Recenzja filmu
Prawdziwa rzeczywistość
Na "Player One" czekało wielu. Wystarczyło być zagorzałym fanem którejkolwiek legendarnej produkcji filmowej, do której odniesienia odnaleźliśmy w zwiastunach, by wycieczkę do kina na początku kwietnia potraktować jako jedną z priorytetowych, filmowych atrakcji nadchodzących tygodni. Malkontenci wygłaszali marudzącym tonem obawy, że tytuł przyciągnie przed ekrany nie tyle widzów, ile ich sentyment. Jestem niemal pewien, że większość z nich nie odczuwa niesmaku racząc się seansem niejednego rebootu czy spin-offu, ale nakręcić film, który co chwilę kłania się legendarnym dla X muzy tytułom, pożyczając zeń zapisane złotymi zgłoskami w popkulturze postaci czy inne elementy? Toż to filmowy festiwal plagiatu! Toż to tandetne rzępolenie na strunach nostalgii fanów! Osobiście zapytałbym jednak o efekt końcowy. Przymiotnik na jego określenie podpowiedział mi seans przedpremierowy i dość powiedzieć, że nie brzmi on: "marny".
Już z trailerów można było wywnioskować, że mimo permanentnego picia do klasyki, film opowie historię świeżą i ważną. Zak Penn pisał zresztą scenariusz pospołu z Ernestem Clinem, autorem powieści, na podstawie której go nakręcono. Nazwisko, które w powyższym kontekście od początku elektryzowało dosłownie każdego, brzmi jednak Steven Spielberg. Przez wielu okrzyknięty najwybitniejszym reżyserem w historii kina dał nam przecież niejedną ikoniczną postać i zaserwował na celuloidowej taśmie niejedną niezapomnianą przygodę, o czym piszę chyba wyłącznie gwoli dopełnienia oczywistych formalności. Tym razem wskakujemy w buty granego przez Tye Sheridana Wade'a Wattsa - młodego człowieka, który podobnie jak większość społeczności mieszkającej w Columbus, Ohio 2045 roku ucieka z rzeczywistego (czytaj: niemal do cna zrujnowanego) świata w Oasis.
Wirtualną rzeczywistość o tej nazwie zaprojektował domorosły, niepoprawny maniak popkulturowy, James Halliday (w tej roli widzimy Marka Rylance'a). Przed śmiercią ukrył gdzieś w Oasis easter egg, a jego znalazcę postanowił nagrodzić własną fortuną i pełną kontrolą nad cyfrowym światem, do którego przeniosło się faktyczne życie człowieka XXI wieku. Powracamy więc do przeszłości, ale ani na chwilę nie tracimy z oczu problematyki dnia współczesnego - degradacji środowiska naturalnego przy wtórze salw tryumfalnych ekspandującego, digitalnego wszechświata.
Oś fabularną "Player One" wyznacza właśnie wewnętrzny konflikt głównego protagonisty, który podnosząc rękawicę uczestnictwa w krucjacie po Święty Graal człowieka przyszłości, oprócz rzeczonego easter egga będzie zmuszony poszukać odpowiedzi na fundamentalne dla dzieła pytanie: "Która rzeczywistość jest jego rzeczywistością?W kontrast między życiem w szarych, obskurnych blokach mieszkalnych przedstawionego świata realnego, przypominających zespolone metalowymi stelażami baraki budowlane, a nurzaniem się w fajerwerkach mieniącego się kolorami Oasis twórcy idealnie wkleili wątek miłosny. Nawiązujący znajomość za pośrednictwem kabla ludzie nie mają pojęcia, jak wyglądają, kim są i jakie są ich rzeczywiste intencje i nie inaczej jest z Wade'em i Samanthą, w którą wciela się urocza Olivia Cooke.
Mimo wszystko najważniejsza jest przygoda, a obecność DeLoreana to nie jedyne, co upodabnia Wade'a do Martina McFly z kultowego "Powrotu do przyszłości" czy do, zmaterializowanego przed kamerą przez Jamesa Marsdena, Neala Olivera z filmu "Ale Jazda!" Historia mocno niedocenionego obrazu Boba Gale'a z 2002 roku była niemal analogiczna. Dostarczywszy Zemeckisowi scenariusze do wszystkich trzech części "Powrotu do przyszłości", postanowił nakręcić własny film, który snułby zupełnie nową opowieść, ale w którym zaklęty byłby duch arcydzieła. "Player One" jest filmem podobnym, z tym że posługującym się bardziej dosłownymi nawiązaniami i poszerzającym ich spektrum. Mimo że ani jeden, ani drugi tytuł nie wyryje się w mojej pamięci z taką mocą, z jaką uczyniły to pozycje, którym oddały one pokłon, można mówić o podobnie spektakularnym rezultacie. "Player One" raczej nie wymienimy jednym tchem za "Parkiem Jurajskim" czy "Powrotem do przyszłości", ale jeśli już kiedykolwiek się o to pokuszę, uczynię to bez cienia zażenowania, co uważam za zgoła bezcenne! Robert Zemeckis
Już z trailerów można było wywnioskować, że mimo permanentnego picia do klasyki, film opowie historię świeżą i ważną. Zak Penn pisał zresztą scenariusz pospołu z Ernestem Clinem, autorem powieści, na podstawie której go nakręcono. Nazwisko, które w powyższym kontekście od początku elektryzowało dosłownie każdego, brzmi jednak Steven Spielberg. Przez wielu okrzyknięty najwybitniejszym reżyserem w historii kina dał nam przecież niejedną ikoniczną postać i zaserwował na celuloidowej taśmie niejedną niezapomnianą przygodę, o czym piszę chyba wyłącznie gwoli dopełnienia oczywistych formalności. Tym razem wskakujemy w buty granego przez Tye Sheridana Wade'a Wattsa - młodego człowieka, który podobnie jak większość społeczności mieszkającej w Columbus, Ohio 2045 roku ucieka z rzeczywistego (czytaj: niemal do cna zrujnowanego) świata w Oasis.
Wirtualną rzeczywistość o tej nazwie zaprojektował domorosły, niepoprawny maniak popkulturowy, James Halliday (w tej roli widzimy Marka Rylance'a). Przed śmiercią ukrył gdzieś w Oasis easter egg, a jego znalazcę postanowił nagrodzić własną fortuną i pełną kontrolą nad cyfrowym światem, do którego przeniosło się faktyczne życie człowieka XXI wieku. Powracamy więc do przeszłości, ale ani na chwilę nie tracimy z oczu problematyki dnia współczesnego - degradacji środowiska naturalnego przy wtórze salw tryumfalnych ekspandującego, digitalnego wszechświata.
Oś fabularną "Player One" wyznacza właśnie wewnętrzny konflikt głównego protagonisty, który podnosząc rękawicę uczestnictwa w krucjacie po Święty Graal człowieka przyszłości, oprócz rzeczonego easter egga będzie zmuszony poszukać odpowiedzi na fundamentalne dla dzieła pytanie: "Która rzeczywistość jest jego rzeczywistością?W kontrast między życiem w szarych, obskurnych blokach mieszkalnych przedstawionego świata realnego, przypominających zespolone metalowymi stelażami baraki budowlane, a nurzaniem się w fajerwerkach mieniącego się kolorami Oasis twórcy idealnie wkleili wątek miłosny. Nawiązujący znajomość za pośrednictwem kabla ludzie nie mają pojęcia, jak wyglądają, kim są i jakie są ich rzeczywiste intencje i nie inaczej jest z Wade'em i Samanthą, w którą wciela się urocza Olivia Cooke.
Mimo wszystko najważniejsza jest przygoda, a obecność DeLoreana to nie jedyne, co upodabnia Wade'a do Martina McFly z kultowego "Powrotu do przyszłości" czy do, zmaterializowanego przed kamerą przez Jamesa Marsdena, Neala Olivera z filmu "Ale Jazda!" Historia mocno niedocenionego obrazu Boba Gale'a z 2002 roku była niemal analogiczna. Dostarczywszy Zemeckisowi scenariusze do wszystkich trzech części "Powrotu do przyszłości", postanowił nakręcić własny film, który snułby zupełnie nową opowieść, ale w którym zaklęty byłby duch arcydzieła. "Player One" jest filmem podobnym, z tym że posługującym się bardziej dosłownymi nawiązaniami i poszerzającym ich spektrum. Mimo że ani jeden, ani drugi tytuł nie wyryje się w mojej pamięci z taką mocą, z jaką uczyniły to pozycje, którym oddały one pokłon, można mówić o podobnie spektakularnym rezultacie. "Player One" raczej nie wymienimy jednym tchem za "Parkiem Jurajskim" czy "Powrotem do przyszłości", ale jeśli już kiedykolwiek się o to pokuszę, uczynię to bez cienia zażenowania, co uważam za zgoła bezcenne! Robert Zemeckis
Moja ocena:
9
Udostępnij: