Seriale
Gry
Rankingi
VOD
Mój Filmweb
Program TV
Zobacz sekcję

W czerni, ale mierni

Niby wszystko po staremu: neutralizator miga niebieskim światłem, obojętny na otoczenie stróż przegląda gazetę w wielkiej siedzibie MIB, a w tle przemycane są mikrożarty o dzisiejszych gwiazdach popkultury, których ciała stanowią przykrywkę dla obcych. Wymyślne kształty, obrzydliwe wnętrzności i oślizgłe powłoki potworów ustąpiły na rzecz uładzonych, estetycznych dizajnów kosmitów wszelkiej maści. Czarne garnitury wydają się jeszcze lepiej skrojone, a w miejsce "szybkich" okularów agentów pojawiły się ich modne i twarzowe odpowiedniki. K (Tommy Lee Jones) i J (Will Smith) również zniknęli – widnieją już tylko na plakacie.


F. Gary Gray wysoko ustawił sobie poprzeczkę, przejmując pałeczkę po Barrym Sonnenfeldzie, twórcy udanej i lubianej trylogii "Faceci w czerni" (1997-2012). "Men in Black: International" wyrasta z zupełnie innego porządku. Film reżysera "Szybkich i wściekłych 8" to znak naszych czasów: dziś nie do pomyślenia byłaby chociażby kwestia o "czarnych spadających z nieba" czy nabijanie się ze stereotypów o Afroamerykanach kradnących auta. Najpoważniejszą zmianę stanowi jednak pojawienie się protagonistki w zdominowanym przez mężczyzn świecie. Nowicjuszka Molly (utrzymująca dobrą passę po "Westworld", "Thorze: Ragnaroku" i "Avengers: Koniec gry" Tessa Thompson) już na starcie wie więcej od wstępującego przed laty w szeregi facetów w czerni agenta J. Po uniknięciu zneutralizowania w dzieciństwie, niedająca spokoju wiedza o istnieniu obcych doprowadza ją do odkrycia siedziby tajnej organizacji, a spryt i błyskotliwość pozwalają wkupić się w łaski dowodzącej nią O (Emma Thompson). Agentka M jest zdyscyplinowana, oddana sprawie, a przy tym ładna, odważna i inteligentna. Nie popełnia błędów, radzi sobie z każdym zagrożeniem, a jej nerdowski charakter jedynie dopełnia wizerunek typowej Mary Sue – postaci-kliszy, pułapki, w którą wpadają twórcy bohaterów nazbyt idealnych.



"Men in Black: International" to dziecko ery ruchu Time’s Up i hashtagu MeeToo. Czarnoskóra kobieta reprezentuje tutaj dwie marginalizowane na ekranie mniejszości. Dając jej sprawczość i prawo głosu, scenarzyści Matt Holloway i Art Marcum ("Punisher: Strefa wojny", "Iron Man") przy okazji pozbawili nieomylną bohaterkę wiarygodności. Być może jej nieskazitelny wizerunek ma być przekorną odpowiedzią na marne jak dotychczas rezultaty protestów kobiet zarówno w Hollywood, jak i w codziennym życiu. Powracająca kilkukrotnie kwestia nieodpowiedniego nazewnictwa (wrzucanie "women" do jednego worka z "men in black") to mrugnięcie okiem do widza, ale i diagnoza rzeczywistości, w której problemem wciąż pozostają chociażby mniejsze płace kobiet w zestawieniu z zarobkami mężczyzn.

Podobnie jak w trylogii Sonnenfelda, fabuła w filmie Graya opiera się na podążaniu za duetem agentów, skontrastowanych na zasadzie łatwych opozycji w rodzaju rozum i doświadczenie a emocje i brawura. Powracają słowne przepychanki, walka o pozycję, dostęp do lepszej broni. Jednakże w porównaniu do perfekcyjnej M, H (Chris Hemsworth) jawi się nieomal jako nieudacznik: jego porywczość, lekkomyślność, nieuwaga i arogancja nie doprowadzają do katastrofy tylko dzięki szybkiej reakcji kobiety. Postać Hemswortha broni się jednak właśnie ze względu na ludzki wymiar; uroku dodają jej też nonszalancja i dystans, z jakimi aktor pozwala się fetyszyzować (vide: pierwsze spotkanie M i H).

   

I niby wszystko po staremu, bo jak zwykle chodzi o uratowanie Ziemi przed zagładą; w nieźle zainscenizowanych, acz nieangażujących pojedynkach, główna stawka w grze traci jednak na znaczeniu. W tworzeniu napięcia nie pomagają też nieumiejętnie wyważone tempo akcji, niezręczne żarty czy przewidywalne plot twisty. Z ekranu kilkukrotnie padają słowa o wszechświecie, który zawsze prowadzi nas do miejsca, w którym powinniśmy się znaleźć w konkretnym czasie. Nie wiem, dokąd Was kieruje wszechświat, ale mam nadzieję, że niekoniecznie akurat na seans nowego filmu Graya. Może i nuda w jego trakcie Wam nie grozi, ale do zapomnienia o "Men in Black: International" nawet nie będzie potrzebny neutralizator.

Moja ocena:
5
Udostępnij:
Przejdź na Filmweb.pl

najnowsze recenzje