Recenzja filmu
Zatonięcie ORP "Zdrowy Rozsądek"
Przyznaję, jedną z moich rozrywek są gry komputerowe. Jednak nie wszystkie: gram zazwyczaj wtedy, gdy mogę w trybie turowym opanować świat, uratować Vault 13 lub przynajmniej liczyć na obrazek obnażonego, jędrnego biustu o sterczących sutkach, po tym, jak dostanę do ręki fulla. Zatem do "Resident Evil 2" podszedłem nieobarczony doświadczeniami zdobytymi w grze.
Pierwszy "Resident Evil" nie był aż tak tragiczny, jak to zwykle bywa z filmami na podstawie gier video. Owszem, miał mnóstwo wad, ale dało się go strawić – choć straszył raczej słabo i za pomocą głośnych dźwięków, przy ekranie mogło widza utrzymać odkrywanie sekretów poszczególnych postaci. W drugiej części bohaterowie zostali odarci z tajemnic, zatem ten, dyskusyjny zresztą, atut został utracony.
W "Resident Evil 2" czas ekranowy został przydzielony następującym bohaterom: lasce z "Piątego Elementu", czyli bohaterce poprzedniej części, czarnemu – przepraszam, afroamerykańskiemu – alfonsowi, ubierającej się jak zdzira brunetce, będącej kimś w rodzaju ekskomandosa i jej wielkiemu, afroamerykańskiemu przyjacielowi z pracy, mikrooddziałowi komandosów, reporterce telewizyjnej, a wreszcie dwuśladowemu naukowcowi, usiłującemu cudzymi rękami wyjąć kasztany z ognia, znaczy wydostać córeczkę z objętego kwarantanną Racoon City.
Fabuła jest prosta: zlokalizowana pod Racoon City placówka badawcza, należąca do korporacji Umbrella, została w poprzednim filmie skażona Wirusem T, ożywiającym martwe tkanki. Logicznym rozwinięciem akcji jest plaga pałętających się wszędzie, obdartych, niechlujnych zombie. Miasto zostaje odcięte od świata, a zły człowiek z Umbrelli zamierza wykorzystać całe zamieszanie jako test bojowy dla dwóch tajnych programów: Nemezis, czyli wielkiego, paskudnego bydlaka uzbrojonego po wyeksponowane zęby, oraz Alice, czyli Milli Jovovich, lekko zmutowanej Wirusem T. Wymienieni w poprzednim akapicie bohaterowie nie zamierzają czekać, aż zostaną zżywotrupieni przez ugryzienie lub odparowani przez spuszczenie na miasto bombki atomowej, więc próbują się wydostać z Racoon City. W tajemnicy przed Umbrellą pomaga im zamontowany na wózku profesorek, w zamian za odnalezienie córki.
Pora na dygresję. Jest coś, co nieoficjalnie nazywam "Kodeksem widza filmów o zombieKodeks nie jest długi, zawiera tylko kilka prostych zaleceń dla osoby, która ogląda film o ożywieńcach i próbuje się przy tym w miarę dobrze bawić. Zalecenia są różne, od oczywistych w stylu "na najbliższe 90 minut przyjmujemy założenie, że faktycznie da się ożywić rozkładające się truchło", poprzez zwyczajne "skoro trup jest ożywiony, to z jakiegoś niejasnego powodu musi atakować i pożerać żywych ludzi, nie zadajemy w tej sprawie dalszych pytań", aż po niekoniecznie oczywiste "nie wnikamy, dlaczego zombie atakują ludzi, a nie siebie nawzajemPodsumowując, Kodeks mówi wyraźnie, że należy wydatnie zwiększyć własną tolerancję na wszystko, co gwałci i podrzyna gardło zdrowemu rozsądkowi. Co zaraz pozwoli względnie płynnie przejść od dygresji do meritum, czyli krytykowania filmu bazującego na grze komputerowej.
"Resident Evil 2" nie tylko gwałci i podrzyna gardło zdrowemu rozsądkowi. Ten film okalecza trupa zdrowego rozsądku, podpala to, co zeń pozostało, zakopuje truchło na rozstajach, ekshumuje je, uprawia z nim sodomię, a w końcu polewa pozostałości kwasem azotowym. Lubię myśleć o sobie jako o człowieku zdolnym wytrzymać wiele bzdur, jakimi zasypuje go oglądany film klasy B, do tego staram się stosować do wspomnianego powyżej Kodeksu. Jednak w tym konkretnym przypadku nie wytrzymałem. Zdrowy rozsądek spadł z wieszaka, na którym go powiesiłem przed seansem (prawdopodobnie wskutek zbyt głośnych eksplozji i uderzeń basów w tym, co uchodzi za muzykę) – a kiedy go podniosłem, zacząłem zadawać pytania, co nigdy nie jest dobrym pomysłem przy tego typu filmach. Co za debil zamieszkałby w mieście, które jest otoczone solidnym murem, a jedyna drogą na zewnątrz jest jeden most? Jakim cudem, na całkowicie wyludnionych ulicach, dochodzi do zderzenia czarnego samochodu Umbrelli z ciężarówką? Jaka, na Trygława i Swarożyca, jest motywacja Alice, żeby wlec ze sobą bandę obcych ludzi, którzy sprawiają same kłopoty, podczas gdy Alice w pojedynkę radzi sobie lepiej niż w grupie? Przecież te łażące po ścianach potworki mają mózg na wierzchu. Kto uznał, że coś z mózgiem na wierzchu może być skuteczną bronią biologiczną? Jak bardzo trzeba być opóźnionym w rozwoju, żeby podczas kolejnej nocy żywych trupów iść przez cholerny cmentarz? Kim do diabła są S.T.A.R.S. i co robią w objętym kwarantanną Racoon City? Skoro istnieje antidotum na Wirus T, czemu nikt go nie wykorzystał na cywilach z Racoon, zanim było za późno, zamiast spuszczać na miasto bombę nuklearną? I co za pajac opracował choreografię walk? A to dopiero wierzchołek antyrozsądkowej góry lodowej, która zatapia przyjemność z oglądania filmu jeszcze skuteczniej niż ta, która posłała na dno Titanica.
Chciałbym napisać coś pozytywnego o "Resident Evil 2", ale moja klawiatura mogłaby stanąć w płomieniach od nadmiaru wciskania kitu. Napiszę tak: jedyną motywacją, aby obejrzeć ten film jest satysfakcja, że przetrwało się te 94 minuty i możliwość uzasadnionego krytykowania. Dla mniej odpornych, jest tylko jedna rada: unikać za wszelką cenę. Jeśli ktoś chce zobaczyć widowiskowe sceny walki, niech obejrzy coś Johna Woo. Jeśli chce zobaczyć coś o zombie, niech obejrzy "Powrót żywych trupów 3Jeśli chce zobaczyć coś na podstawie gry komputerowej, niech wypije szklankę żelu do udrażniania rur kanalizacyjnych.
Pierwszy "Resident Evil" nie był aż tak tragiczny, jak to zwykle bywa z filmami na podstawie gier video. Owszem, miał mnóstwo wad, ale dało się go strawić – choć straszył raczej słabo i za pomocą głośnych dźwięków, przy ekranie mogło widza utrzymać odkrywanie sekretów poszczególnych postaci. W drugiej części bohaterowie zostali odarci z tajemnic, zatem ten, dyskusyjny zresztą, atut został utracony.
W "Resident Evil 2" czas ekranowy został przydzielony następującym bohaterom: lasce z "Piątego Elementu", czyli bohaterce poprzedniej części, czarnemu – przepraszam, afroamerykańskiemu – alfonsowi, ubierającej się jak zdzira brunetce, będącej kimś w rodzaju ekskomandosa i jej wielkiemu, afroamerykańskiemu przyjacielowi z pracy, mikrooddziałowi komandosów, reporterce telewizyjnej, a wreszcie dwuśladowemu naukowcowi, usiłującemu cudzymi rękami wyjąć kasztany z ognia, znaczy wydostać córeczkę z objętego kwarantanną Racoon City.
Fabuła jest prosta: zlokalizowana pod Racoon City placówka badawcza, należąca do korporacji Umbrella, została w poprzednim filmie skażona Wirusem T, ożywiającym martwe tkanki. Logicznym rozwinięciem akcji jest plaga pałętających się wszędzie, obdartych, niechlujnych zombie. Miasto zostaje odcięte od świata, a zły człowiek z Umbrelli zamierza wykorzystać całe zamieszanie jako test bojowy dla dwóch tajnych programów: Nemezis, czyli wielkiego, paskudnego bydlaka uzbrojonego po wyeksponowane zęby, oraz Alice, czyli Milli Jovovich, lekko zmutowanej Wirusem T. Wymienieni w poprzednim akapicie bohaterowie nie zamierzają czekać, aż zostaną zżywotrupieni przez ugryzienie lub odparowani przez spuszczenie na miasto bombki atomowej, więc próbują się wydostać z Racoon City. W tajemnicy przed Umbrellą pomaga im zamontowany na wózku profesorek, w zamian za odnalezienie córki.
Pora na dygresję. Jest coś, co nieoficjalnie nazywam "Kodeksem widza filmów o zombieKodeks nie jest długi, zawiera tylko kilka prostych zaleceń dla osoby, która ogląda film o ożywieńcach i próbuje się przy tym w miarę dobrze bawić. Zalecenia są różne, od oczywistych w stylu "na najbliższe 90 minut przyjmujemy założenie, że faktycznie da się ożywić rozkładające się truchło", poprzez zwyczajne "skoro trup jest ożywiony, to z jakiegoś niejasnego powodu musi atakować i pożerać żywych ludzi, nie zadajemy w tej sprawie dalszych pytań", aż po niekoniecznie oczywiste "nie wnikamy, dlaczego zombie atakują ludzi, a nie siebie nawzajemPodsumowując, Kodeks mówi wyraźnie, że należy wydatnie zwiększyć własną tolerancję na wszystko, co gwałci i podrzyna gardło zdrowemu rozsądkowi. Co zaraz pozwoli względnie płynnie przejść od dygresji do meritum, czyli krytykowania filmu bazującego na grze komputerowej.
"Resident Evil 2" nie tylko gwałci i podrzyna gardło zdrowemu rozsądkowi. Ten film okalecza trupa zdrowego rozsądku, podpala to, co zeń pozostało, zakopuje truchło na rozstajach, ekshumuje je, uprawia z nim sodomię, a w końcu polewa pozostałości kwasem azotowym. Lubię myśleć o sobie jako o człowieku zdolnym wytrzymać wiele bzdur, jakimi zasypuje go oglądany film klasy B, do tego staram się stosować do wspomnianego powyżej Kodeksu. Jednak w tym konkretnym przypadku nie wytrzymałem. Zdrowy rozsądek spadł z wieszaka, na którym go powiesiłem przed seansem (prawdopodobnie wskutek zbyt głośnych eksplozji i uderzeń basów w tym, co uchodzi za muzykę) – a kiedy go podniosłem, zacząłem zadawać pytania, co nigdy nie jest dobrym pomysłem przy tego typu filmach. Co za debil zamieszkałby w mieście, które jest otoczone solidnym murem, a jedyna drogą na zewnątrz jest jeden most? Jakim cudem, na całkowicie wyludnionych ulicach, dochodzi do zderzenia czarnego samochodu Umbrelli z ciężarówką? Jaka, na Trygława i Swarożyca, jest motywacja Alice, żeby wlec ze sobą bandę obcych ludzi, którzy sprawiają same kłopoty, podczas gdy Alice w pojedynkę radzi sobie lepiej niż w grupie? Przecież te łażące po ścianach potworki mają mózg na wierzchu. Kto uznał, że coś z mózgiem na wierzchu może być skuteczną bronią biologiczną? Jak bardzo trzeba być opóźnionym w rozwoju, żeby podczas kolejnej nocy żywych trupów iść przez cholerny cmentarz? Kim do diabła są S.T.A.R.S. i co robią w objętym kwarantanną Racoon City? Skoro istnieje antidotum na Wirus T, czemu nikt go nie wykorzystał na cywilach z Racoon, zanim było za późno, zamiast spuszczać na miasto bombę nuklearną? I co za pajac opracował choreografię walk? A to dopiero wierzchołek antyrozsądkowej góry lodowej, która zatapia przyjemność z oglądania filmu jeszcze skuteczniej niż ta, która posłała na dno Titanica.
Chciałbym napisać coś pozytywnego o "Resident Evil 2", ale moja klawiatura mogłaby stanąć w płomieniach od nadmiaru wciskania kitu. Napiszę tak: jedyną motywacją, aby obejrzeć ten film jest satysfakcja, że przetrwało się te 94 minuty i możliwość uzasadnionego krytykowania. Dla mniej odpornych, jest tylko jedna rada: unikać za wszelką cenę. Jeśli ktoś chce zobaczyć widowiskowe sceny walki, niech obejrzy coś Johna Woo. Jeśli chce zobaczyć coś o zombie, niech obejrzy "Powrót żywych trupów 3Jeśli chce zobaczyć coś na podstawie gry komputerowej, niech wypije szklankę żelu do udrażniania rur kanalizacyjnych.
Udostępnij: