Seriale
Gry
Rankingi
VOD
Mój Filmweb
Program TV
Zobacz sekcję

Z deszczu pod rynnę

Tytuł nie kłamie: trzęsie się ziemia, trzęsie się operator, my też będziemy co jakiś czas trząść się w fotelach. Walą się budynki i mosty, samochody zderzają się jak kulki we flipperze, ludzie fruwają niczym szmaciane lalki. A jednak w obrazie będącym sequelem katastroficznej "Fali" to nie o spektakl destrukcji chodzi. Raczej o bohaterów, którzy co chwilę uciekają ze szponów śmierci i za których zaskakująco łatwo trzymać kciuki.


Chociaż film rozpisano na matrycy kina katastroficznego, klęska żywiołowa przypomina tu raczej bezwzględnego mordercę z horroru. Można i tak, w końcu w "Uciekaj!" rolę killera przejęła kolektywnie biała klasa średnia, a w "Obcym niebie" – szwedzki system opieki społecznej. Schemat fabularny też znajomy: oto bohaterowie, którzy w poprzedniej części zostali zaskoczeni przez monstrualne tsunami, próbują poskładać swoje życie do kupy. Nie wiedzą jednak, że tuż za rogiem czają się już złowrogie ruchy sejsmiczne. I tak, opuszczony przez żonę, rozpamiętujący tragiczne wydarzenia i karmiący syndrom stresu pourazowego naukowiec Kristian (Kristoffer Joner) musi znów zakasać rękawy i stawić czoła siłom natury. Łatwiej powiedzieć, niż zrobić, zwłaszcza że przed naszym herosem na powrót wyrośnie mur nieufności.



Przez większość filmu scenarzyści sumiennie odhaczają punkty z katalogu gatunkowych klisz. Zdziwaczały bohater, któremu nikt nie daje wiary? Jest! Jego żona pracująca w najwyższym drapaczu chmur w całej Norwegii? Na stanowisku! Opieszałość władz, która prowadzi do tragedii? Proste! Lecz mimo tego, że całość ma smak odgrzewanego kotleta, trudno nie docenić empatii, z jaką potraktowana jest w filmie rodzina Kristiana. Po pierwsze, relacje pomiędzy jej członkami pozostają emocjonalnym sednem filmu, a nie dodatkiem do scen akcji. Po drugie, dzięki wyważonym i zniuansowanym rolom Jonera oraz Ane Dahl Torp historia ich pojednania ma zaskakująco kameralny, intymny wymiar. Po trzecie, kiedy ziemia wreszcie pęka, jesteśmy do bohaterów przywiązani na tyle, że drżymy o ich życie. Szczególnie że twórcy odwracają hitchockowską dewizę – zrealizowana z polotem apokalipsa jest w filmie kulminacją narastającego napięcia i ostatecznym sprawdzianem dla bohaterów, nie zaś punktem wyjścia całej fabuły.


5,4 w skali Richtera to nie przelewki, a reżyser John Andreas Andersen potrafi zamienić filmowe wstrząsy w coś więcej niż ekscytujący straszak. "Quake" nie zapisze się być może w annałach kina katastroficznego i nie będziemy wymieniać go jednym tchem z "Płonącym wieżowcem", a nawet pompatycznymi odjazdami Rolanda Emmericha, ale trzeba pamiętać, że to film bez podobnych pretensji. Przy tak skromnym budżecie i jednocześnie tak wymagającej konwencji, można mówić o sukcesie – zwłaszcza jeśli zamówienie na kolejną demolkę Andersen zrealizuje już w Hollywood. 

Moja ocena:
6
Michał Walkiewicz
Dziennikarz filmowy, redaktor naczelny portalu Filmweb.pl. Absolwent filmoznawstwa UAM, zwycięzca Konkursu im. Krzysztofa Mętraka (2008), laureat dwóch nagród Polskiego Instytutu Sztuki Filmowej... przejdź do profilu
Udostępnij:
Przejdź na Filmweb.pl

najnowsze recenzje