Seriale
Gry
Rankingi
VOD
Mój Filmweb
Program TV
Zobacz sekcję

Recenzja filmu

Wzburzyło się morze

Licząca sobie już ponad 30 lat "Tragedia Posejdona" jest filmem szczególnym. To właśnie ten, zrealizowany w 1972 roku, obraz zapoczątkował modę na kino katastroficzne, która zaowocowała takimi produkcjami jak "Trzęsienie ziemi" czy "Płonący wieżowiec" a w późniejszych latach przebojowymi "Dniem niepodległości" oraz "Pojutrze".

Zrealizowany za zaledwie 5 milionów dolarów film w samych tylko Stanach zarobił (uwzględniając inflację) ponad 260 milionów zdobywając przy okazji Oscara, 7 nominacji oraz specjalną Nagrodę Akademii za efekty specjalne.

Nic więc dziwnego, że kiedy w 2004 roku wytwórnia Warner Bros. ogłosiła, iż zamierza zrealizować remake "Tragedii Posejdona" fani na całym świecie przyjęli tę informację raczej obojętnie. "Po co, skoro oryginał wciąż jest dobry?" - pytała retorycznie na łamach Filmwebu Trueskawka.

To sceptyczne podejście do samego pomysłu realizacji remake'u towarzyszyło "Posejdonowi" od samego początku. Specjalnych emocji nie wywoływały ani informacje o aktorach zaangażowanych do produkcji, ani publikacja kolejnych zwiastunów. Nic więc dziwnego, że kiedy kosztująca 160 milionów dolarów superprodukcja nie dość, że spotkała się z bardzo złym przyjęciem przez krytyków (na 166 zebranych na serwisie rottentomatoes.com recenzji tylko 48 jest pozytywnych) to jeszcze otworzyła się poniżej oczekiwań zarabiając w pierwszy weekend wyświetlania zaledwie 20 milionów, o kilkanaście milionów mniej niż przewidywali analitycy.

Owe niepochlebne opinie i dalekie od zachwytów wyniki finansowe w tym przypadku wydają mi się jednak nie do końca zrozumiałe. Aczkolwiek "Posejdon" nie może liczyć na Złotą Palmę w Cannes, to sprawdza się jako letnia superprodukcja dostarczając widzom trzymającej w napięciu i wypełnionej niesamowitymi efektami specjalnymi rozrywki.

Tytułowy "Posejdon" to ekskluzywny, wielopoziomowy statek pasażerki odbywający rejs po Atlantyku. W noc sylwestrową, kiedy goście okrętu świętują nadejście nowego roku, statek zostaje uderzony przez olbrzymią, 30-metrową falę i wywrócony do góry dnem. Tysiące pasażerów zostaje uwięzionych pod pokładem z wolna pogrążającego się w wodzie kolosa. Tylko niewielka grupa ludzi decyduje się nie czekać na mającą nadejść w ciągu kilku godzin pomoc i poszukać alternatywnej drogi ucieczki przez zrujnowane i wypełnione martwymi ciałami korytarze okrętu.



Realizując swój film Wolfgang Petersen zdecydował się na totalny "redesign" oryginalnego obrazu, Fabuła "Posejdona" została uwspółcześniona, okręt rozbudowany do rozmiarów Titanica na miarę XXI wieku a bohaterowie uproszczeni aż do bólu.

W przeciwieństwie do "Tragedii Podejsona", w której katastrofa okrętu stała się pretekstem do analizy ludzkich zachowań w obliczu tragedii, u Petersena wszystko jest jasne i przewidywalne do tego stopnia, że już na samym początku filmu wiemy, którzy ze śmiałków opuszczą tonący okręt, a którzy spoczną wraz z nim na dnie morza.

Muszę jednak przyznać, że mimo tych uproszczeń "Posejdona" ogląda się nadzwyczaj dobrze. Cała projekcja nie trwa nawet 100 minut, z czego pierwszych 10 poświęconych jest na przedstawienie bohaterów, a kolejne to już relacja z niesamowitej ucieczki prowadzącej przez zrujnowany i coraz głębiej zanurzający się okręt.

Dzięki współpracy najlepszych światowych film zajmujących się efektami specjalnymi, w tym Industrial Light & Magic, Giant Killer Robots, Pixel Playground i Hydraulx, Wolfgang Petersen był w stanie stworzyć widowisko, jakiego dawno nie widzieliście na dużym ekranie.

6-metrowy model statku filmowany w basenie w 1972 roku, w XXI wieku został zastąpiony wysokiej jakości animacjami komputerowymi, dzięki którym możliwe było pokazanie katastrofy w zupełnie nowy sposób. Petersen, specjalista od morskich produkcji mający na swoim koncie między innymi "Okręt" i "Gniew oceanu", wykorzystał tę szansę w 100% wypełniając "Posejdona" zachwycającymi wizualnie sekwencjami ilustrowanymi dodatkowo niezłą muzyką Klausa Badelta.

"Ten film to jak ostatnia godzina 'Titanica' rozciągnięta do 90 minut i pozbawiona wszystkich miłosnych elementów" - pisał po premierze "Posejdona" jeden z amerykańskich krytyków i jest to chyba najtrafniejsza ocena filmu Wolfganga Petersena. Niemiecki reżyser świadomie rezygnując z budowania wiarygodnych psychologicznie postaci skoncentrował się na stworzeniu widowiska, w którym najważniejsi są nie uczestnicy tragedii, ale efekty specjalne. Jednym się to spodoba, innym nie. Ja muszę przyznać, że przez prawie 100 minut w kinie nie nudziłem się ani przez chwilę, a w sumie niczego więcej po tym filmie nie oczekiwałem.

6
Udostępnij:
Przejdź na Filmweb.pl

najnowsze recenzje