Seriale
Gry
Rankingi
VOD
Mój Filmweb
Program TV
Zobacz sekcję

Ślepa uliczka

Wszystko wskazuje na to, że mamy poważnego kandydata do tytułu "najbardziej przecenionego filmu rokuDebiut Johna Trengove'a najpierw zakwalifikował się do Konkursu Głównego na festiwalu Sundance, a kilka dni temu otrzymał ważną nagrodę na Londyńskim Festiwalu Filmowym. Nie pierwszy to jednak i nieostatni przypadek, gdy sukcesy na branżowych imprezach podnoszą do rangi sztuki przykłady ewidentnego hochsztaplerstwa. Trudno bowiem powiedzieć, co właściwie irytuje w filmie Trengove'a bardziej: charakteryzujący reżysera cynizm czy ujawniane na każdym kroku niedostatki warsztatowe? Jedno jest pewne – mieszanka obu tych elementów czyni południowoafrykańskie dzieło trudnym do strawienia. Wbrew sugestiom polskiego dystrybutora, "Inxeba" nie prowadzi widza żadną "zakazaną ścieżką", lecz grzęźnie w ślepej uliczce.


Trengove wydaje się przede wszystkim ofiarą swych nadmiernych ambicji. W punkcie wyjścia jego film przypomina jednocześnie melodramat o zakazanej miłości, opowieść o konflikcie tradycji z nowoczesnością i historię skazanego na klęskę młodzieńczego buntu. Każdy z tych tematów zostaje jednak zarysowany na ekranie w sposób niedbały i schematyczny, a przez to niezdolny do wywołania emocjonalnego zaangażowania. Szczególnie blado wypada w "Inxebie" – potencjalnie najciekawszy – wątek miłosny. Homoseksualne uczucie łączące Xolaniego i Viję nie ma w sobie spodziewanego żaru, sceny seksu sprawiają wrażenie zagranych od niechcenia, a romantyczne deklaracje brzmią fałszywie i nieprzekonująco. Reżyser nie ma także pomysłu na umiejętne ogranie paradoksu związanego z faktem, że obaj protagoniści oddają się swym namiętnościom w skrajnie niesprzyjających warunkach. Pochodzący z plemienia Xhosa (tego samego, którego przedstawicielem był chociażby słynny Nelson Mandela) bohaterowie są strażnikami starego rytuału inicjacyjnego, w ramach którego znajdujący się pod ich opieką chłopcy osiągają pełnię dojrzałości.



Zawarty w "Inxebie" koncept polegający na zderzeniu homoseksualnego pożądania z konserwatywnymi regułami życia społecznego bynajmniej nie jest nowy. Ang Lee w pamiętnej "Tajemnicy Brokeback Mountain" potrafił wykorzystać go do efektownego podważenia tradycyjnych wzorców męskości. Trengove wyraźnie chciał dokonać czegoś podobnego. W tym celu wprowadził do fabuły trzecią ważną postać – Kwandę, podopiecznego Xolaniego, szybko odkrywającego sekret swego nauczyciela. Tkwiący w tym bohaterze potencjał bardzo szybko zostaje jednak zaprzepaszczony. Choć między mistrzem a uczniem tworzy się wzajemna zależność, nie mamy co liczyć na to, że na naszych oczach rozpocznie się jakaś ekscytująca, psychologiczna gra. Aby do tego doszło, bohaterowie musieliby mieć w sobie choćby minimalną dawkę przewrotności. Trengove tymczasem odkrywa wszystkie karty na samym początku i aranżuje na naszych oczach przewidywalny pojedynek pomiędzy doświadczonym hipokrytą a idealistycznym buntownikiem.


Jakby świadomy wątłego szkieletu fabularnego "Inxeby", reżyser próbuje przyciągnąć uwagę widza w inny sposób. W tym celu odtwarza na ekranie przebieg tradycyjnego rytuału Ulwaluko. Szlachetny z pozoru ułatwiający zrozumienie obcej kultury, w praktyce prowokuje liczne wątpliwości. Umieszczenie w fabule – pozbawionych szerszego kontekstu – migawek przedstawiających egzotyczny obrzęd skazuje widza na przyjęcie powierzchownej perspektywy turysty. W efekcie "Inxeba" sprawia wrażenie filmowego ekwiwalentu wczasów all inclusive, na których dobrze bawić mogliby się tylko aroganci z dokumentów Ulricha Seidla. Lepiej zatem zawczasu wymeldować się i wrócić do RPA w towarzystwie bardziej wykwalifikowanych przewodników.

Moja ocena:
3
Piotr Czerkawski
Krytyk filmowy, dziennikarz. Współgospodarz programu "Weekendowy Magazyn Filmowy" w TVP 1, autor nominowanego do nagrody PISF-u bloga "Cinema Enchante". Od znanej polskiej reżyserki usłyszał o sobie:... przejdź do profilu
Udostępnij:
Przejdź na Filmweb.pl

najnowsze recenzje