Piotr Czerkawski

Wariacje Kunderowskie – żegnamy autora "Żartu"

Hotspot
/fwm/article/Wariacje+Kunderowskie+%E2%80%93+%C5%BCegnamy+autora+%22%C5%BBartu%22+FILMWEB-151467 Getty Images © Eamonn M. McCormack
Filmweb A. Gortych Spółka komandytowa
https://www.filmweb.pl/fwm/article/Kometa-127258
GORĄCZKA ZŁOTA

Kometa

Podziel się

Praktycznie wszystkie najważniejsze filmy o dziennikarstwie to opowieści o świecie, którego już nie ma.

Praktycznie wszystkie najważniejsze filmy o dziennikarstwie to opowieści o świecie, którego już nie ma. Czy dziś ktoś w odniesieniu do jakiejkolwiek gazety zdobyłby się na wyznanie, że nauczył się, jak być dobrym człowiekiem i dobrym obywatelem?

W nowym sezonie "Homeland" dziennikarz Brett O'Keefe walczy dalej. W poprzednim miał na swoich usługach sztab ludzi: technicznych, rasearcherów i trolli, z pomocą których próbował podpalić Amerykę. Dziś, gdy znienawidzona prezydent doszła do władzy, musi się ukrywać i mylić trop. Codziennie śpi w innym motelu, za studio telewizyjne musi mu wystarczyć pomieszczenie służbowe w salonie meblowym. Podróżuje jedynie z dwojgiem współpracowników, ale więcej ich nie potrzebuje. Jedna osoba włącza kamerę i pilnuje transmisji on-line, druga obserwuje drzwi. W tym czasie O'Keefe gada, czyli praktycznie przez cały czas kłamie. Oczy mu płoną, ciało napięte od emocji. Widać, że postać tę wzorowano na Andrew Breitbartcie, który tak podsumował pojawiające się w prasie sugestie, że ma nierówno pod sufitem: "Chcą ze mnie zrobić wariata, kogoś niezrównoważonego, niestabilnego. Dobrze, w porządku, czemu nie. Pieprzcie się. Pieprzcie się. Pieprzcie...". O'Keefe jest nawet do niego fizycznie trochę podobny.

Tak jak założyciel Breitbart.comu, portalu, który pomógł Trumpowi w zdobyciu prezydentury, niewiele sobie robi z czegoś takiego, jak prawda czy obiektywizm, dla niego dziennikarstwo to przede wszystkim emocje i przekonania, wyrastające z odrazy do nowoczesności. Pasują do niego fragmenty ze wspaniałej książki "Kryzys wolnego rynku? Ameryki portret wewnętrzny" George'a Packera, w których autor pisze o Breitbartcie: "Od urodzenia żył za liniami wroga: liberalny faszyzm elity hollywoodzkiej, lewicowa tendencyjność mediów głównego nurtu, zbiegli z nazistowskich Niemiec filozofowie z jego programu studiów, którzy osiedli w Los Angeles i zabrali się do kształcenia na uczelniach, żeby zniszczyć najlepszy styl życia w historii i narzucać swój depresyjny nihilistyczny marksizm w stylu Kurta Cobaina. Lewica wiedziała to, co ignorowała prawica: że Nowy Jork, Hollywood i kampusy uczelniane mają więcej do powiedzenia niż Waszyngton. W wojnie politycznej chodziło o kulturę. Przeważnie bezrobotny konwertyta z pokolenia X, ze zdiagnozowanym ADHD i uzależniony od Internetu, był wyjątkowo dobrze uzbrojony do walki". 

Nowy sezon "Homeland" pojawił się praktycznie równolegle z "Czwartą władzą" Stevena Spielberga. Trudno w ogóle pomyśleć, że dziennikarze "The Washington Post", portretowani przez Spielberga, wykonują ten sam zawód co O'Keefe. On jest nieuczesanym odszczepieńcem z plamami potu na koszuli, prowadzącym samodzielną krucjatę przeciwko establishmentowi przy użyciu nowych mediów; dalekim i brzydkim kuzynem J.J. Hunsackera ze "Słodkiego zapachu sukcesu", klasycznego filmu Alexandra Mackendricka, potężnego i wpływowego redaktora rubryki towarzyskiej, bezwzględnego i humorzastego, żywiącego się plotką i pomówieniem. Oni – elitarnym salonem, wieloosobową, zgraną drużyną, która wykorzystuje do pracy notatniki, telefony stacjonarne i maszyny do pisania; dinozaurami, które jeszcze nie widzą, że już leci ku nim kometa.

W "Spotlight" dziennikarze pracują nad jednym materiałem przez kilka miesięcy; nigdzie się nie spieszą i nikt ich nie pogania – obecnie trudno to sobie wyobrazić.
Jakub Socha
Praktycznie wszystkie najważniejsze filmy o dziennikarstwie to opowieści o świecie, którego już nie ma. W "Deadline U.S.A." Richarda Brooksa Ed Hutcheson, redaktor naczelny "The New York Day", grany przez samego Humphreya Bogarta, wzdraga się nawet przed umieszczaniem zdjęć na pierwszej stronie, bo wydają mu się zbyt obsceniczne, woli rysunki. Jego gazeta jest tutaj synonimem tego, co najlepsze w Ameryce – jedna z emigrantek, matka zabitej przez mafioza dziewczyny, mówi, że to właśnie z prowadzonego przez Hutchesona pisma nauczyła się, jak być dobrym człowiekiem i dobrą obywatelką. Ciekawe, czy dziś ktoś w odniesieniu do jakiejkolwiek gazety zdobyłby się  na podobne wyznanie. W "Spotlight" Toma McCarthy'ego dziennikarze "The Boston Globe" pracują nad jednym materiałem przez kilka miesięcy; nigdzie się nie spieszą i nikt ich nie pogania – obecnie trudno to sobie wyobrazić. Jasne, dziennikarze z "Deadline U.S.A" i "Spotlight" mają swoje problemy: ci pierwsi zostają przejęci przez większego gracza, drugim zmieniają naczelnego, nie są to jednak problemy, z którymi nie da się żyć. Nawet w "Stanie gry" Kevina Macdonalda, gdzie reporter grany przez Russella Crowe'a musi równocześnie użerać się z naczelną (ta z kolei musi użerać się ze spadającą sprzedażą) i młodą blogerką, która reprezentuje mroczne widmo Internetu, wszystko jeszcze kończy się dobrze – młodość i starość, tradycja i nowoczesność zawiązują sojusz w imię prawdy. 

Internet całkowicie zmienił reguły gry, choć wydaje się, że reguły zostały zmienione dużo wcześniej. W "Zawodzie: Dziennikarz" Rona Howarda widać początki: trwa galopada za newsem, z okładek pisma walą po oczach ostre zdjęcia i równie wyraziste nagłówki, dziennikarze narzekają na stawki, konkurencja gra coraz ostrzej. Z kolei w "Sieci" Sidneya Lumeta, filmie z 1976 roku, przegląda się teraźniejszość. To, co tu się dzieje, mogłoby wydarzyć się i dzisiaj. Oto wiekowy prezenter, zmuszony do przejścia na emeryturę przez słabe wyniki oglądalności, podczas jednego z ostatnich wystąpień ogłasza, że zamierza zabić się na antenie. Oczywiście z miejsca robi się sensacja, za sensacją idą reklamodawcy, kierownictwo postanawia więc zatrzymać prowadzącego. Co więcej, dają mu do pomocy młodą redaktorkę, która obudowuje jego program występami wróżki i jeszcze jednego szarlatana. Ośmielony przez zwierzchnictwo zaczyna jechać po bandzie – zmienia się w proroka, trybuna, który podburza lud. Program bije rekordy popularności, wymyślone przez niego hasło "mam już dość" powtarza każdy, bajka jednak nie trwa wiecznie. Gdy zacznie się licytować, trzeba licytować dalej, bo publiczność, której daje się tylko emocje, oczekuje ich coraz więcej i liczy na to, że będą one coraz silniejsze. Jest tylko jedno tabu: nie wolno uderzać w tytułową sieć – finansowy syndykat. Gdy prezenter to robi, zostaje wezwany na dywanik do prezesa urzędującego za wielkim stołem. I nagle doznaje objawienia – wydaje mu się, że rozmawia z samym szatanem. Szatan mówi mu, że od teraz ma głosić inna ewangelię – ewangelię robotów i maszyn, futurystyczną pieśń o tym, że wyzwoleniem dla ludzi będzie pełna automatyzacja. Ludzie, potrzebujący emocji, nie chcą jednak czegoś takiego słuchać. Wracamy do punktu wyjścia – program traci na popularności, ale szatan nakazuje, by wyświetlano go dalej.

Po której stronie jest piłka? Kto tym cyrkiem tak naprawdę steruje? Nie wiadomo – "Sieć" pokazuje ten dziwny i zabójczy koktajl, którym są dzisiejsze media. Łączą się w nim tradycyjne dziennikarstwo, cynizm, kultura obrazkowa, emocje, ironia i samoświadomość. Ty nie potrafisz kochać – mówi stary redaktor do młodej redaktorki, słusznie konkludując, że ktoś taki nie powinien być dziennikarzem. Nie powinien, ale może. Patrząc na nią, widzi się zupełnie inny gatunek człowieka. Jeszcze nie maszyna, już nie dinozaur, coś całkiem innego. 
6