Recenzja serialu

Uzumaki (2024)
Hiroshi Nagahama
Shin'ichirô Miki
Uki Satake

Wszystko w porządku? Nawet nie ruszyłeś makaronu

Twórcy "Uzumaki" sprawiają wrażenie niezainteresowanych ani bohaterami, ani głębszymi sensami historii Ito. 
Wszystko w porządku? Nawet nie ruszyłeś makaronu
Linie papilarne, włosy na lokówce, ślimaczki sunące po chodniku, woda krążąca w zlewie, logotypy na sklepowych witrynach… Spirale. Wszędzie spirale. Zawijasy, skręty, zwoje, serpentyny, sprężynki, cylindry, rulony. Na co dzień nie dostrzegamy w nich złowróżbnego omenu. Nie spoglądamy na nie z obawą, że wirująca otchłań wyciągnie po nas swoje macki. W kulturze chrześcijańskiej spirala symbolizuje w końcu życie i płodność. A także boską kontemplację – od stale usuwanych zewnętrznych myśli po centrum, czyli samo dzieło stworzenia. Junji Ito, autor słynnej mangi "Uzumaki", nie jest chrześcijaninem.  


Bohaterowie Ito, których metafizyczne zło dopada tak niespodziewanie i z taką mocą, że pozostaje im tylko zrzucić ludzką skórę, to niby też My. Tyle że obrani do bielutkich kości, pulsujący surowym instynktem. I pewnie dlatego wszędobylskie spirale wiodą nas na skraj obłędu. W japońskiej kulturze uzumaki przybierało najróżniejsze formy i znaczenia – inne w Japonii buddyjskiej i shintoistycznej, odmienne w mitologii herosa Naruto oraz współczesnej kulturze konsumenckiej (której najjaskrawszym symbolem pozostaje słynny zakręcony… odstraszacz komarów). Ito żongluje tymi tropami w ramach większej narracji o spirali jako reprezentacji autohipnozy, umysłu zafiksowanego w obsesji, podświadomego pragnienia ucieczki ze społeczeństwa.   

Tyle o mandze, żeby nie psuć nikomu zabawy – bez względu na to, czy boicie się klaunów, dziecka z nożem sprężynowym czy kosmicznej siły, która wymyka się ludzkiem poznaniu, "Uzumaki" to jeden z najlepszych horrorów, jaki przeczytacie. W jego serialowej adaptacji, którą nazwałbym kadłubkiem znacznie ciekawszej opowieści, udało się pomieścić kluczowe elementy: infekującą umysły mieszkańców nadmorskiej miejscowości Tajemnicę; charakteryzującą całą narrację logikę obłędu; wreszcie – pełen katalog body-horrorowych okropieństw oraz kosmiczną grozę, łączącą (luźno, ale jednak) Ito z Lovecraftem. Cieniem na ekranizacji kładzie się jednak sama forma –  jednocześnie imponująca skalą artystycznego zamysłu i rozczarowująca jakością wykonania. 


"Uzumaki" rozpoczyna się sceną spaceru. Chłopak referuje dziewczynie niezdrową fascynację spiralami, która stała się udziałem jego ojca. To coś w rodzaju ekspresowej ekspozycji i zarazem lampka ostrzegawcza: tautologia nie będzie tu jedynie odpryskiem procesu adaptacyjnego, ale narracyjną regułą. Scenarzyści co chwilę ostrzegają, że dzieje się coś przerażającego albo niepokojącego, bohaterowie trajkoczą o tym jak najęci, a ilustracja ich słów służy za stempelek. 

I faktycznie, dzieje się! Powietrzne wiry przetaczają się przez miasto, ludzie ulegają przerażającym mutacjom, przyroda splata i zagina wszystkie równoległe linie. Tautologie, będące świadectwem niewiary w inteligencję widza, ściągają jednak tę metaforyczną opowieść niebezpiecznie blisko ziemi. Metafizyczne zagrożenie wkrada się w życie bohaterów zbyt pospiesznie, jakby karnawał okropieństw był celem samym w sobie, a groza nie rodziła się w zderzeniu tego, co nieznane z oswojoną rzeczywistością. 

Źródłem tych problemów jest zbyt krótki metraż. Manga to licząca prawie 700 stron podróż po kolejnych kręgach piekła. Czteroodcinkowy serial to zaledwie 109 minut skondensowanej treści. Są dzieła oraz ich adaptacje, w kontekście których słowo "ekstrakt" byłoby komplementem. Twórcy "Uzumaki" sprawiają jednak wrażenie niezainteresowanych ani bohaterami (których losy, pomijając wszystko inne, układają się przecież w jakąś opowieść o prowincji), ani głębszymi sensami historii Ito. Te ostatnie, powoli i systematycznie, produkuje w trakcie lektury nasza wyobraźnia. Rodzą się w momentach narracyjnego "oddechu", gdzieś w mrocznej przestrzeni pomiędzy kolejnymi kadrami. 


Zastosowana technika animacji podkreśla ten dziwaczny rozdźwięk pomiędzy skalą symboliczno-tematycznych poszukiwań autora oraz przyjętą w serialu strategią opowiadania. Pierwszy odcinek, namalowany z niezwykłą dbałością o detale, wyczuleniem na subtelne zmiany emocji bohaterów oraz świadomością "głębii" małomiasteczkowego portretu, to miłe złego początki. To, co następuje później, stało się już zarzewiem konfliktu między fanami mangi a twórcami animacji, więc chyba nie ma sensu się rozpisywać. Dość powiedzieć, że niedbała kreska, praktycznie nieistniejąca gra światła i cienia oraz płaska, pozbawiona życia animacja odsączają z "Uzumaki" całą ekspresjonistyczną i surrealistyczną energię. 

Po zakończeniu prac nad pierwszym odcinkiem część studia odpowiedzialnego za animację została rozwiązana. Nieliczni, którzy zostali, mieli wybór: mogli porzucić serial albo gasić pożar i pracować nad resztą produkcji w trybie awaryjnym. Współczuję im i rozumiem ich frustrację. Niestety, ani z fanowskiej, ani z krytyczno-filmowej perspektywy nie ma to większego znaczenia. Gdyby po pierwszym odcinku "Uzumaki" trafiło do pawlacza, byłoby dziś naszym kolektywnym, niespełnionym snem. A tak jest zaledwie spiralką rozczarowań.
1 10
Moja ocena serialu:
5
Michał Walkiewicz - krytyk filmowy, dziennikarz, absolwent filmoznawstwa UAM w Poznaniu. Laureat dwóch nagród PISF (2015, 2017) oraz zwycięzca Konkursu im. Krzysztofa Mętraka (2008). Stały... przejdź do profilu
Czy uznajesz tę recenzję za pomocną?