Seriale
Gry
Rankingi
VOD
Mój Filmweb
Program TV
Zobacz sekcję

Recenzja wyd. DVD filmu

W głąb geniuszu

Warto ten film obejrzeć wraz z "Zakochanym Szekspirem" (1999) Johna Maddena. Choć nastrojem różnią się zdecydowanie (Madden nakręcił mimo wszystko uroczą komedię), to oba opowiadają o słynnych, najsłynniejszych chyba artystach; oba szukają odpowiedzi na pytania o warunki, w jakich powstaje dzieło; oba są perfekcyjnie zrobione; oba także zdobyły najwięcej w swym roku Oskarów. Ale łączy je także coś, co można (za Tomaszem Mannem i jego "Wybrańcem") nazwać siłą ducha opowieści. Gdyż oba te obrazy są nieprawdziwe - ale moc opowieści i siła historii jest w nich na tyle mocna, że "powinno być tak, jak tam pokazanoU źródeł "Romea i Julii" powinna leżeć romantyczna i nieszczęśliwa miłość, a Mozartowskie "Requiem" musiało wyrosnąć ze śmiertelnej zemsty. Zemsty na samym Mozarcie - i na Bogu. Zemsty jednak, dzięki geniuszowi muzyki, zupełnie nieudanej.

W przytułku starzec wspomina czasy swej świetności i klęski. Przenosimy się do Wiednia, pod koniec XVIII wieku, gdzie na dworze cesarza najważniejszym kompozytorem, hołubionym i szanowanym, jest właśnie ów narrator - Antonio Salieri. Człowiek poważny, dystyngowany, akademicki. Wierzący asceta, który zawarł poniekąd "faustowski" układ z Bogiem - w zamian za pobożność i cnotę, Bóg da mu talent i sławę. A jednak, cesarz ciekaw jest muzyki młodego (bardzo młodego) kompozytora, o którym słuchy krążą, że - z jednej strony - to geniusz i cudowne dziecko, a z drugiej - rozpustnik, obłapiający pod stołem młode dziewczęta, który talent swój wykorzystuje do popisywania się w tawernach, podczas pijatyk. I spotykają się, Salieri z... Wolfgangiem Amadeuszem Mozartem. Zaczyna się rodzaj pokrętnej rywalizacji, tym ciemniejszej, że sam Salieri płacze, gdy czyta rękopisy konkurenta - i widzi, jak oszukał go Pan. Nie mogą się takie "zawody" skończyć dobrze...



Krytyk jednej z gazet zauważył, że Antonio Salieri to chyba najbardziej nieszczęśliwy kompozytor wszech czasów. I nie chodzi tu o niezbyt wysoką wartość jego utworów, ale o to, co zrobili mu Peter Schaffer i Miloš Forman. Salieri nie miał tak naprawdę nic wspólnego z Mozartem. A jednak dramatyczna, bluźniercza i mordercza postać, jaką w filmie kongenialnie stworzył F. Murray Abraham (Oskar, absolutnie zasłużony) ma w sobie tyle siły, że znowu górę bierze "duch opowieści" - i chcemy, i wiemy, że taki był Salieri. A Mozart - nieprzystosowana do życia, urocza kreatura, rechocząca paskudnym, końskim śmiechem? Co za insynuacja! Zapewne wybitny kompozytor również wcale nie był taki - ale cóż z tego? Amadeusz z "Amadeusza" jest nieomal bardziej rzeczywisty, niż swój pierwowzór.

Konflikt czystej, najpiękniejszej sztuki, wynikającej z głębi geniuszu - z akademickim rzemiosłem, prowadzący zresztą do tragicznych skutków, przedstawiony jest w filmie perfekcyjnie. Film "buja się" - od zabawnych klimatów komediowych po mroczny dramat (co jest zresztą znakiem rozpoznawczym Formana). Praga imituje Wiedeń w sposób doskonały, kostiumy - mimo pewnej dozy teatralności - wydają się niemal z epoki, muzyka z oczywistych względów stanowi integralny składnik akcji. Do historii kina przeszła scena, w której umierający Mozart dyktuje Salieriemu takty "Reqiuem" - i Salieri błaga go, by czynił to wolniej, wolniej - by zaraz krzyknąć "Tak, tak, rozumiem!" A my? Czy rozumiemy? Czy jesteśmy w ogóle w stanie zrozumieć tak nieziemsko piękną muzykę? Chyba nie. Rozumiemy więc tak, jak potrafimy: czasem akademicko, błagając Boga o pomoc - a czasem tak, jak pomaga nam inny wybitny twórca. Tym razem Miloš Forman. I winniśmy mu za to dzięki.

Moja ocena:
10
- Hey! Good luck exploring the infinite abyss! - Thank you! And hey! You too!
Udostępnij:
Przejdź na Filmweb.pl

najnowsze recenzje