnie wytarte przez Sama podeszwy, chociaż sam Sam stał nadal w kuchni i cichutko mieszał zalewę do kiszonych ogórków, zachowując neutralność podczas tego dialogu.
Po chwili zza drzwi do saloniku wychylił się różowy pyszczek zająca.
- To jak pójdziesz po ten śrubokręt i uratujesz moją dziewczynę?
- Pójdę – odparłam bez entuzjazmu, po czym cierpko pomyślałam „A kto uratuje mojego chłopaka?”

Miałam do wyboru kilka opcji:
[1] – metoda doraźna – ogłuszyć, nagotować kisielu i kurować „w łóżku”.
[2] – metoda doraźna – ogłuszyć, przywiązać do krzesła, wezwać doctora Pedro (ta metoda nie podobała mi się wcale).
[3] – metoda być może permanentna - ogłuszyć, przywiązać do krzesła, wezwać doktora i polecieć niebieską budką na fantastyczne wakacje… gdzieś…
[4] – metoda być może permanentna – nie ogłuszać, zostawić pod zlewem, spytać Dannyego, czy może pamięta to co wymazał z pamięci Anglików. W razie braku informacji pozyskanych w ten sposób, zadzwonić do Robba Hlomesa… Może on trafi na ślad luckowej łaski.

evo_33

Ps. [5] - Pozostawała jeszcze Złota Rybka.

ocenił(a) serial na 9
Lexa17

Wpadłam tylko na chwilkę. Przygotowania do świąt. Nawet seriali nie mam czasu oglądać, nadrobię to po świętach.
Dzisiaj jeszcze muszę iść połazić po sklepach i zakupić jakieś prezenty. Ktoś zna jakąś fajną grę - planszówkę dla 7 latka. Albo jakiś prezent dla nastolatki. Kompletnie nie mam pomysłu. A jutro …, no właśnie. Stawiam butelkę szkockiej temu kto zgadnie gdzie jutro muszę jechać. Nie wiem śmiać się czy płakać. To chyba reakcja szokowa. Wracam w piątek, czyli przed samą Wigilią.
A ja już zrobiłam imprezę pożegnalną, bo sądziłam, że już tam nie pojadę.

Cholera, mam pralkę i nie mam nawet czasu jej wykorzystać ! ! ! ! !
Ale co się odwlecze to nie uciecze :)

ataner4791

Myślałam, że nadal jesteś na zadupiu, bo cię tu nie ma :D
No szkoda, że sobie nie pogadamy.
Sherlock już niedługo i przypominam o maratonie: 27 grudzień!

ocenił(a) serial na 9
RubySava

Nie, z zadupia wróciłam we wtorek. A dzień później dowiedziałam się, że muszę tam jechać z powrotem. Przez cały tydzień sprzątałam, myłam okna, prałam, wytrzepałam dywan, zrobiłam pierogi, dzisiaj kupiłam prezenty a po powrocie zostanie mi tylko ubrać choinkę i upiec jakiś placek i można świętować.
Nie mogę się już doczekać Sherlocka :D :D :D
http://asset-manager.bbcchannels.com/i/2eand0000f41000
Najbardziej podoba mi się pies :) Coś czuję, że będzie z nim wesoło ;P
http://asset-manager.bbcchannels.com/i/2eane0000f41000
A dlaczego piszesz 27 grudzień, ja czytałam, że od 22.12 jest na BBCBrit? Chyba, że masz przecieki, że jest na jakiejś innej stacji ;D :D
Dobra, ja już idę bo rano wcześnie wstaję. Pogadamy jak wrócę. Zostawcie dla mnie nakrycie przy wigilijnym stole i nie zjedzcie wszystkich opłatków :*

ataner4791

Mnie najbardziej ciekawi jak Sherlock zareaguje na dziecko:
''a po co to''? ''a na co to''? ''czemu ma służyć''?
Zapowiada się super sezon.
Nie, my robimy własny maraton.
Do zobaczenia wkrótce :D

ocenił(a) serial na 9
RubySava

Jak tam maraton? Ktoś wygrał? Były jakieś nagrody? ;D
Odliczanie do Sherlocka rozpoczęte. Już nie mogę się doczekać. Będzie zabawnie ;D

ataner4791

Wszyscy wygrali, oglądaliśmy w tym samym czasie, tylko w różnych miejscach :D

Lexa17

Jak tam Picusie w Waszych wannach?

Wszystkim razem i Wszystkim z osobna: Lexie, Ruby, Ataner, Fredowi, Dannemu... Całej Ciepłej Elicie życzę Wesołych Świąt :D
(dużo absurdu w życiu, lecz mało głupoty ;)
Ściskam mocno gdziekolwiek jesteście :D :D

Pobierz aplikację Filmwebu!

Odkryj świat filmu w zasięgu Twojej ręki! Oglądaj, oceniaj i dziel się swoimi ulubionymi produkcjami z przyjaciółmi.
phones