Recenzja filmu
W domowym zaciszu
"Powrót do domu" to rzecz przeznaczona przede wszystkim dla fanów minimalistycznego kina z Południowej Ameryki. Jest może delikatniejsze i mniej hardcore'owe od twórczości Lisandro Alonso, ale to wciąż rzecz skierowana wyłącznie dla osób preferujących kino kontemplacyjne.
Pełnometrażowy debiut Milagros Mumenthaler to film o tym, jak wygląda ludzkie życie z perspektywy domu. Reżyserka zamiast podążać za swoimi bohaterkami, obserwuje je oczami ścian, okien, drzwi domostwa. O trzech kobietach dowiemy się w sumie niewiele. Możemy domyślać się, że są ze sobą spokrewnione, a ich babcia – właścicielka posiadłości – nie żyje. Wszystko, co o nich wiemy, to to, jak zachowują się, będąc w domu. A robią to, co każda normalna osoba: śpią, nudzą się, sprzątają, jedzą. Gdy tylko przekraczają bramę, znikają z pola widzenia. Jakby przestawały istnieć. To sprawia, że te zwyczajne chwile spędzone w pokojach i ogrodzie nabierają niezwykłego charakteru, a relacje łączące kobiety nabrzmiewają niedopowiedzeniami i tajemnicami.
Próżno jest tu szukać typowej dla filmów struktury ze wstępem, rozwinięciem i zakończeniem fabuły. "Powrót do domu" to rzecz impresjonistyczna, chwytająca ulotne chwile i delektująca się nimi, jakby to były bezcenne dary niebios. Mumenthaler nie jest jednak autorką ekstremalną i uczyniła swój film przystępniejszym dla przeciętnego widza. Dlatego też "Powrót do domu" idealnie sprawdzi się w przypadku osób, które chciały zasmakować w kinie autorskim, ale bały się hermetycznego języka pełnego aluzji i milczenia. Bohaterki Mumenthaler, ich motywacje, przeżycia, pragnienia są o wiele bardziej przejrzyste. Ich działania są tak czytelne, że z łatwością dadzą sobie z nimi radę nawet osoby, które z trudem skupiają na czymś swoją uwagę.
Podczas oglądaniu filmu nie ma się w ogóle wrażenia, że jest to dzieło debiutantki. Mumenthaler doskonale przemyślała opowieść o trzech siostrach. Konsekwentnie prowadzi fabułę, umiejętnie balansując między artystyczną doskonałością a kiczem. Postawa reżyserski udzieliła się aktorkom, które bez większego problemu udźwignęły przeznaczone im role. W kinie minimalistycznym zawsze istnieje ryzyko przegrzania roli, co groziło przekształcenie bohaterek w nabzdyczone błazny. W "Powrocie do domu" mimo kilku bardzo histerycznych scen nie ma żadnej fałszywej reakcji ze strony obsady. To wystarcza, by zapewnić widzom satysfakcjonujące doświadczenie.
Pełnometrażowy debiut Milagros Mumenthaler to film o tym, jak wygląda ludzkie życie z perspektywy domu. Reżyserka zamiast podążać za swoimi bohaterkami, obserwuje je oczami ścian, okien, drzwi domostwa. O trzech kobietach dowiemy się w sumie niewiele. Możemy domyślać się, że są ze sobą spokrewnione, a ich babcia – właścicielka posiadłości – nie żyje. Wszystko, co o nich wiemy, to to, jak zachowują się, będąc w domu. A robią to, co każda normalna osoba: śpią, nudzą się, sprzątają, jedzą. Gdy tylko przekraczają bramę, znikają z pola widzenia. Jakby przestawały istnieć. To sprawia, że te zwyczajne chwile spędzone w pokojach i ogrodzie nabierają niezwykłego charakteru, a relacje łączące kobiety nabrzmiewają niedopowiedzeniami i tajemnicami.
Próżno jest tu szukać typowej dla filmów struktury ze wstępem, rozwinięciem i zakończeniem fabuły. "Powrót do domu" to rzecz impresjonistyczna, chwytająca ulotne chwile i delektująca się nimi, jakby to były bezcenne dary niebios. Mumenthaler nie jest jednak autorką ekstremalną i uczyniła swój film przystępniejszym dla przeciętnego widza. Dlatego też "Powrót do domu" idealnie sprawdzi się w przypadku osób, które chciały zasmakować w kinie autorskim, ale bały się hermetycznego języka pełnego aluzji i milczenia. Bohaterki Mumenthaler, ich motywacje, przeżycia, pragnienia są o wiele bardziej przejrzyste. Ich działania są tak czytelne, że z łatwością dadzą sobie z nimi radę nawet osoby, które z trudem skupiają na czymś swoją uwagę.
Podczas oglądaniu filmu nie ma się w ogóle wrażenia, że jest to dzieło debiutantki. Mumenthaler doskonale przemyślała opowieść o trzech siostrach. Konsekwentnie prowadzi fabułę, umiejętnie balansując między artystyczną doskonałością a kiczem. Postawa reżyserski udzieliła się aktorkom, które bez większego problemu udźwignęły przeznaczone im role. W kinie minimalistycznym zawsze istnieje ryzyko przegrzania roli, co groziło przekształcenie bohaterek w nabzdyczone błazny. W "Powrocie do domu" mimo kilku bardzo histerycznych scen nie ma żadnej fałszywej reakcji ze strony obsady. To wystarcza, by zapewnić widzom satysfakcjonujące doświadczenie.
Moja ocena:
7
Udostępnij: