Seriale
Gry
Rankingi
VOD
Mój Filmweb
Program TV
Zobacz sekcję

Przez samochód do serca

Całkiem niedawno trafiłem na nie tak świeżą produkcję Clary Law pt. "The Goddess of 1967Mimo iż kino australijskie nieczęsto, i to chyba nie tylko mnie, powala na kolana, to w tym przypadku zostałem mile zaskoczony.

Może na początek co nieco na temat fabuły. Biznesmen z Japonii o imieniu Yoshiyashi ma bzika na punkcie samochodu Citroen DS. W celu jego nabycia przyjeżdża do Australii. Tu okazuje się, że jego zakup nie będzie jednak taki prosty. Chłopak musi bowiem pomóc pewnej dziewczynie... Deidre.



Fabuła na początku zdaje się prosta, bowiem większość wątków kręci się wokół wymienionego wyżej samochodu. Ten jest jednak tylko jednym wielkim symbolem, który dla każdego z przedstawionych w filmie bohaterów coś znaczy. Dla Yoshiyashiego jest obiektem wręcz niezdrowego pożądania, przysłaniającym resztę świata. Deidre Citroen kojarzy się głównie z bolesnym okresem w jej życiu.
Stopniowo bohaterowie poznają się coraz bliżej, samochód, mimo iż dalej przewija się w filmie, zostaje zepchnięty na dalszy plan, a my dowiadujemy o tragicznej przeszłości głównych bohaterów. Trudno nie zauważyć, iż ta dwójka jest niezwykle dziwna, ale i bardzo sympatyczna, co sprawia, że stają sie nam bliżsi. Ich psychika jest złożona i wydaje się niezwykle prawdziwa, co świadczy o kunszcie aktorów. Swoją drogą, bardzo dziwi mnie to, iż nikt w Hollywood nie traktuje Rose Byrne poważnie, a grający Yoshiyashiego aktor nie pojawia się w filmach prawie w ogóle.
Mimo iż fabuła na końcu staje się jasna, to cały film nie jest łatwy w odbiorze i interpretacji. Zawiera wiele sprytnie ukrytych przemyśleń filozoficznych, moralnych i egzystencjalnych. Obecny w filmie surrealizm i sensualizm zachwyca i zastanawia. Skłania do refleksji na temat dobrych i złych stron życia.

Scenariusz jest napisany naprawdę nieźle. Oryginalna historia w połączeniu z naturalnymi i inteligentnymi dialogami tworzy zgraną całość. Wszystko na tle niezwykle pięknej i kolorowej Australii, która zachwyca kontrastowymi barwami i dziką naturą. Lokacje są idealne dobrane, a zdjęcia cudowne, za co naprawdę kłaniam się nisko Dionowi Beebe.
Muzyka pojawia się rzadko, ponieważ ważną rolę odgrywa w filmie cisza (Deidre jest w końcu niewidoma), lecz jest stonowana i przyjemna dla ucha. Wspomniałem już o aktorach pierwszoplanowych, a warto przecież powiedzieć też coś o reszcie obsady. Na szczególne wyróżnienie zasługuje Elise McCredie, grająca rolę Marie. Jest bardzo przekonująca. Musiała zagrać tę samą postać w dwóch różnych obliczach: kochającej i troskliwej, jak i obłąkanej, zdegradowanej psychicznie matki.

Podsumowując, Clara Law stworzyła dzieło niezwykle głębokie. Udowodniła, że zasługuje na miano dojrzałej reżyserki, która wie, jak operować zarówno przekazem wizualnym, jak i mentalnym, nie szkodząc ani jednemu, ani drugiemu. "Bogini roku 1967" pozostaje jednak produkcją niszową i iście awangardową, co świadczy jednak na jej korzyść, nie byłaby bowiem w innym wypadku dziełem tak szczególnym i ważnym, jak na dzisiejsze czasy.


Moja ocena:
10
Miłośnik kina, który wierzy w jego misyjny i zbawczy charakter. Od filmów oczekuję zmuszania do refleksji, pola do własnej interpretacji. Jestem wymagającym kinomanem, co nie oznacza, że nie zdarza mi... przejdź do profilu
Udostępnij:
Przejdź na Filmweb.pl

najnowsze recenzje