Seriale
Gry
Rankingi
VOD
Mój Filmweb
Program TV
Zobacz sekcję

Recenzja filmu

Zemsta roninów z Ako faktycznie miała miejsce. Wydarzyła się w 1702 roku. W tym momencie kończą się w zasadzie cechy wspólne z filmem Carla Rinscha. Produkcja ta jest bowiem prostą bajeczką fantasy, której absolutnie nie można brać na poważnie. Co więcej cierpi na przypadłość znaną ze "Starcia tytanów

Ową przypadłością jest mistrzowskie opanowanie swego fachu przez montażystę odpowiedzialnego za zwiastun. Filmik promocyjny skrojony został dynamicznie, kolokwialnie mówiąc: z jajem, dając nadzieję na porządne kino fantasy. Niestety reklama to ułuda, którą brutalnie weryfikuje rzeczywistość. Całość nie jest tak porywająca, przestoje trwają stanowczo zbyt długo, a sceny walk nie wypadają tak dobrze jak w materiałach promocyjnych. Nawet najbardziej przykuwające uwagę postaci Demona i Bandyty (znajdujące się na banerach i plakatach) są po prostu marginalne. Dość powiedzieć, że Bandyta pojawia się na ekranie dosłownie na kilka sekund i wypowiada aż jedno zdanie.



Obok powyższego w oczy rzuca się też skrajnie różne podejście aktorów. Obsada pochodząca z Kraju Kwitnącej Wiśni, na czele z Hiroyuki Sanadą, podeszła do swego występu niezwykle poważnie. Chciała jak najwierniej oddać honor samuraja i pokazać kulturę swej ojczyzny. W tym towarzystwie zupełnie inaczej wypada Keanu Reeves. Gwiazdor "Matrixa" chodzi sobie majestatycznie ciągle z tą samą miną i spojrzeniem. Całe jego jestestwo zdaje się mówić "Już nic nie muszę udowadniać, grałem przecież NeoFaktycznie dzięki tej roli Reeves ma zapewnione miejsce w historii, ale skoro już decyduje się na udział w kolejnej produkcji, to mógłby się bardziej wysilić. Inną sprawą jest sam jego angaż. Fakt, że rzeczywiście jest Zambosem, sprawia, że postać zyskuje na autentyczności.



Wspomnieć też trzeba o rolach żeńskich. Z duetu Kô Shibasaki - Rinko Kikuchi zdecydowanie lepiej wypadła ta druga. Jej postać jest bardziej wyrazista, a i ona sama bardziej uwodzicielska. Panowie mogą się ucieszyć zwłaszcza w jednej scenie, która choć niczego nie pokazuje, może zostać uznana za całkiem "gorącąNie zmienia to jednak faktu, że obie panie i tak w pokonanym polu pozostawia przykładowo scena z "Jedwabiu", w której Sei Ashina podaje herbatę. Niby najzwyklejsza czynność, ale jak pokazana.



Bez zarzutu jest natomiast strona techniczna. Efekty specjalne stoją na wysokim poziomie, sekwencje akcji zrobione są typowo pod efekt trójwymiarowy (takie wrażenie odniosłem będąc na seansie 2D), a wszystko to uzupełnia niezła muzyka, ładne widoczki i kostiumy. I choć wszystko to cieszy oko, to całość nadal pozostaje nader przewidywalna i patetyczna. W tym momencie warto wspomnieć o klasycznym wątku miłosnym. Choć był on wałkowany wielokrotnie, nie można zaprzeczyć, że wypowiadane kwestie brzmią dużo lepiej niż przykładowo u bohaterów Stephenie Meyer. Nie są przynajmniej tak banalne.

"47 roninów" to prosta bajeczka fantasy. Bajeczka, która doskonale zdaje sobie z tego sprawę i kompletnie pozbawiona jest aspiracji do bycia "czymś więcejIdąc z takim nastawieniem do kina, po seansie nie będzie zawodu i poczucia, że pieniądze poszły na marne. Skłamałbym jednak, mówiąc, że odczekanie i obejrzenie jej później w domu na DVD będzie błędem.


Moja ocena:
6
1. Od 20 XII 2013 "Zaufany Recenzent Filmwebu" 2. 15 V 2014 - wygrana w konkursie recenzenckim portalu stallone.pl za tekst do "Tango i Cash" - dostępny też na Filmwebie.
Udostępnij:
Przejdź na Filmweb.pl

najnowsze recenzje