Seriale
Gry
Rankingi
VOD
Mój Filmweb
Program TV
Zobacz sekcję

Recenzja wyd. DVD filmu

Ach, jak przyjemnie?

Rozpoczyna się budowa portu w Gdyni. Młody mężczyzna, Krzysztof (Jakub Strzelecki), przyjeżdża na Pomorze, jak setki innych, w poszukiwaniu pracy. Na swoje szczęście spotyka wielu przychylnych ludzi, dostaje pracę, poznaje dziewczynę, kończy szkołę, zdobywa przyjaciół, żeni się… Wszystko ładnie, spokojnie i przyjemnie, no ale chyba nie o to chodziło. Co zawiodło?

Pierwsza scena filmu nie wygląda dobrze i ogląda się ją w lekkim osłupieniu. Wojsko galopuje z chorągiewkami na lancach brzegiem morza, spienione fale, grzywy końskie, przekrzywione czapki wojaków… I coś z tej pompatyczności i sztuczności pierwszej sceny zaślubin z morzem ciąży nad całym filmem. Trochę tak, jakby twórcy nie mieli pomysłu, jak opowiedzieć o budowie miasta, o fragmencie polskiej historii i o pewnej epoce, choć reżyser w zamierzeniu odżegnuje się od pomysłu na opowieść dotyczącą tylko budowy portu. Miało to być jedynie "tło dla wydarzeńAle, no właśnie, dla jakich wydarzeń?

Ostatecznie, najwięcej dowiadujemy się o Gdyni z króciutkiej kroniki filmowej budowy portu, logistycznej operacji, ponieważ wytężonej pracy nad całą inwestycją w filmie właściwie nie oglądamy. "Miasto z morza" rozwija się powoli, lawirując między kilkoma wątkami i głównymi bohaterami, zaznaczając jedynie szkicowo postępy prac, sytuację gospodarczą, społeczną. Mamy Niemców, Polaków, Kaszubów, najemnych pracowników, ludowe pieśni, francuskich inżynierów i budowniczych portu, flądry w koszyku, perypetie miłosne, relację między ojcem a córką, synem a ojcem… Jest też w końcu historia o chłopaku z daleka, wspomnianym Krzysztofie, który w Gdyni znajduje swoje miejsce, ale ta postać w jakiś sposób pozbawiona jest charakteru. Młodzian tuła się jakby bez celu, tu zje, tam pośpi, dobrze, że kreuje go dość przystojny aktor, bo inaczej peregrynacja bohatera filmu byłaby naprawdę ciężka do zniesienia, nawet dla miłośniczki opowieści z morzem w tle, gotowej zadowolić się widokiem jedynie morskiej fali przez półtorej godziny.



Za dużo jest w "Mieście z morza" pomysłów, za mało dyscypliny i – niestety –  kreatywności wizualnej. A wzorów jest całkiem sporo. Jest na przykład w filmie Kotkowskiego scena, w której przyjezdni czekają przed czymś w rodzaju biura pośrednictwa pracy na oferty. Podobna scena jest w "Złodziejach rowerów", warto porównać emocje i napięcie w obu scenach. Filmy dzieli morze lat i ogólnie, wielkie morze, nie do przebycia. I to właśnie zawiodło, poziom całej opowieści, filmowe rzemiosło, które, gdy jest dobre, czyni z kina sztukę. A jeśli dobre nie jest, no to…

W "Mieście z morza" znajdziemy przyjemne zdjęcia (oczywiście, widoki morza!) i znane twarze aktorów (Wardejn, Dziędziel, Łukaszewicz), i cóż, popatrzeć można. Lepsze to niż oglądanie turystycznego folderu o Trójmieście, chociaż, zależy, jaki to byłby folder...

Płyta DVD wyposażona jest w dość bogate menu, z dostępem do scen, ustawieniami, a także z dodatkami – w których znajduje się galerię zdjęć, wideoklip z piosenką do filmu oraz reportaż z planu filmowego wraz z wypowiedziami aktorów i twórców.


6
Udostępnij:
Przejdź na Filmweb.pl

najnowsze recenzje