Recenzja filmu
Pierwsza miłość
W jednej ze scen w "Miłości pisanej Braillem" 12-letni chłopiec pyta swojego ojca, po czym można poznać, że ktoś jest w nas zakochany. Trudzący się z odpowiedzią mężczyzna wydaje się w sprawach miłosnych równie zagubiony co jego syn. Ich urocza rozmowa jest kwintesencją całego filmu, który, opowiadając o rodzącym się uczuciu między nastoletnimi bohaterami, uświadamia, że gdy w grę wchodzą feromony, nie ma mądrzejszych i głupszych; są tylko ci, którzy do uczuć się przyznają, i ci, którzy przyznać się nie potrafią. Filmowi Victor i Marie – co imponujące – zdecydowanie należą do tych odważnych.
Reżyser Michel Boujenah przekonuje, że wszystkie historie miłosne przebiegają według tego samego scenariusza. Nie ma więc znaczenia, że Victor i Marie mają po 12 lat i stawiają dopiero pierwsze kroki w świecie romantycznych uczuć. Jak przystało na uczestników filmowego love story i oni będą musieli sprostać wyzwaniom stojącym na drodze do ich szczęścia. Marie zmaga się bowiem z poważną chorobą oczu, która w niedługim czasie może ją doprowadzić do całkowitej utraty wzroku. Dziewczyna nie chce jednak, by ktokolwiek się nad nią litował, w związku z tym ukrywa swój pogarszający się stan przed wszystkimi – nawet przed rodzicami, którzy z troski o jej zdrowie planują wysłać ją do specjalnej placówki. Marie chciałaby przeżyć swój ostatni rok w szkole najnormalniej jak się da i przede wszystkim podejść do egzaminu do wymarzonej szkoły muzycznej. W realizacji planu pomoże jej od dawna nią zauroczony Victor, nie od razu jednak świadomy, w co się pakuje. I jak to życiu bywa, nie obejdzie się bez miłosnych sprzeczek, interwencji przyjaciół oraz… kłótni z rodzicami.
Oczywiście z racji wieku bohaterów, "Miłości pisanej Braillem" bliżej do grzecznej "Bezsenności w Seattle" niż "Dzikości serca". Film Boujenaha z komedią Nory Ephron łączy zresztą duża dawka uroku. A to za sprawą nie tylko ujmującego wnikliwą prostotą scenariusza, ale i samych aktorów. Młodziutcy Alix Vaillot i Jean-Stan Du Pac mają w sobie tyle wdzięku, że naprawdę trudno im nie kibicować. Co więcej, sceny z ich udziałem – szczególnie te, w których okazują sobie raczkujące uczucia – wypadają bardzo wiarygodnie. Świetny jest też Antoine Khorsand w roli przyjaciela Victora, któremu udaje się połączyć dojrzałość dorosłego z wrażliwością dziecka i dzięki temu stworzyć zabawną postać. W filmie Boujenaha sporo jest zresztą ciepłego humoru – a śmieszą nie tylko tak oczywiste rzeczy jak nieporadność czy naiwność małoletnich bohaterów, ale i powracająca refleksja, że niezależnie od wieku w kwestiach miłosnych wszyscy zachowujemy się czasem jak dzieci. A jednocześnie to właśnie one mogą nas dużo nauczyć. To bardzo przyjemna lekcja.
Reżyser Michel Boujenah przekonuje, że wszystkie historie miłosne przebiegają według tego samego scenariusza. Nie ma więc znaczenia, że Victor i Marie mają po 12 lat i stawiają dopiero pierwsze kroki w świecie romantycznych uczuć. Jak przystało na uczestników filmowego love story i oni będą musieli sprostać wyzwaniom stojącym na drodze do ich szczęścia. Marie zmaga się bowiem z poważną chorobą oczu, która w niedługim czasie może ją doprowadzić do całkowitej utraty wzroku. Dziewczyna nie chce jednak, by ktokolwiek się nad nią litował, w związku z tym ukrywa swój pogarszający się stan przed wszystkimi – nawet przed rodzicami, którzy z troski o jej zdrowie planują wysłać ją do specjalnej placówki. Marie chciałaby przeżyć swój ostatni rok w szkole najnormalniej jak się da i przede wszystkim podejść do egzaminu do wymarzonej szkoły muzycznej. W realizacji planu pomoże jej od dawna nią zauroczony Victor, nie od razu jednak świadomy, w co się pakuje. I jak to życiu bywa, nie obejdzie się bez miłosnych sprzeczek, interwencji przyjaciół oraz… kłótni z rodzicami.
Oczywiście z racji wieku bohaterów, "Miłości pisanej Braillem" bliżej do grzecznej "Bezsenności w Seattle" niż "Dzikości serca". Film Boujenaha z komedią Nory Ephron łączy zresztą duża dawka uroku. A to za sprawą nie tylko ujmującego wnikliwą prostotą scenariusza, ale i samych aktorów. Młodziutcy Alix Vaillot i Jean-Stan Du Pac mają w sobie tyle wdzięku, że naprawdę trudno im nie kibicować. Co więcej, sceny z ich udziałem – szczególnie te, w których okazują sobie raczkujące uczucia – wypadają bardzo wiarygodnie. Świetny jest też Antoine Khorsand w roli przyjaciela Victora, któremu udaje się połączyć dojrzałość dorosłego z wrażliwością dziecka i dzięki temu stworzyć zabawną postać. W filmie Boujenaha sporo jest zresztą ciepłego humoru – a śmieszą nie tylko tak oczywiste rzeczy jak nieporadność czy naiwność małoletnich bohaterów, ale i powracająca refleksja, że niezależnie od wieku w kwestiach miłosnych wszyscy zachowujemy się czasem jak dzieci. A jednocześnie to właśnie one mogą nas dużo nauczyć. To bardzo przyjemna lekcja.
Moja ocena:
7
Udostępnij: