Recenzja filmu
Piersi i udka na wynos
Jason Voorhees to prawdziwy fenomen. Dziś żaden fan horroru nie wyobraża sobie kanonu gatunku bez tej postaci, a przecież Sean S. Cunningham i Victor Miller nie z myślą o nim nakręcili oryginalny "Piątek trzynastego". Postać Jasona jednak wybiła się, przetrwała i stała się siłą napędową jednej z najdłużej realizowanych serii w historii horroru. Trudno w to uwierzyć, ale film Marcusa Nispela jest jedenastym albo też dwunastym (jeśli liczyć "Freddy kontra Jason") obrazem o Voorheesie.
Czy ten tak zwany 'reboot' się udał? Cóż, fani sagi zapewne będą zadowoleni. Twórcom udało się odtworzyć ducha "Piątku trzynastego". Na ekranie pełno jest młodych ofiar, golizny i krwawej jatki. Wszystko to, choć w wersji nieco bardziej obyczajnej, pojawia się w serii od samego początku. Jak zwykle na ekranie króluje młodzież, która talentem pochwalić się nie może, za to idealnie nadaje się na mięso armatnie. W porównaniu z oryginałem sprzed prawie 30 lat, trupów jest zdecydowanie więcej. Nispel nie daje widzom zbyt wiele czasu na oddech. Jason szaleje, z regularnością godną szwajcarskiego zegarka mordując kwiat amerykańskiej młodzieży.
Niestety Nispel nie ma zbyt dużej wyobraźni, jeśli chodzi o masakrowanie swoich bohaterów. Osoby, które widziały "Teksańską masakrę piłą mechaniczną", powinny przygotować się na silne uczucie déjà vu. Do tego Jason wydaje się postacią całkowicie pozbawioną wyobraźni i z dwoma wyjątkami wszystkich zabija 'na jedno kopyto'. Reżyser dobrze by zrobił, gdyby przed przystąpieniem do zdjęć obejrzał kilka filmów z Wielkiej Brytanii czy Francji.
To, co przeszkadza w filmie najbardziej, to brak lekkości. W tym roku Amerykanie pokazali się już z lepszej strony. Nispel nie jest mistrzem gatunku, a po prostu dobrym wyrobnikiem, realizującym taśmową produkcję. Mimo jednak wszystkich niedociągnięć, "Piątek 13-go" jest udanym odrodzeniem serii. Ma w sobie tę samą mieszankę kiczu maskowanego entuzjazmem, który tak dobrze w latach 80-tych sprawdzał się na kasetach VHS. Jeśli ktoś chce sobie przypomnieć tamte klimaty bądź też poczuć je po raz pierwszy, ten z całą pewnością na "Piątek 13-go" powinien się wybrać.
Na koniec nie można nie wspomnieć o Dereku Mearsie, nowym Jasonie. Czy będzie równie rozpoznawalny, co Kane Hodder? Na razie trudno powiedzieć. Jego interpretacja niebezpiecznego zabójcy jest dość ciekawa. Mears potrafi grać, przynajmniej jeśli porównać go z większością wcześniejszych odtwórców postaci. Dlatego też zbliżenia, kiedy widzimy oczy, wypadają dobrze i wiarygodnie. Nie potrzeba było dwóch Jasonów (jak to bywało w przeszłości), Mears poradził sobie ze wszystkim.
Z jednej strony "Piątek 13-go" to zwyczajna jatka, jakich wiele ostatnio widzieliśmy na dużym i małym ekranie. Jednak porównując go z ostatnimi filmami w serii, widać zdecydowaną poprawę. To nie jest tak fantastyczny powrót, jak w przypadku "Star Treka", lecz wystarczająco dobry, byśmy z zaciekawieniem czekali na sequel.
Czy ten tak zwany 'reboot' się udał? Cóż, fani sagi zapewne będą zadowoleni. Twórcom udało się odtworzyć ducha "Piątku trzynastego". Na ekranie pełno jest młodych ofiar, golizny i krwawej jatki. Wszystko to, choć w wersji nieco bardziej obyczajnej, pojawia się w serii od samego początku. Jak zwykle na ekranie króluje młodzież, która talentem pochwalić się nie może, za to idealnie nadaje się na mięso armatnie. W porównaniu z oryginałem sprzed prawie 30 lat, trupów jest zdecydowanie więcej. Nispel nie daje widzom zbyt wiele czasu na oddech. Jason szaleje, z regularnością godną szwajcarskiego zegarka mordując kwiat amerykańskiej młodzieży.
Niestety Nispel nie ma zbyt dużej wyobraźni, jeśli chodzi o masakrowanie swoich bohaterów. Osoby, które widziały "Teksańską masakrę piłą mechaniczną", powinny przygotować się na silne uczucie déjà vu. Do tego Jason wydaje się postacią całkowicie pozbawioną wyobraźni i z dwoma wyjątkami wszystkich zabija 'na jedno kopyto'. Reżyser dobrze by zrobił, gdyby przed przystąpieniem do zdjęć obejrzał kilka filmów z Wielkiej Brytanii czy Francji.
To, co przeszkadza w filmie najbardziej, to brak lekkości. W tym roku Amerykanie pokazali się już z lepszej strony. Nispel nie jest mistrzem gatunku, a po prostu dobrym wyrobnikiem, realizującym taśmową produkcję. Mimo jednak wszystkich niedociągnięć, "Piątek 13-go" jest udanym odrodzeniem serii. Ma w sobie tę samą mieszankę kiczu maskowanego entuzjazmem, który tak dobrze w latach 80-tych sprawdzał się na kasetach VHS. Jeśli ktoś chce sobie przypomnieć tamte klimaty bądź też poczuć je po raz pierwszy, ten z całą pewnością na "Piątek 13-go" powinien się wybrać.
Na koniec nie można nie wspomnieć o Dereku Mearsie, nowym Jasonie. Czy będzie równie rozpoznawalny, co Kane Hodder? Na razie trudno powiedzieć. Jego interpretacja niebezpiecznego zabójcy jest dość ciekawa. Mears potrafi grać, przynajmniej jeśli porównać go z większością wcześniejszych odtwórców postaci. Dlatego też zbliżenia, kiedy widzimy oczy, wypadają dobrze i wiarygodnie. Nie potrzeba było dwóch Jasonów (jak to bywało w przeszłości), Mears poradził sobie ze wszystkim.
Z jednej strony "Piątek 13-go" to zwyczajna jatka, jakich wiele ostatnio widzieliśmy na dużym i małym ekranie. Jednak porównując go z ostatnimi filmami w serii, widać zdecydowaną poprawę. To nie jest tak fantastyczny powrót, jak w przypadku "Star Treka", lecz wystarczająco dobry, byśmy z zaciekawieniem czekali na sequel.
Moja ocena:
6
Udostępnij: