Seriale
Gry
Rankingi
VOD
Mój Filmweb
Program TV
Zobacz sekcję

Film wzlatujący ponad poziomy... bezsensu

Człowiek wraca po ciężkim dniu i chce się odstresować przy lekkim, niewymagającym myślenia filmie. Wspomnienie pierwszej części "Cranka" mówi jasno, czego powinniśmy się spodziewać po kontynuacji. I co? I seans pozytywnie mnie rozczarował, bo uważałam, że większego kretyństwa już nakręcić nie można, a okazało się inaczej. 

Już w pierwszych kilku minutach duet Neveldine - Taylor serwuje nam zapierającą dech w piersiach scenę wycięcia serca, które najpierw zostaje obsypane popiołem z papierosa, następnie oplute, a na koniec wszczepione chodzącej stuletniej legendzie, o czym dowiadujemy się oczywiście po odpowiednio długim czasie. W każdym razie staruszek z sercem konia staje się niezwykle jurny. A co w międzyczasie? Chev Chelios (Jason Statham) przez półtorej godziny ugania się za swoim sercem, zamiast którego w jego klatce piersiowej bije przeczep na baterię, którą trzeba doładowywać. 

Chciałam pisać o poziomie filmu, jednak w odniesieniu do "Cranka 2" nie można pisać o żadnych poziomach, on wymyka się wszelkim kategoriom. Po seansie, w mojej głowie zapanowała pustka, ręce mi opadły i wszystko inne też. 
Jest to produkcja niemalże przełomowa, bo na pewno pretenduje wyżej niż do klasy Ż (Ż=Żenada). Duet Neveldine - Taylor zbyt dużego dorobku na swoim koncie nie ma, ale jednak "Pathology" to świetny, nieszablonowy thriller, który od "Cranka" oddziela przepaść wielkości Rowu Mariańskiego. A Statham? Przecież on złym aktorem nie jest, wystarczy przypomnieć takie tytuły jak "Teoria chaosu" czy "Angielska robota", które są filmami klasy A oraz na przykład "Transportera" i "Zabójcę" będące dobrymi sensacyjnymi produkcjami. Co więc robi w filmie, którego kluczową sceną jest pokaz Kamasutry na oczach dziesiątek tysięcy widzów wyścigów konnych!? Być może "Crank" od samego początku jest żartem, grą z konwencją i próbą jej ośmieszenia. Mam nadzieję. 



Scenariusz, który nie zasługuje nawet na wspomnienie, zostaje po mistrzowsku przeniesiony na ekran, tworząc półtoragodzinny poetycki niemalże obraz. Te pościgi, te dialogi, te kobiety... I ta finałowa scena. Gdyby nie ona, może bym to zniosła. Proszę więc o litość i obiecuję, że będę już dobrym kinomanem. Tylko nigdy więcej.

Muszę jednak zwrócić uwagę na dwie rzeczy. Po pierwsze zdjęcia i montaż. Efekt wygląda jak dzieło epileptyka, a jednak coś w sobie ma. Jak na żenujący poziom fabularny, technicznie jest ciekawie i na plus. I druga kwestia – doskonała muzyka. Ja poproszę, żeby tego pana, który podkładał może niewyszukane kawałki i motywy pod kolejne sceny, zatrudnili do wielkich hollywoodzkich produkcji, ponieważ jest jej dużo i jest świetnie dopasowana, co rzadko się zdarza. Tym razem dzięki finezji, dystansowi i humorowi pana Mike'a Pattona da się tę żenadę przełknąć.  

Tego nie można polecić, to trzeba przeżyć. 


Moja ocena:
3
"Słabi śnią nocami, a odważni w dzień"
Udostępnij:
Przejdź na Filmweb.pl

najnowsze recenzje