Seriale
Gry
Rankingi
VOD
Mój Filmweb
Program TV
Zobacz sekcję

Zawężona rzeczywistość

Odmalowywanie futurystycznych wizji w monochromatycznych barwach ma swoje minusy, ale to wciąż najszybszy skrót do opowieści o komunikacyjnej niemocy, aseptycznej rzeczywistości i ludziach spętanych rutyną. Czerń i biel są w filmie Benjamina Dickinsona czymś więcej niż sposobem na ogrywanie sterylnej przestrzeni i gwarancją budżetowych oszczędności. To – w świecie binarnych emocji i ekstremalnych bodźców – kolory egzystencji. 

David (Dickinson także przed kamerą) pracuje w agencji reklamowej. Przez cały dzień wpatruje się holograficzny wyświetlacz, obraca w dłoniach wirtualne przedmioty i wyrabia dwieście procent normy na korporacyjnych spotkaniach. Po godzinach, napompowany xanaxem, kokainą i alkoholem, próbuje wytrwać w jałowym związku z trenerką jogi, Juliettą (Nora Zehetner), zaś w wolnych chwilach wzdycha do Sophie (Alexia Rasmussen), dziewczyny swojego najlepszego kumpla, hedonistycznego fotografa mody Wima (Dan Gill). Jesteśmy w niedalekiej przyszłości, akcent na "niedaleką": okulary Augmenta – przywołujące zarówno raczkującą w branży rozrywkowej rozszerzoną rzeczywistość, jak i powracającą w glorii i chwale technologię VR – są tutaj bez mała symbolem końca cywilizacji opartej na bezpośrednich relacjach. Wkrótce, wiedziony całkiem przyziemną namiętnością do kobiety i uzależniony od technologicznego novum, David zagubi się pomiędzy jawą a cyfrowym snem. 



Brzmi to wszystko bardzo poważnie, ale Dickinson utrzymuje swój film w tonacji czarnej komedii. Mamy tu satyrę zarówno na korporacyjną maszynkę do mielenia ludzi, jak i na uciekinierów w filozofię New Age. Tę pierwszą grupę reprezentują David oraz jego koledzy po fachu, tę drugą – cały korowód przegiętych postaci, od natchnionej i pretensjonalnej Julietty, po brodatego jogina Govindasa, który tłucze swoim uczennicom do głowy mądrości wschodu, by następnie zaliczać je w zakładowej saunie. Wreszcie – jest ten najgorszy, artysta wizualny zatrudniony przez agencję do promocji okularów, który próbuje połączyć formalną ekstremę z wymogami masowego rynku. Nie jest to oczywiście żadna subtelna krytyka, raczej naparzanie młotkiem, ale Dickinson przynajmniej równo rozdziela razy, słusznie diagnozuje, że jeśli coś pcha nas w stronę przepaści, są to najczęściej światopoglądowe skrajności. 

Styl filmu bazuje na paru kliszowych pomysłach, począwszy od nakładanych na ekran interfejsów, na minimalistycznych kostiumach i wnętrzach kończąc, a jednak kolejne elementy budują przekonującą i konsekwentną wizję przyszłości. Dickinson mnoży komediowe mikroscenki, finezyjnie ogrywa korporacyjną etykietę, ma też ucho do dialogów, jego bohaterowie mówią żywym, naturalnym językiem. I jeśli coś go w końcu gubi, to właśnie rzeczona gorączka myśli. Film ma być jednocześnie technofobicznym manifestem i opowieścią o rozpadzie związku, "beką" z problemów pierwszego świata i historią miłosną. Lecz za każdym razem, gdy reżyser zmienia tonację (a zmienia ją zdecydowanie zbyt często), czujemy zawód – tak jakbyśmy podążali za percepcją przeładowanego informacjami bohatera. Scena, w której David zostaje jednocześnie zalany sms-ami, prowadzi wideokonferencję i próbuje animować awatara wzorowanego na Sophie, mogła być wspaniałą metaforą tego cywilizacyjnego przesilenia. U Dickinsona wynika z niej cokolwiek banalna przestroga: nadchodzą ciekawe czasy, więc znajcie umiar. 

Moja ocena:
7
Michał Walkiewicz
Dziennikarz filmowy, redaktor naczelny portalu Filmweb.pl. Absolwent filmoznawstwa UAM, zwycięzca Konkursu im. Krzysztofa Mętraka (2008), laureat dwóch nagród Polskiego Instytutu Sztuki Filmowej... przejdź do profilu
Udostępnij:
Przejdź na Filmweb.pl

najnowsze recenzje