Seriale
Gry
Rankingi
VOD
Mój Filmweb
Program TV
Zobacz sekcję

Recenzja filmu

Słuszne zamiary

Co ja tu robię? - pyta w pewnym momencie bohaterka "Via Carpatia". Miała wylegiwać się z partnerem na gorących plażach wschodniej Afryki, zamiast tego tłucze się z nim przez deszczowy wschód Europy w poszukiwaniu uchodźców. Nie na taki urlop pracowali, nie taki udało im się zaplanować. Julia i Piotr, najbardziej typowe z typowych mieszczuchy z klasy średniej, z czterema krzyżykami na dobrze sytuowanych karkach, bez dzieci, za to przestronnym mieszkaniem i garażem na nowiutkim osiedlu, nie sprawiają wrażenia osób, którym sen z powiek spędzają cudze problemy. A jednak, między gryzem sushi, łykiem wina a gadką szmatką o sukcesach w pracy, wizytującej młode małżeństwo matce Piotra udaje się skomplikować ich telenowelową rutynę. "Ojciec przebywa w obozie dla uchodźców w Grecji. Sprowadź go



Wakacje all inclusive zamieniają się w spóźnione wykuwanie tożsamości przed konfrontacją z niewidzianym przez 30 lat rodzicem i nigdy niepoznanym teściem. Figura patriarchy jest w filmie nie tylko MacGuffinem przemieniającym prolog nudnej codzienności w jeszcze mniej widowiskowe kino drogi. Na tytułowym szlaku o długości niemal 2000 km - prowadzącym od Polski, przez Słowację, Węgry, Rumunię, Bułgarię, aż do Grecji - doprawdy nietrudno o spotkanie z Innym, który pogmera w znieczulonych sercach dwojga Europejczyków. Nieobecna postać syryjskiego ojca stanowi tu nie tyle dokumentację humanitarnego kryzysu na Wschodzie, co nieme świadectwo humanistycznej próżni i bierności żyjących we względnym komforcie mieszkańców szeroko rozumianego Zachodu. Nie ma mowy o czyimś cierpieniu - mimo że znajdujemy w kadrze znaczące powidoki obecności uchodźców; nie ma też słowa o słynnych pasożytach i pierwotniakach, które tamci rzekomo mieliby roznosić. Odpowiedzialnym za całość Klarze Kochańskiej i Kasperowi Bajonowi, z wyciszoną aktorską pomocą Julii Kijowskiej i Piotra Borowskiego, udaje się wyjść poza czysto polityczną dyskusję. Robią to raz z większą (dokumentalnie wkomponowane ujęcia-symbole), raz z mniejszą (dialogi, mechaniczny punkt wyjścia) subtelnością.



W jednej z pierwszych, skromnie zainscenizowanych scen, grający gdzieś w tle serwis informacyjny zatrzymuje Julię na rozgrywanym właśnie EURO 2016, lecz dalsze wiadomości o konflikcie w Syrii i fali uchodźców wojennych zalewającej kontynent zostają już zagłuszone monologiem kierowanym do żółwia w akwarium. Ludzi mamy przecież pod dostatkiem, domowy przyjaciel jest tylko jeden. Kiedy indziej, już w trakcie podróży, przez szybę w aucie widać Europę w remoncie, rozkopane drogi, wieczne tu i teraz - jakby nie dało się ustąpić miejsca przyszłości, a symboliczne otwarcie drzwi nigdy nie miało nadejść. Jeszcze w innym momencie na deszczowym horyzoncie kręcą się wiatraki, synonim pozbawionej rozstrzygnięcia walki. I rzeczywiście: Julia i Piotr mają w sobie wolę pomocy, lecz do spotkania z potrzebującymi jakoś nie dochodzi.



W międzyczasie dostajemy też serię niby pokrzepiających spotkań pierwszoplanowej pary Polaków z członkami innych narodowości. Niby widzimy przy tym ekonomiczny i socjalny dystans dzielący różne środowiska (ten notoryczny brak ciepłej wody!). A jednak, biorąc za punkt wyjścia kryzys uchodźczy, twórcy pomijają samych krzywdzonych. To ograniczenie perspektywy jest znaczące i przemyślane, w moim przekonaniu dowodzi jednak dezercji autorów z najważniejszej dyskusji. Problematyczne jest, że swoim filmem twórcy zdają się krytykować bierność i hipokryzję nie tylko tej konkretnej pary bohaterów, lecz - przez zamierzoną typowość postaci i stonowanie gry aktorskiej - wszystkich kanapowych dyskutantów, którym nie chce się ruszyć z miejsca.



Po seansie "Via Carpatia" nieobecni na ekranie przybysze zza morza stanowią dla widza tę samą zagadkę, tę samą anonimową zbiorowość z innego świata. Ze świata, za którego nieznajomość w pewnym sensie zostajemy skarceni - skoro mamy przejrzeć się w bohaterach jak w lustrze. Ironiczne jest więc, że film, stanowiąc krytykę bierności, sam wydaje się jej smutnym świadectwem. Ileż można patrzeć w lustro? Do czego prowadzą krytyczne wyrzuty, jeśli są jedynie naganą? Na pewno nie do otwarcia oczu, o którym opowiadał i które udało się wywołać podejmującemu podobny temat Gianfranco Rosiemu w "Fuocoammare". Oto problem filmu: choć wyrasta on ze słusznych intencji, nie przynosi żadnej konstruktywnej propozycji. Obawiam się, że sumienia większości z nas pozostaną uśpione.


Moja ocena:
5
Udostępnij:
Przejdź na Filmweb.pl

najnowsze recenzje