Seriale
Gry
Rankingi
VOD
Mój Filmweb
Program TV
Zobacz sekcję
Wywiad

Howdy Partners! Borat gwiazdą pierwszego dnia WMFF!

Filmweb / autor: Marcin Kamiński, Paweł Marczewski / 07-10-2006 09:34
Wczoraj ruszył 22. Warszawski Międzynarodowy Festiwal Filmowy największa i jedna z najważniejszych polskich imprez filmowych, która co roku gromadzi tysiące kinomaniaków. Nasza redakcja w całości przeniosła się więc do kin z zamiarem obejrzenia jak największej ilości z ponad 150 filmów pokazywanych podczas tegorocznego festiwalu. Dziś, z całą pewnością możemy stwierdzić, że gwiazdą pierwszego dnia imprezy okazał się Borat, którego przygody rozbawiły siedzącą w wypełnionym po brzegi kinie do łez. Powołany do życia przez brytyjskiego komika, Saszę Barona Cohena, Borat jest kazachskim reporterem, który na prośbę swojego rządu wyrusza do Ameryki z zamiarem poznania tamtejszych zwyczajów i przeniesienia ich na swój ojczysty grunt. Pełen dobrych chęci przybywa za ocean, gdzie jednak czeka go seria rozczarowań. Nikt tam nie opowiada dowcipów o żydach, ludzie nie chcą się całować na powitanie, a kobiety walczą o równouprawnienie. Jakby tego było mało, przypadkowe spotkanie dziennikarza z telewizorem staje się początkiem prawdziwego uczucia dziarskiego Kazacha do jednej z bohaterek serialu "Słoneczny PatrolBorat, nie bacząc na koszty, postanawia wyruszyć w podróż do Kalifornii by ją poślubić. "Borat: Podpatrzone w Ameryce, aby Kazachstan rósł w siłę, a ludzie żyli dostatniej" - bo tak brzmi pełen tytuł obrazu wyreżyserowanego przez Larry'ego Charlesa - jeszcze nie trafił do kin, a już jest o nim głośno. Kazachski dziennikarz kilka dni temu pojawił się przed Białym Domem z zaproszeniem dla "premiera Busha" na pokaz swojego filmu, a rząd Kazachstanu wystosował specjalne noty, w których stanowczo odcinał się od wizerunku swojego kraju przedstawionego w komedii. Trudno się temu dziwić. Kazachstan opisywany przez Borata to zapadła dziura, w której co drugi mieszkaniec to gwałciciel, kobiety są grube i brzydkie, toalety jeszcze nie wynaleziono, a największą narodową rozrywką jest organizowany corocznie "Bieg z Żydem".Obraz Larry'ego Charlesa jest z cała pewnością najmniej poprawną politycznie komedią jaką w ciągu ostatnich lat mogliśmy oglądać na ekranach kin. Borat nie przebiera w słowach nazywając czarnoskórych polityków "asfaltami", wyśmiewając się z feministek, czy zachęcając do rozstrzeliwania gejów. Jest ostro, ryzykownie, niekiedy niesmacznie, ale zawsze śmiesznie. Odwołując się do prostych, a czasem wręcz prostackich żartów Sacha Baron Cohen tworzy satyrę społeczną bezlitośnie wyśmiewając ludzką głupotę, zachowawczość i naiwność. [MK] Na otwarcie tegorocznego Warszawskiego Festiwalu Filmowego zaprezentowano polski film Łukasza Karwowskiego"Południe-Północ" z Agnieszką Grochowską i Borysem Szycem w rolach głównych. Reżyser, który oboje aktorów poznał na zdjęciach próbnych do innego obrazu, w wywiadach przyznaje, że tak zachwycił się talentem Szyca i Grochowskiej, że specjalnie dla nich w 3 tygodnie napisał scenariusz, który już dwa miesiące później zekranizował. Być może ten pośpiech jest jednym z powodów dla których obraz Karwowskiego, co prawda nie rozczarowuje, ale też i nie zachwyca. "Południe-północ" to film z gatunku kina drogi opowiadające historię wspólnej podróży jaką odbywają Jakub - zakonnik, który po 10 latach opuścił klasztor i 21-letnia znerwicowana Julia - dziewczyna po przejściach. Wędrują na północ, w stronę, gdzie znajduje się morze, którego Jakub nigdy w życiu nie widział. Nie mają pieniędzy zatem drogę pokonują pieszo, stopem, bądź łódką. Z czasem poznają się lepiej. Odkrywając przed sobą swoje lęki i tajemnice, stają się sobie coraz bliżsi.Łukasz Karwowski jest kolejnym, po Trzaskalskim, czy Kwiecińskim reżyserem, który zdecydował się akcję swojego filmu osadzić na prowincji. Podróż Jakuba i Julii wiedzie leśnymi dróżkami, polami i opłotkami. Na swojej drodze spotykają różnych ludzi (wszystkich odtwarza ten sam aktor - Robert Więckiewicz), a każdy z nich w różny sposób wywiera na nich wpływ. Reżyser, jak sam mówi, chciał w ten sposób pokazać, że Bóg często przychodzi do nas pod postacią innych ludzi, czasem bardzo dziwnych. Pomysł sam w sobie może i niezły, ale problem w tym, że przesłanie jakie płynie z tego opowiedzianego przy użyciu pięknych zdjęć Marka Rajcy i Jacka Januszyka oraz ilustrowanego doskonałymi piosenkami Ramony Rey filmu jest niezwykle banalne. Od początku podejrzewamy jaki będzie finał tej opowieści, a kiedy w przedostatniej scenie Julia odchodzi złorzecząc Bogu doskonale wiemy, co się po niej pojawi. Film rozczarowuje również od strony aktorskiej. O ile do roli Borysa Szyca nie można się przyczepić, o tyle kreacja Agnieszki Grochowskiej zupełnie mnie nie przekonała. Ta aktorka, która w "Pręgach" i "Warszawie" stworzyła swój ekranowy wizerunek "smutnej piękności" nie potrafi odnaleźć się w roli wulgarnej i prostej dziewczyny do towarzystwa. Jest hałaśliwa, krzykliwa, cały czas niespokojna, ale brakuje jej czegoś, co sprawiłoby, że widz uwierzyłby w nią i naprawdę przejął się jej losem. Oczekiwania wobec "Południe-Północ" mieliśmy wielkie. Reżyser zapowiadał, że powstał wyjątkowy film zrealizowany z potrzeby serca. Jego dystrybucją zainteresowała się olbrzymia firma UIP, która planuje wprowadzić go na nasz rynek w ilości ponad 40 kopii. Wszystko to dawało nadzieję, że dobre, niebanalne, ale i komercyjne kino. W rezultacie otrzymaliśmy jednak doskonały technicznie, ale banalny fabularnie obraz, który na pewno znajdzie swoich zwolenników, ale w rywalizacji o widzów na pewno przegra z najnowszą komedią romantyczną Ryszarda Zatorskiego. [MK] Z mieszanymi uczuciami pozostawiło nas również "Źródło" - jeden z największych filmów tegorocznego Festiwalu. Na swoje najnowsze dzieło Darren Aronofsky kazał nam czekać aż 6 lat i po jego obejrzeniu zastanawiam się, czy było warto. Doskonałe od strony technicznej i oryginalne fabularnie "Źródło" nie ma w sobie tej siły rażenia, co wcześniejsze "Requiem dla snu" i "PiFilm opowiada trzy historie. Pierwsza dzieje się w XVI wieku. Hiszpański konkwistador Tomas Creo z polecenia królowej, na punkcie której szaleje, poszukuje legendarnego Drzewa Życia. Druga dzieje się współcześnie. Tomas Creo, naukowiec, maniakalnie poszukuje lekarstwa dla swojej chorej na raka żony. Trzecia to już wiek XXVI. Astronauta Tom próbuje pojąć tajemnicę życia i odpowiedzieć na pytania postawione przez jego poprzednie wcielenia: Co byłoby, gdybym mógł żyć wiecznie i kochać wiecznie tę samą kobietę?Publiczność opuszczała salę po pokazie filmu z bardzo mieszanymi uczuciami. Niektórzy mówili, że seans był stratą czasu, inni porównywali "Źródło" do "Odysei kosmicznej"Stanleya Kubricka. Jednak zdecydowana większość, w toczonych pod kinem dyskusjach, usiłowała dociec, o co w tym wszystkim tak naprawdę chodziło. Aronofsky zrealizował dzieło zachwycające wizualnie, ale fabularnie zwyczajnie bełkotliwe. Większa część filmu poświęcona jest losom naukowca rozpaczliwie szukającego leku na raka mogącego uratować jego żonę. Podczas jednego z eksperymentów decyduje się użyć w terapii materiału pozyskanego z odkrytego w brazylijskiej dżungli drzewa, a wyniki jego terapii okazują się być zaskakujące. Konkwistador Creao jest z kolei bohaterem książki pisanej przez chorą żonę naukowca - Izzi. Dzięki niej poznajemy historię drzewa i dowiadujemy się, co spowodowało tak niesamowite wyniki badań. Jednak z filmu nie dowiemy się kim jest trzeci, przypominający Buddę, mężczyzna przemierzający przestrzeń kosmiczną w przeźroczystym statku przypominającym bańkę mydlaną, co łączy go z naukowcem i jego żoną, dlaczego wyruszył swoją podróż i z jakich powodów pokrywa swoje ciało tatuażami. Muszę jednak przyznać, że mimo mętnego miejscami scenariusza "Źródło" ogląda się bardzo dobrze. Film będący połączeniem melodramatu, kina przygodowego i sci-fi uwodzi widza między innymi doskonałymi zdjęciami Matthew Libatique'a oraz niesamowitą muzyką niezawodnego Clinta Mansella. Ponadto Aronfsky zrobił bardzo dobry użytek z efektów specjalnych tworząc niezwykle sugestywną, a zarazem hipnotyczną wizję przyszłości dając jednocześnie pole do popisu Hugh Jackmanowi odgrywającemu w filmie aż 3 role. [MK] Pokładanych w nim nadziei nie spełnił również dokumentalny film Edo Bertoglio"Twarz jako nałóg" opowiadający o dynamicznym rozwoju kultury niezależnej jaki miał miejsce na przełomie lat 70. i 80. w Nowym Jorku. Współistniały wtedy wokół siebie trzy generacje twórców - beatnicy, artyści skupieni wokół Andy'ego Warhola oraz przedstawiciele rodzącego się wtedy ruchu Punk. W świecie kreatywnych, nie bojących się eksperymentów ludzi niezwykłą popularnością cieszyły się narkotyki, które w bardzo szybkim czasie stały się jednym ze stałych elementów ich życia. One też przyczyniły się ostatecznie do upadku nowojorskiej bohemy.Edo Bertoglio jest - jak sam siebie określa - "ocalałymKilkanaście lat temu był obiecującym fotografem tworzącym w otoczeniu Andy'ego Warhola. Jednak narkotyki zrujnowały mu karierę, a on sam po wielu próbach wreszcie wyrwał się z nałogu i wyprowadził się z Nowego Jorku. Teraz powraca do dawnych miejsc i klubów, spotyka się ludźmi, którzy kiedyś byli jego przyjaciółmi. Większość z nich już nie żyje, a ci, którzy żyją, nie potrafią odnaleźć się w nowej rzeczywistości. U podstaw "Twarzy jako nałogu" leży doskonały pomysł. Opowiedzieć o niezwykle ciekawej bohemie, z której wywodzili się między innymi Klaus Nomi i Debbie Harry zderzając jej historię z wypowiedziami zniszczonych ludzi, którzy ją współtworzyli. Problem w tym, że Bertoglio nie przemyślał swojego filmu. Po obiecującym początku "Twarz jako nałóg" zmienia się w opowieść nie o sztuce, ale o narkotykach, a to już nie jest ciekawe. Wiemy, że narkotyki są złe, znamy hasło "zażywasz, przegrywasz" i nie musimy oglądać kolejnego filmu przekonywującego nas do rzeczy oczywistych. [MK] Wśród pierwszych pokazów 22 Warszawskiego Festiwalu Filmowego z pewnością uwagę skupiły na sobie "Źródło"Aronofsky'ego oraz "BoratDla mnie odkryciem dnia był jednak film, o którym większość widzów (i ja także) dowiedziała się dopiero z festiwalowego programu. Chodzi o izraelski "Taki piękny krajFilmy, na które nastawiałem się wśród początkowych projekcji kolejnej edycji WMFF, nie spełniły niestety oczekiwań. Włoski mistrz Marco Bellocchio udaje w "Reżyserze ceremonii ślubnych"Felliniego - tak jakby zapomniał, że lata temu wypracował już własny styl. Osławiony duński "Pusher" też jakoś mnie nie porwał. Podobne historie oglądaliśmy na ekranie wiele razy, quasi-dokumentalna forma nie czyni niestety jeszcze porządnego gangsterskiego widowiska.Istotą Warszawskiego Festiwalu jest jednak dla mnie zaskakiwanie widza, przede wszystkim poprzez zwracanie uwagi na filmy, o których światowa prasa zazwyczaj nie pisze lub zaledwie napomyka. Jednym z nich jest wspomniany już "Taki piękny kraj"Eyala Halfona. Zdradzany przez żonę otyły farmer Seltzer zatrudnia robotników z Tajlandii. Wyrzucony z policji za hazard Franko pracuje dla obleśnego alfonsa wykorzystującego młode Ukrainki. Wreszcie strażnik gnębiący robotników Seltzera - i romansujący z jego żoną - sam ma ciągłe kłopoty ze starym, zmęczonym życiem ojcem, którym opiekuje się młody Filipińczyk. Wszystkie historie koncentrują się wokół relacji łączących Izraelczyków z pracującymi dla nich imigrantami. Kraj, który przeciętnemu Europejczykowi jawi się zapewne jako religijny i etniczny monolit, tutaj przypomina raczej kipiący tygiel kulturowy. Zwraca uwagę bardzo dobre prowadzenie wielowątkowej narracji. Halfon, zarazem scenarzysta filmu, nie zaniedbuje żadnego bohatera. Chociaż podejmuje tematy bolesne, nie boi się również momentów sentymentalnych. Być może niektórzy widzowie uznają, że autor rozjaśnia obraz na siłę. Dla mnie jednak na tym między innymi polega wielka siła tego filmu - na unikaniu wszelkich uproszczeń. Jednoznacznie zły jest tutaj wyłącznie stręczyciel. Palący problem ludzi "drugiej kategorii" został nie tylko potraktowany o wiele wnikliwiej, niż choćby w "Niewidocznych"Frearsa, ale i doprawiony dyskretną ironią, której w filmie Brytyjczyka nie było. A zatem izraelskie "Miasto gniewu"? Lepiej, bo bez nieco naiwnego filozofowania, a z wyczuciem i na temat. Film można jeszcze zobaczyć w sobotę 7.10 w Kinotece (sala 4) o 18.30 - zachęcam. [PM] Filmy o ludziach, filmy dla ludzi - program 22. WMFF [2006-09-19]

Udostępnij:
Przejdź na Filmweb.pl

Najnowsze Newsy