Seriale
Gry
Rankingi
VOD
Mój Filmweb
Program TV
Zobacz sekcję

Recenzja wyd. DVD filmu

Śmierć to dopiero początek

Nekrofilia jest zjawiskiem, które w szokujący sposób łączy ze sobą dwa największe tematy wszystkich dziedzin sztuk – miłość i śmierć. Pozostaje również najbardziej nienaruszalnym tabu w naszym kręgu kulturowym. Zwyczajnie – o nekrofilii się nie mówi, spychając temat na grunt niedopowiedzeń i miejskich legend, w najlepszym przypadku – historycznych półprawd. Głównie z tych powodów, temat ten wciąż wydaje się być łakomym kąskiem dla twórców, zazwyczaj dla tych, którzy za starym Markizem de Sade chcą przez swoją sztukę "powiedzieć wszystkoJednak nawet wśród artystów, którzy zajęli się tym tematem kilku ledwie zdobyło się na formalną dosadność odpowiednią dla ciężaru tematu. Jednym z tych twórców, był niewątpliwie Jörg Buttgereit, którego dyptyk "Nekromantik" nieustannie od prawie dwudziestu lat cieszy się ponurą sławą jednego z najbardziej odrażających filmów w historii kina.

Od momentu powstania, filmowi towarzyszą skrajne opinie i reakcje. Dystrybutorzy na całym świecie zamknęli mu drogę do rozpowszechniania. Jednak, im szybciej chciano o powstaniu tego filmu zapomnieć, tym liczniejszych odbiorców film sobie zdobywał.

Wydaje się, że oferta zmierzenia się z filmem Buttgereita nie straciła dziś nic ze swojej atrakcyjności. Dziś "Nekromantika" otacza podobna aura, jaka kilka lat wcześniej towarzyszyła przemycaniu przez polskich dystrybutorów na rynek pierwszych filmów z gatunku video mondo. Zdobycie go i obejrzenie stanowi dla wielu osobliwą przygodę. Powstaje pytanie, czy osobliwa popularność tego filmu wynika wyłącznie ze znudzenia poszukującej coraz mocniejszych wrażeń publiczności, czy w "Nekromantiku" jest coś, co każe się przy nim zatrzymać na dłużej?

Pierwsze minuty filmu dają nam wątpliwą przyjemność bycia świadkami dwóch śmiertelnych wypadków. Z drugiego planu, spośród kilku zuniformizowanych pracowników agencji oczyszczania miasta wyłania się właściwy bohater tej historii – Robert Schmadtke. Przez następne minuty obserwujemy dobiegający stopniowo kresu romans Roba z niejaką Beatrice. Dziwna jest to para – jedną ze ścian ich sypialni ozdabia portret Charlesa Mansona, na półkach zamiast bibelotów stoją słoiki z częściami ciała zatopionymi w formalinie. Wystarczy wspomnieć, że największy rozkwit związek Beatrice i Roba przeżywa, gdy temu ostatniemu udaje się przyciągnąć do domu kompletne (no, prawie) zwłoki pechowego pracownika sadu. Niewiele wiemy o bohaterach, są oni wobec siebie niezwykle powściągliwi, jedyny sensowny dialog odbywają na pożegnanie. Nigdy nie dochodzi także między nimi do prawdziwego zbliżenia, gdyż zawsze potrzebne jest im do tego medium, które w tym przypadku stanowią "pamiątki", jakie z pracy przynosi Rob. Sprawa komplikuje się, gdy Rob zostaje wyrzucony z pracy i pozbawiony tym samym możliwości kontynuowania swojego nietypowego hobby... Atmosfera zagęszcza się wraz z odejściem Beatrice, która zabiera ze sobą "ich wspólnego przyjacielaRob w jednej chwili traci wszystko, co składało się na jego dotychczasowe życie.

Całą tę historię widzimy w kolejnych odsłonach, które przedstawiane są raz – niemal w grobowej ciszy, lub znowu – z towarzyszeniem natrętnej muzyki. Dialogi są szczątkowe, a fabuła ulega stopniowemu rozpadowi. Większość sekwencji jest budowana na zasadzie prostych kontrastów i szokujących zestawień. Nie ma mowy o realizmie, panuje tu albo nadmierna eksplikacja i swoiste fetyszyzowanie wątków, albo skrajny minimalizm. Wtrącone wątki poboczne (sen, kino, słynna scena z królikiem) rozbijają i tak chwiejną strukturę na kawałki. Dużo krzywdy robi przy tym montaż, który jest wyjątkowo toporny i miejscami bardzo źle wpływa na sposób przedstawiania akcji. Ponadto mierzi przesadny artyzm w ujmowaniu niektórych scen (głównie dwóch scen "łóżkowych"). Jednakże trzeba przyznać, że niezależnie od ich skuteczności, te środki są wyznacznikami stylu Buttgereita, stylu całkowicie autorskiego, którego nieporadność jest rekompensowana świadomymi grami z konwencjami filmowymi.



I to jest właściwie najciekawszy element filmu. "Nekromantik" niezwykle wielkich problemów dostarcza z klasyfikacją. Krzykliwy koncept tytułu (i okładki) każe myśleć o nim, jak o skrzyżowaniu taniego erotyku i horroru gore. Jednak nie jest tak do końca, gdyż film przez każdą minutę trwania wydaje się być po prostu... czarną komedią. Dumny z autorskiego stylu Buttgereit zdobywa się na kpinę z upodobań do kina gatunkowego, w scenie, w której publiczność oglądająca w kinie jakiś mierny slasher reaguje na kolejne sceny niemal na zasadzie odruchu Pawłowa.

Silną stroną filmu jest muzyka, która jest dość kiczowata, ale chwytliwa, a przy tym na tyle różnorodna i sprawnie skomponowana, że jest w stanie udźwignąć niemal cały film. Rekompensuje ona praktycznie wszystkie środki wyrazu, z których zrezygnował reżyser – wyznacza dramaturgię akcji, określa uczucia bohaterów lub po prostu ożywia sceny drętwe i pozbawione pomysłu. Jedyną właściwie jej wadą jest zbyt naiwne przyporządkowanie do nastroju scen – scenom "lirycznym" towarzyszą słodkie klawisze, natomiast rozdzierający dźwięk smyczków należy do scen, których tematem jest cierpienie i samotność. Można by pokusić się o większą finezję...

"Nekromantik" w pierwszej kolejności powinien być traktowany jako żart. Humor Buttgereita jest specyficzny, przypomina humor Petera Greenawaya z wczesnych filmów, takich jak "Okna" czy "Kronika wypadków Przedstawiona historia jest nieprawdopodobna i przez większość czasu nie aspiruje do tego, żeby stać się "poważną wypowiedzią" na jakikolwiek temat. Uczestniczymy za to w zabawie w kino. Widać to zwłaszcza w słynnej scenie z królikiem, która włączona została do filmu na podobnej zasadzie, jak w "Nagich i rozszarpanych" – miała potęgować wrażenie autentyczności scen inscenizowanych i zburzyć dystans widza do oglądanych scen. Jednak o ile w filmie Ruggero Deodato było to podporządkowane wymowie filmu, o tyle w filmie Buttgereita kończy się to na próbie sprawdzenia wytrzymałości widza. Reżyser ani na sekundę nie traci dystansu do opowiadanej historii, jest kimś przypominającym naukowca z telewizyjnego programu o leczeniu fobii, który ogląda bohater filmu. Ponadto warto zwrócić uwagę na wyraźne inspiracje, którym reżyser oddaje w filmie hołd. Dzieje się tak w scenie autopsji, będącej możliwym nawiązaniem do kultowego "Buio Omega" Joe D’Amato.

To, co tematycznie leży u źródeł filmu, to niewątpliwie lęk, dlatego też film daje się w końcu zakwalifikować jako horror. W ujęciu reżysera "Nekromantika" jest to lęk przed kontaktem ze zwłokami, jest to też symboliczny lęk przed przeszłością, która zostaje (pozornie) na zawsze pożegnana. Na tym polu przedstawia on szokującą dewiację, której cała groza polega na determinacji i obsesyjności w ożywianiu tego, co skazane zostało na zapomnienie.

Należy zwrócić w tym miejscu uwagę na zakończenie, którego mierne wykonanie gryzie się z dość ciekawą wymową. W ostatniej scenie filmu bohater zadaje sam sobie symboliczny gwałt, mieszając w jedno siły witalności i śmierci. To właściwie jedyna scena, która posiada jakąkolwiek dramaturgię wewnętrzną. Stanowi tym samym (przez doskonałą pointę na cmentarzu) oryginalną zapowiedź kontynuacji.

Podsumowując: "Nekromantik" jest filmem stworzonym dla garstki odbiorców. W ogólnym ujęciu jest filmem dość nieudolnie nakręconym, pełnym błędów, a na dłuższą metę irytującym i męczącym. Z drugiej jednak strony jest to przedstawiciel całkowicie autorskiego stylu, co pośród niezliczonych klisz i konwencji kina grozy każe traktować go jako ciekawostkę. Sanowi on dość ciekawą zapowiedz kariery Buttgereita, kariery, która mimo swojego reformatorskiego potencjału – nigdy nie doszła do skutku. Paradoksalnie – "Nekromantik" z niemieckiego undergroundu przegryzł się do świadomości masowej widowni tylko po to, aby kilkanaście lat później zatoczyć koło i wrócić do niszy. Film jednak o dziwo, nie daje się łatwo pogrzebać i może się jeszcze okazać, że kontakt z tym artystycznym "trupem" będzie źródłem wielu intensywnych doznań, czego wam życzę.


Moja ocena:
7
https:/tambyctu.wordpress.com/
Udostępnij:
Przejdź na Filmweb.pl

najnowsze recenzje