Recenzja filmu
W gościnie u Minotaura
Odpowiedź na pytanie, czy "David chce odlecieć" to film warty Waszej uwagi, jest prosta: oczywiście, że tak. Może Wam się nie spodobać prawda, którą poznacie. Nie zmienia to jednak faktu, że jest to obraz fascynujący, dotykający najbardziej fundamentalnych prawd z pogranicza ducha i twórczości.
Punktem wyjścia jest osoba Davida Lyncha, który jest idolem Davida Sievekinga, reżysera "David chce odlecieć". Nie trudno zrozumieć fascynację Lynchem. Ten amerykański twórca przed wieloma laty wkroczył do labiryntu snów i podświadomości i ze swoich wypraw przywiózł tak bezcenne dzieła, jak "Miasteczko Twin Peaks" czy "Zagubiona autostrada". Sieveking, tak jak wielu z nas, chce wierzyć, że za wielkością jego dzieł kryje się równie wielki człowiek. Prawda okazała się jednak inna.
Sieveking, kręcąc materiał o swoim idolu, szybko natknął się na nazwisko Maharishi Mahesh Yogi. To guru, twórca medytacji transcendentalnej, której zwolennikami było wiele gwiazd kultury masowej. Autor "David chce odlecieć" z ciekawością zgłębia nauki Yogiego, lecz im więcej zadaje pytań, tym bardziej niepokojące otrzymuje odpowiedzi. Medytacja transcendentalna okazuje się kolejną sektą i to – patrząc z boku – głupią i przerażająco otumaniającą. W porównaniu do koncepcji latających joginów scjentologowie ze swymi piramidkami wydają się ostoją racjonalnego myślenia. Sieveking obnaża absurdy systemu i jednocześnie straszliwe oddanie Lyncha tej ideologii. Jest to tak niewiarygodne, że w pierwszej chwili wydaje się, że wszystko, co widzimy na ekranie zostało ukartowane, że nie dzieje się naprawdę. Trudno uwierzyć, że Lynch mógłby wplątać się w tak dziwaczną sektę.
A jednak, dlaczego nie? Napisałem wyżej, że Lynch wkroczył do labiryntu snów. Jego filmy sugerowały, że nie zgubił drogi, że umiał się z niego wydostać. A może jest inaczej? Może w którymś momencie skręcił nie tam, gdzie trzeba, może przekształcił się w Minotaura, a sny o nieskończonej mocy umysłu stały się murami jego więzienia? Wielu osobom będzie trudno to zaakceptować, ponieważ musieli by przyznać, że Lynch nie jest człowiekiem doskonałym. Jednak kto jest bardziej naiwny: Lynch podążający za mrzonkami czy my, wierzący, że tylko dlatego, że nakręcił kilka wielkich filmów, jest człowiekiem pozbawionym wad.
"David chce odlecieć" koniec końców jest opowieścią o autorytetach. Sieveking demaskuje je jako iluzje fałszywych mędrców. A jednak pozostaje pewna wątpliwość. W końcu zainspirowany Lynchem Sieveking nakręcił dobry dokument, a Lynch inspirowany medytacją transcendentalną zrobił kilka wspaniałych filmów. Jakie w takim razie znaczenie ma źródło? Może powinien się liczyć rezultat? A jeśli tak, to paradoksalnie Sieveking nikogo nie zdemaskował, bowiem z kłamstwa zrodziło się piękno.
Jak widać, film Sievekinga stawia intrygujące pytania, na które sami będziecie musieli znaleźć odpowiedzi.
Punktem wyjścia jest osoba Davida Lyncha, który jest idolem Davida Sievekinga, reżysera "David chce odlecieć". Nie trudno zrozumieć fascynację Lynchem. Ten amerykański twórca przed wieloma laty wkroczył do labiryntu snów i podświadomości i ze swoich wypraw przywiózł tak bezcenne dzieła, jak "Miasteczko Twin Peaks" czy "Zagubiona autostrada". Sieveking, tak jak wielu z nas, chce wierzyć, że za wielkością jego dzieł kryje się równie wielki człowiek. Prawda okazała się jednak inna.
Sieveking, kręcąc materiał o swoim idolu, szybko natknął się na nazwisko Maharishi Mahesh Yogi. To guru, twórca medytacji transcendentalnej, której zwolennikami było wiele gwiazd kultury masowej. Autor "David chce odlecieć" z ciekawością zgłębia nauki Yogiego, lecz im więcej zadaje pytań, tym bardziej niepokojące otrzymuje odpowiedzi. Medytacja transcendentalna okazuje się kolejną sektą i to – patrząc z boku – głupią i przerażająco otumaniającą. W porównaniu do koncepcji latających joginów scjentologowie ze swymi piramidkami wydają się ostoją racjonalnego myślenia. Sieveking obnaża absurdy systemu i jednocześnie straszliwe oddanie Lyncha tej ideologii. Jest to tak niewiarygodne, że w pierwszej chwili wydaje się, że wszystko, co widzimy na ekranie zostało ukartowane, że nie dzieje się naprawdę. Trudno uwierzyć, że Lynch mógłby wplątać się w tak dziwaczną sektę.
A jednak, dlaczego nie? Napisałem wyżej, że Lynch wkroczył do labiryntu snów. Jego filmy sugerowały, że nie zgubił drogi, że umiał się z niego wydostać. A może jest inaczej? Może w którymś momencie skręcił nie tam, gdzie trzeba, może przekształcił się w Minotaura, a sny o nieskończonej mocy umysłu stały się murami jego więzienia? Wielu osobom będzie trudno to zaakceptować, ponieważ musieli by przyznać, że Lynch nie jest człowiekiem doskonałym. Jednak kto jest bardziej naiwny: Lynch podążający za mrzonkami czy my, wierzący, że tylko dlatego, że nakręcił kilka wielkich filmów, jest człowiekiem pozbawionym wad.
"David chce odlecieć" koniec końców jest opowieścią o autorytetach. Sieveking demaskuje je jako iluzje fałszywych mędrców. A jednak pozostaje pewna wątpliwość. W końcu zainspirowany Lynchem Sieveking nakręcił dobry dokument, a Lynch inspirowany medytacją transcendentalną zrobił kilka wspaniałych filmów. Jakie w takim razie znaczenie ma źródło? Może powinien się liczyć rezultat? A jeśli tak, to paradoksalnie Sieveking nikogo nie zdemaskował, bowiem z kłamstwa zrodziło się piękno.
Jak widać, film Sievekinga stawia intrygujące pytania, na które sami będziecie musieli znaleźć odpowiedzi.
Moja ocena:
7
Udostępnij: