Recenzja wyd. DVD filmu
Madmaxploitation
Włosi swego czasu zalewali rynek uroczymi filmami klasy "poniżej B", bezlitośnie eksploatując każdą wytworzoną po co większym hollywoodzkim hicie niszę. Kino spod znaku miecza i sandała, spaghetti westerny, macaroni combat - to kultowe już podgatunki filmowe, które zawdzięczamy potomkom starożytnych Rzymian. W latach 80., po sukcesie "Mad Max 2" radośnie rzucono się do podrabiania rzeczonego filmu, skupiając się na najbardziej charakterystycznych jego elementach: pustyni i rozklekotanych samochodach. "Exterminators Of The Year 3000" to właśnie jeden z efektów fascynacji twórców i publiki dziełem Millera.
Sprzyjającym warunkiem do tworzenia tego typu filmów jest fakt, że za kręcenie w wyjałowionych plenerach nie trzeba nikomu płacić, świat po apokalipsie nie jest zazwyczaj zbyt bogaty w cuda architektoniczne, a zakupione do produkcji fury nie muszą lśnić chromem. Wystarczy wywieźć aktorów na pobliskie pole, od kumpla prowadzącego skup złomu wygrzebać kilka jeszcze w miarę sprawnych gruchotów, po czym pozwolić pościgać się pod pretekstem szukania wody, benzyny bądź nietrujących pomidorów. Szanse na Oscara są co prawda w tym przypadku znikome, ale też i nikt, kto wkłada do magnetowidu kasetę z naklejką "Eksterminatorzy z Roku Trzytysięcznego", nie spodziewa się raczej kubrickowskich doznań.
Cóż więc mamy w tej konkretnej klusce? Ano, tym razem naszym bohaterem w skórzanej kurtałce jest niejaki Alien, samotny drifter o nadzwyczaj zadbanej jak na otaczające go warunki aparycji, przemierzający zapiaszczony świat swoim w gruncie rzeczy mało imponującym Eksterminatorem. Poznajemy go w pechowej sytuacji, kiedy to pustynne punki podprowadzają mu furę. Chwilę potem przedstawieni zostają nam mieszkańcy małej oazy, którzy wysyłają w pustkowie cysternę z obstawą celem uzupełnienia zapasów wody. Konwój szybko zostaje jednak zaatakowany przez znajomych już punków i przy życiu zostaje tylko Tommy - dzieciak, który po ucieczce napastnikom napotyka Aliena i namawia go, aby pomógł mu odzyskać cysternę, w zamian za wskazanie źródła cennego H2O. Bohaterowie ruszają przez jałowy krajobraz, po drodze zgarniając także niejaką Trash, byłą kobitę Aliena i wkurzając przywódcę punków - co kończy się oczywiście tym, co lubimy w tych filmach najbardziej: zbieraniną roztelepanych wehikułów goniących za wielką ciężarówą.
Brzmi to wszystko dość rozrywkowo, niestety - realizacja stoi na spodziewanym, nie najwyższych lotów poziomie. Postapokaliptyczne wozy nie są zbyt wymyślne, do designu z Mad Maxa czy nawet jego podróbek nie mają startu. Pościgi nie są zbyt emocjonujące i jak na ironię nie ma ich zbyt wiele - może 15 minut w całym filmie pokazuje umiejętności kaskaderskie i determinację w gięciu blachy; kolejny kwadrans można na siłę podpiąć pod niezbyt emocjonującą akcję - reszta to niestety tułanie się aktorów po pobliskim punkcie handlu żwirem, który ratuje tylko przekomicznie niezsynchronizowany angielski dubbing. Pojedynek z bossem to istna parodia, jest bowiem kalką słynnej sceny z Indiany Jonesa: zły punk biegnie z kawałkiem drutu w łapie w kierunku Aliena, który wyciąga z kieszeni pistolet i kończy "starcie" w ułamku sekundy. Cóż za rozczarowanie. Całokształtu nie ratuje muzyka godna Kung Fury, która we wspomnianym dziele jest kiczowata i anachroniczna nieprzypadkowo.
Po seansie zostaje w głowie właściwie jedna tylko scena, którą z premedytacją poniżej zaspoileruję. W którymś mianowicie momencie dzieciak zostaje porwany przez punki, które próbują wydobyć z niego wskazówki dotarcia do wody. Przywiązują więc jego ramiona do dwóch motocykli, po czym na pełnym gazie ruszają w przeciwnych kierunkach, dzięki czemu O KURDE WYRYWAJĄ DZIECIAKOWI RĘKĘ!!! Ciężki szok, jaki przez chwilę odczuwałem, niestety nie trwał długo, gdyż już po chwili okazało się, że szczeniak przez cały czas miał sztuczną łapę - ale pierwotne wrażenie było iście piorunujące!
Podsumowując: warto czy nie warto? Myślę, że odpowiedź jest prosta i wiadoma od momentu przeczytania nagłówka tego tekstu. Jeśli podoba ci się "Mad Max", dynamiczne pościgi, wykręcone kostiumy przetrwańców apokalipsy, poskręcane z kawałków rynny samochody... to spokojnie możesz sobie odpuścić; gdzieś tam pośród starych VHS-ów zagrzebane leżą dużo lepsze podróby filmów Millera - i ja je jeszcze dla was wynajdę... Jeśli jednak na samo hasło "madmax" robi ci się mokro w majtach to i tak nie przepuścisz niczego, w czym punki na motorach jadą po piachu za zdezelowanym wozem. A scena z wyrywaniem łapy może ci twoje poświęcenie wynagrodzić.
Sprzyjającym warunkiem do tworzenia tego typu filmów jest fakt, że za kręcenie w wyjałowionych plenerach nie trzeba nikomu płacić, świat po apokalipsie nie jest zazwyczaj zbyt bogaty w cuda architektoniczne, a zakupione do produkcji fury nie muszą lśnić chromem. Wystarczy wywieźć aktorów na pobliskie pole, od kumpla prowadzącego skup złomu wygrzebać kilka jeszcze w miarę sprawnych gruchotów, po czym pozwolić pościgać się pod pretekstem szukania wody, benzyny bądź nietrujących pomidorów. Szanse na Oscara są co prawda w tym przypadku znikome, ale też i nikt, kto wkłada do magnetowidu kasetę z naklejką "Eksterminatorzy z Roku Trzytysięcznego", nie spodziewa się raczej kubrickowskich doznań.
Cóż więc mamy w tej konkretnej klusce? Ano, tym razem naszym bohaterem w skórzanej kurtałce jest niejaki Alien, samotny drifter o nadzwyczaj zadbanej jak na otaczające go warunki aparycji, przemierzający zapiaszczony świat swoim w gruncie rzeczy mało imponującym Eksterminatorem. Poznajemy go w pechowej sytuacji, kiedy to pustynne punki podprowadzają mu furę. Chwilę potem przedstawieni zostają nam mieszkańcy małej oazy, którzy wysyłają w pustkowie cysternę z obstawą celem uzupełnienia zapasów wody. Konwój szybko zostaje jednak zaatakowany przez znajomych już punków i przy życiu zostaje tylko Tommy - dzieciak, który po ucieczce napastnikom napotyka Aliena i namawia go, aby pomógł mu odzyskać cysternę, w zamian za wskazanie źródła cennego H2O. Bohaterowie ruszają przez jałowy krajobraz, po drodze zgarniając także niejaką Trash, byłą kobitę Aliena i wkurzając przywódcę punków - co kończy się oczywiście tym, co lubimy w tych filmach najbardziej: zbieraniną roztelepanych wehikułów goniących za wielką ciężarówą.
Brzmi to wszystko dość rozrywkowo, niestety - realizacja stoi na spodziewanym, nie najwyższych lotów poziomie. Postapokaliptyczne wozy nie są zbyt wymyślne, do designu z Mad Maxa czy nawet jego podróbek nie mają startu. Pościgi nie są zbyt emocjonujące i jak na ironię nie ma ich zbyt wiele - może 15 minut w całym filmie pokazuje umiejętności kaskaderskie i determinację w gięciu blachy; kolejny kwadrans można na siłę podpiąć pod niezbyt emocjonującą akcję - reszta to niestety tułanie się aktorów po pobliskim punkcie handlu żwirem, który ratuje tylko przekomicznie niezsynchronizowany angielski dubbing. Pojedynek z bossem to istna parodia, jest bowiem kalką słynnej sceny z Indiany Jonesa: zły punk biegnie z kawałkiem drutu w łapie w kierunku Aliena, który wyciąga z kieszeni pistolet i kończy "starcie" w ułamku sekundy. Cóż za rozczarowanie. Całokształtu nie ratuje muzyka godna Kung Fury, która we wspomnianym dziele jest kiczowata i anachroniczna nieprzypadkowo.
Po seansie zostaje w głowie właściwie jedna tylko scena, którą z premedytacją poniżej zaspoileruję. W którymś mianowicie momencie dzieciak zostaje porwany przez punki, które próbują wydobyć z niego wskazówki dotarcia do wody. Przywiązują więc jego ramiona do dwóch motocykli, po czym na pełnym gazie ruszają w przeciwnych kierunkach, dzięki czemu O KURDE WYRYWAJĄ DZIECIAKOWI RĘKĘ!!! Ciężki szok, jaki przez chwilę odczuwałem, niestety nie trwał długo, gdyż już po chwili okazało się, że szczeniak przez cały czas miał sztuczną łapę - ale pierwotne wrażenie było iście piorunujące!
Podsumowując: warto czy nie warto? Myślę, że odpowiedź jest prosta i wiadoma od momentu przeczytania nagłówka tego tekstu. Jeśli podoba ci się "Mad Max", dynamiczne pościgi, wykręcone kostiumy przetrwańców apokalipsy, poskręcane z kawałków rynny samochody... to spokojnie możesz sobie odpuścić; gdzieś tam pośród starych VHS-ów zagrzebane leżą dużo lepsze podróby filmów Millera - i ja je jeszcze dla was wynajdę... Jeśli jednak na samo hasło "madmax" robi ci się mokro w majtach to i tak nie przepuścisz niczego, w czym punki na motorach jadą po piachu za zdezelowanym wozem. A scena z wyrywaniem łapy może ci twoje poświęcenie wynagrodzić.
Moja ocena:
4
Udostępnij: