Piotr Czerkawski

Wariacje Kunderowskie – żegnamy autora "Żartu"

Hotspot
/fwm/article/Wariacje+Kunderowskie+%E2%80%93+%C5%BCegnamy+autora+%22%C5%BBartu%22+FILMWEB-151467 Getty Images © Eamonn M. McCormack
Filmweb A. Gortych Spółka komandytowa
https://www.filmweb.pl/fwm/article/Ultramaryna-106175
WAŁKIEM NA ODLEW

Ultramaryna

Podziel się

Już za dwa tygodnie na wrocławskich Nowych Horyzontach będzie można obejrzeć "Blue" Dereka Jarmana.

Jeden z ulubionych artystów Dereka Jarmana, malarz i rzeźbiarz Yves Klein, lubił nieskazitelne, monochromatyczne płótna, pociągnięte opatentowanym przez siebie intensywnym błękitem – ultramaryną. Mówił o nich "okna do wolności". Nieprzypadkowo takie okno, w wybitnym "Blue", otworzył przed śmiercią sam Jarman

Nie jestem fanem filmowych eksperymentów, chyba że za eksperyment przyjąć obsadzenie mierzącego 175 cm Michaela Keatona w roli Batmana albo kręcenie horroru o duchach za mniej niż milion dolarów. Kino to dla mnie rytuał – z całą jego powtarzalnością, funkcjonalnością, nostalgicznością i czytelnym symbolizmem. Lecz kino to przede wszystkim opowieść, narracja wywiedziona z literatury i zakładająca pracę naszej wyobraźni – w niektórych wypadkach rozsadzająca medium, większa od samego obrazu. To nie jedyny, lecz wystarczający powód, by wrócić po latach do "Blue" Dereka Jarmana. Już za dwa tygodnie obejrzymy film w trakcie miniretrospektywy reżysera na wrocławskich Nowych Horyzontach.

Frazes o wielkiej sztuce, która możliwie najwierniej naśladuje percepcję artysty, zyskał w ostatnim filmie Brytyjczyka niepokojąco dosłowny wyraz. Jarman – jeden z najciekawszych awangardowych twórców światowego kina, kronikarz burzliwej relacji między radykalizującym się społeczeństwem a homoseksualną mniejszością – nakręcił "Blue" na rok przed swoją śmiercią. Zmarł po wyniszczającej walce z wirusem HIV, zaś to, co miało być jego spowiedzią, stało się czymś więcej: przeniesioną na taśmę pierwszoosobową perspektywą umierającego. Za sprawą stosowanej kuracji reżyser stopniowo tracił wzrok, a wszystkie kształty i faktury otulała powoli błękitna poświata. Jego reakcja była gwałtowna – okazała się wielkim artystycznym gestem, choć po części wynikała zapewne z desperacji. Na blisko osiemdziesiąt minut Jarman zalał cały ekran ultramaryną. Pozostawił tylko przypominający senną projekcję zarys własnej sylwetki w niektórych scenach oraz strumień słów: monolog o rzeczach istotnych i błahych, wzniosłych i przyziemnych, o seksie i polityce, chorobie i społecznym ostracyzmie, pasjach i lękach. Wreszcie – o symbolice błękitu: od smutku i nieskończoności, przez niebo i morską toń, po tajemniczego chłopaka o imieniu Blue. Czasem mówi do nas sam reżyser, kiedy indziej jego aktorzy – znany z "Wittgensteina" John Quentin, pamiętny "Caravaggio" Nigel Terry oraz muza Brytyjczyka, Tilda Swinton.
Mimo gęstej, poetyckiej frazy "Blue" nie jest pretensjonalnym pawiem.
Michał Walkiewicz

Opowieść może sprawiać wrażenie chaotycznej, lecz jej struktura jest bardzo klarowna. I tak jak – mimo gęstej, poetyckiej frazy – "Blue" nie jest pretensjonalnym pawiem, obnażonym bez dobrego powodu strumieniem świadomości, tak sam tekst nie był pisany w szale po proroczym śnie. W istocie, stanowi on obszerny fragment rozdziału z książki "Chroma" – Jarmanowskiej refleksji nad barwami, ich znaczeniem i erotyczną siłą (powstawanie rzeczonego utworu pokrywało się z pracami przygotowawczymi do "Blue"). W filmie Jarman podąża trzema splatającymi się nieustannie ścieżkami. Po pierwszej wędruje razem ze wspomnianym Blue – postacią mediującą między najróżniejszymi artystycznymi inspiracjami reżysera, zanurzoną w świecie sztuki, odsłaniającej jej mechanizmy, szukającej kolejnych metafor dla zobrazowania sytuacji odchodzącego twórcy. Druga wiedzie go do punktu, w którym temperaturę wrzenia osiąga polityczno-społeczna krytyka – motyw nadający kształt jego twórczości w zasadzie przez całą karierę. Podczas podróży trzecią z dróg Jarman spisuje kronikę walki z chorobą. Jej finał może być tylko jeden, więc każde słowo ma moc zaklęcia: końcowej mowy na temat społecznego ostracyzmu, ostatecznej refleksji o znaczeniu światła i barw, finałowej artystycznej deklaracji. 

Elegijny język, którym zapewne wypada rozmawiać ze śmiercią, istnieje u Jarmana na takich samych prawach jak kompozycje Johna Balance'a, Briana Eno, Momusa czy Erika Satiego. Odgłosy tykającego zegara, rezonujące gongi i dźwięki szpitalnego oddziału wchodzą klinem między punk rocka, awangardę spod znaku Gyorgy'ego Ligetiego i klasykę reprezentowaną przez "Szecherezadę" z "Masek" Szymanowskiego. I choć Jarman – z pomocą koordynującego ścieżkę dźwiękową Simona Fishera Turnera – sprowadza wszystkie głosy na ten sam poziom, mierzy je tą samą miarą, to nie mamy do czynienia z kakofonią. To raczej filmowy ekwiwalent pewnej myśli. Celebracja śmierci – przekonuje Jarman – odziera z poezji całe bogactwo życia; wszystko to, co poprzedza ostatnie stadium choroby.  

Jarman nie miał najlepszego zdania o głównym nurcie brytyjskiej kinematografii. Obrazy rebelii przeciw establishmentowi – najsugestywniejsze chyba w świetnym "Jubileuszu" – były poniekąd odbiciem tej opinii (dość powiedzieć, że jego pierwsze siedem fabuł kosztowało łącznie 6 milionów dolarów). Po raz pierwszy obejrzałem "Blue" na drugim roku studiów i wśród wszystkich trocin, którymi nas karmiono, był to jeden z nielicznych spełnionych filmów awangardowych. Przyjęta przez Jarmana konwencja nie jest wyłącznie efektem poszukiwań oryginalnego filmowego języka (nie wspominając o homoseksualnych konotacjach niebieskiej barwy). Jej szczerość jest obligatoryjna – forma filmu wynika przecież z konieczności.
full.jpg

Odbierając widzowi możliwość gry w skojarzenia, uwalniając go spod podprogowych wpływów montażu, Jarman ograniczył również siebie. By zrozumieć, do jakiego stopnia, wystarczy przypomnieć sobie choćby wizyjny początek inspirowanych szekspirowskimi sonetami "Anielskich rozmów" (w ilustrowanej narracją z offu pierwszej sekwencji reżyser zestawia skąpaną w ciepłym świetle twarz mężczyzny z czarno-białymi ujęciami człowieka taszczącego dziwaczne przedmioty we mgle) albo dziesiątki nieprawdopodobnie oświetlonych scen z "Caravaggia". Paradoksalnie jednak, reżyser odsłonił bijące serce sztuki filmowej – tekst. O takich filmach jak "Blue" mówi się – przepraszam za wyrażenie – że "wyzwoliły obraz spod jarzma narracji". Całe szczęście, że Jarman zrobił coś odwrotnego.

Resztę felietonów Michała Walkiewicza z cyklu "Wałkiem na odlew" znajdziecie TUTAJ.
2