Recenzja filmu
Stracone pokolenie
Lata 90. ubiegłego wieku na Bałkanach to nie był dobry czas na dorastanie. Wie coś na ten temat Bojan Vuk Kosovčević, urodzony w Belgradzie w 1980 roku. We wchodzącym właśnie na nasze ekrany "Wirze" postanowił opowiedzieć o swoim pokoleniu, o tym, jak to jest być człowiekiem wyrosłym na wojnach domowych. Portret, jaki reżyser maluje, nie jest zbyt optymistyczny.
"Wir" to trzy historie. Jej bohaterami są Bogdan, Kale i Grof. W podstawówce byli kumplami i lata później wciąż utrzymują ze sobą kontakt, choć ich drogi życiowe dawno się rozeszły. Bogdan tak naprawdę nic nie robi. Przewodzi grupie skinheadów, czasem się z kimś pobije, posiedzi parę miesięcy w więzieniu i tyle. Kale stał się gangsterem. Jego życiem rządzą kolejne strzelaniny, z których wychodzi prawie bez szwanku, czego nie można powiedzieć o jego towarzyszach (i wrogach). Z kolei Grof oszalał na skutek wojennej traumy.
Choć tak różne, ich żywoty są jednak zaskakująco podobne. Cała trójka zawieszona jest w próżni. Nie są w stanie zbudować nic trwałego, nawet jeśli tego pragną. Piętno przeszłości ciągnie ich ku krawędzi przepaści zatracenia. Bohaterowie Kosovčevića są skazani na porażkę przez sam fakt urodzenia się w Serbii. Reżyser jest skrajnym fatalistą - nawet promyk nadziei, który pojawia się na zakończenie historii Grofa, można z łatwością zinterpretować jako majak szaleńca nie mający żadnych realnych podstaw. Uzasadnionym jest wręcz podejrzenie, że według reżysera Serbowie są narodem przeklętym, który odnajduje się jedynie w chaosie, dla którego nie ma miejsca w świecie porządku, prawa, przewidywalności.
W przeciwieństwie do wielu podobnych filmów, "Wir" nie został zbudowany na schemacie przeplatających się wątków fabularnych. Owszem, wszystkie trzy historie rozgrywają się w tym samym czasie i miejscu, ale Kosovčević postanowił opowiedzieć po kolei losy każdego z bohaterów. Stąd w historii Bogdana Kale i Grof przemykają gdzieś na drugim i trzecim planie. Kiedy kończy się jego historia, film wraca do początku, ale teraz bohaterem głównym staje się Kale, a Bogdan i Grof pojawiają się i znikają w scenach, które już wcześniej mieliśmy okazję zobaczyć z innej perspektywy. Taka konstrukcja sprawia, że "Wir" przypomina raczej zbiór nowelek filmowych. I jak to często w nowelowych kompilacjach bywa, nie wszystkie trzymają równie wysoki poziom.
U Kosovčevića najlepiej prezentuje się opowieść o Bogdanie. Jest najprostsza, a zarazem najbardziej spójna. Historia skina, który próbuje odzyskać swoją dawną miłość, pozbawiona jest dziwacznych ozdobników, od jakich gęsto jest w pozostałych dwóch nowelkach. To prawdziwie wstrząsający portret osoby, której największe przekleństwo to posiadanie marzeń. Bohater jest bowiem swoim największym wrogiem i nieświadomie robi wszystko, by zniszczyć siebie samego, przepełniony poczuciem winy, bólem i gniewem, którego nigdy nie był w stanie przepracować. Grający główną rolę Nebojša Đorđević zdystansował kolegów pod względem umiejętności aktorskich. Szczególnie słabo prezentuje się Srdjan Pantelic. Scenariusz wymagał od niego bycia zarówno twardzielem, jak i człowiekiem głęboko zranionym. O ile to pierwsze potrafił zagrać świetnie, o tyle załamanie i poczucie winy zupełnie mu nie wyszło. Jest tak nieudolny i fałszywy, że w scenie, w której płacze przypominając sobie, co uczynił, wypada groteskowo. Ogląda się go w takich chwilach z przykrością. Słabością nowelki o Grofie są z kolei nieprzekonujące sceny wojenne oraz dość mierne efekty specjalne. Skromny budżet nie może być w tym przypadku żadnym usprawiedliwieniem. Jeżeli reżysera nie stać na zapewnienie właściwej oprawy, powinien był spróbować ominąć problem, a nie kurczowo trzymać się rozwiązania, które po prostu nie może się sprawdzić na ekranie. Kosovčević tego nie uczynił, przez co oglądając Grofa na wojnie ma się nieodparte wrażenie, że wszyscy tam udają, że są to sceny pozbawione choćby cienia autentyczności.
Za to "Wir" ma jeden niezaprzeczalny atut. Jest nim świetna muzyka Ognjana Miloševića. Temat przewodni wbija się do głowy tak, że nie zapomnicie go długo po wyjściu z kina. Co prawda bardziej pasuje on do jakiegoś thrillera sensacyjnego niż dramatu obyczajowego, jakim jest "Wir", niemniej jednak słucha się go z prawdziwą przyjemnością. Pozwala też przymknąć oko na większość niedostatków samego filmu.
"Wir" to trzy historie. Jej bohaterami są Bogdan, Kale i Grof. W podstawówce byli kumplami i lata później wciąż utrzymują ze sobą kontakt, choć ich drogi życiowe dawno się rozeszły. Bogdan tak naprawdę nic nie robi. Przewodzi grupie skinheadów, czasem się z kimś pobije, posiedzi parę miesięcy w więzieniu i tyle. Kale stał się gangsterem. Jego życiem rządzą kolejne strzelaniny, z których wychodzi prawie bez szwanku, czego nie można powiedzieć o jego towarzyszach (i wrogach). Z kolei Grof oszalał na skutek wojennej traumy.
Choć tak różne, ich żywoty są jednak zaskakująco podobne. Cała trójka zawieszona jest w próżni. Nie są w stanie zbudować nic trwałego, nawet jeśli tego pragną. Piętno przeszłości ciągnie ich ku krawędzi przepaści zatracenia. Bohaterowie Kosovčevića są skazani na porażkę przez sam fakt urodzenia się w Serbii. Reżyser jest skrajnym fatalistą - nawet promyk nadziei, który pojawia się na zakończenie historii Grofa, można z łatwością zinterpretować jako majak szaleńca nie mający żadnych realnych podstaw. Uzasadnionym jest wręcz podejrzenie, że według reżysera Serbowie są narodem przeklętym, który odnajduje się jedynie w chaosie, dla którego nie ma miejsca w świecie porządku, prawa, przewidywalności.
W przeciwieństwie do wielu podobnych filmów, "Wir" nie został zbudowany na schemacie przeplatających się wątków fabularnych. Owszem, wszystkie trzy historie rozgrywają się w tym samym czasie i miejscu, ale Kosovčević postanowił opowiedzieć po kolei losy każdego z bohaterów. Stąd w historii Bogdana Kale i Grof przemykają gdzieś na drugim i trzecim planie. Kiedy kończy się jego historia, film wraca do początku, ale teraz bohaterem głównym staje się Kale, a Bogdan i Grof pojawiają się i znikają w scenach, które już wcześniej mieliśmy okazję zobaczyć z innej perspektywy. Taka konstrukcja sprawia, że "Wir" przypomina raczej zbiór nowelek filmowych. I jak to często w nowelowych kompilacjach bywa, nie wszystkie trzymają równie wysoki poziom.
U Kosovčevića najlepiej prezentuje się opowieść o Bogdanie. Jest najprostsza, a zarazem najbardziej spójna. Historia skina, który próbuje odzyskać swoją dawną miłość, pozbawiona jest dziwacznych ozdobników, od jakich gęsto jest w pozostałych dwóch nowelkach. To prawdziwie wstrząsający portret osoby, której największe przekleństwo to posiadanie marzeń. Bohater jest bowiem swoim największym wrogiem i nieświadomie robi wszystko, by zniszczyć siebie samego, przepełniony poczuciem winy, bólem i gniewem, którego nigdy nie był w stanie przepracować. Grający główną rolę Nebojša Đorđević zdystansował kolegów pod względem umiejętności aktorskich. Szczególnie słabo prezentuje się Srdjan Pantelic. Scenariusz wymagał od niego bycia zarówno twardzielem, jak i człowiekiem głęboko zranionym. O ile to pierwsze potrafił zagrać świetnie, o tyle załamanie i poczucie winy zupełnie mu nie wyszło. Jest tak nieudolny i fałszywy, że w scenie, w której płacze przypominając sobie, co uczynił, wypada groteskowo. Ogląda się go w takich chwilach z przykrością. Słabością nowelki o Grofie są z kolei nieprzekonujące sceny wojenne oraz dość mierne efekty specjalne. Skromny budżet nie może być w tym przypadku żadnym usprawiedliwieniem. Jeżeli reżysera nie stać na zapewnienie właściwej oprawy, powinien był spróbować ominąć problem, a nie kurczowo trzymać się rozwiązania, które po prostu nie może się sprawdzić na ekranie. Kosovčević tego nie uczynił, przez co oglądając Grofa na wojnie ma się nieodparte wrażenie, że wszyscy tam udają, że są to sceny pozbawione choćby cienia autentyczności.
Za to "Wir" ma jeden niezaprzeczalny atut. Jest nim świetna muzyka Ognjana Miloševića. Temat przewodni wbija się do głowy tak, że nie zapomnicie go długo po wyjściu z kina. Co prawda bardziej pasuje on do jakiegoś thrillera sensacyjnego niż dramatu obyczajowego, jakim jest "Wir", niemniej jednak słucha się go z prawdziwą przyjemnością. Pozwala też przymknąć oko na większość niedostatków samego filmu.
Moja ocena:
6
Udostępnij: