Seriale
Gry
Rankingi
VOD
Mój Filmweb
Program TV
Zobacz sekcję

Recenzja filmu

Doogie Howser i piaski pustyni

W filmie Philippa Stölzla wszystko miesza się ze wszystkim i wszystkiego jest aż nadto. Jest melodramat i film inicjacyjny, opowieść o męskiej przyjaźni, przygodzie, religii i nauce. Jest Doogie Howser i doktor House. Są kadry pustyni piękne jak tapeta z Windowsa XP, równie urodziwa białogłowa, miłość z kart harlequina i wybuchowy tyran o złotym sercu. Przenosząc na ekran książkę Noah Gordona, niemiecki reżyser nie chciał uszczknąć niczego z jej rezerwuaru, wiernie podążał więc za literą powieści o chłopcu, który został sierotą, który został lekarzem, który pozostał człowiekiem.



Historia Roba (Tom Payne) rozpoczyna się w średniowiecznej Anglii, gdzie brud i głód towarzyszą wyzyskowi dzieci i religijnemu fanatyzmowi sankcjonowanemu przez kler. To właśnie Kościół staje się przyczyną nieszczęścia młodego bohatera. Gdy jego matka zapada na "chorobę prawego boku" (czyli – najpewniej – zapalenie wyrostka), ksiądz udziela jej ostatniego namaszczenia, a miejscowemu cyrulikowi (dobry Stellan Skarsgård) uniemożliwia jej leczenie. Wkrótce młody chłopiec ruszy w świat z gburowatym cwaniakiem udającym medyka, a ten nauczy go, jak nastawiać wybite barki, wyrywać zgniłe zęby i amputować kończyny. Symbioza młodego i starego doktora trwałaby dłużej, gdyby nie chęć nauki, jaką rozbudzają w chłopcu żydowscy lekarze. Dzięki nim Rob postanawia wyruszyć do Azji, by w Isfahanie pobierać nauki od legendarnego Ibn Siny (jak zawsze charyzmatyczny Ben Kingsley), największego lekarza swojej epoki.



Dalej wszystko toczy się jak w kostiumowym romansidle. Jest trochę powieści przygodowej, tragiczna miłość, spotkanie z mistrzem i przyjaźń z miejscowym tyranem (Olivier Martinez), który ochoczo rozdaje śmiertelne razy zarówno swym wrogom, jak i podwładnym. Ale to nie on jest w filmie Stölzla najgroźniejszy. W "Medicusie" przyczyną wszelkich nieszczęść jest religia, która staje na drodze medycznego postępu. U Stölzla dostaje się obłudnym chrześcijanom i radykalnym muzułmanom, a pozytywnymi bohaterami są jedyni żydzi i zoroastrianie.



Reżyserowi z trudem udaje się zapanować nad nadmiarem wątków i różnorodnością gatunkowych faktur. Wątek miłosny to pojawia się, to znika na kilkadziesiąt minut, kiedy akurat przestaje być potrzebny, a drugoplanowi bohaterowie robią tu za papierowe marionetki. Mimo to "Medicusa" ogląda się ze wstydliwą przyjemnością. Oczywiście pod warunkiem, że jesteśmy w stanie zaakceptować mizoginiczną opowieść, w której kobiety albo szybko umierają, nie zawracając głowy swoją obecnością, albo stanowią kwiatek do kożucha i obiekt miłosnych westchnień. Wszystko to sprawia, że obraz Stölzla okazuje się przygodowym harlequinem zrobionym przez chłopców dla chłopców.


Moja ocena:
4
Bartosz Staszczyszyn
Rocznik '83. Krytyk filmowy i literacki, dziennikarz. Ukończył filmoznawstwo na Uniwersytecie Jagiellońskim. Współpracownik "Tygodnika Powszechnego" i miesięcznika "Film". Publikował m.in. w... przejdź do profilu
Udostępnij:
Przejdź na Filmweb.pl

najnowsze recenzje