Seriale
Gry
Rankingi
VOD
Mój Filmweb
Program TV
Zobacz sekcję
Apokalipsa to nasz chleb powszedni. W kinie zalewał nas już deszcz meteorytów, przemierzaliśmy skute lodem metropolie, widzieliśmy, jak po swoje wraca stłamszona natura. Dziesiątkowały nas mordercze wirusy, beznamiętne maszyny, zabójcze promieniowanie, a nawet rozwścieczona leśna fauna. Rzadko jednak mieliśmy okazję śmiać się z nadchodzącej zagłady. "Przyjaciel do końca świata" daje nam tę możliwość, choć często jest to śmiech, który więźnie w gardle.

Film debiutującej za kamerą Lorene Scafarii rozpoczyna się radiowym komunikatem o nieudanej misji wahadłowca Deliverance - ostatniej deski ratunku dla ludzkości zagrożonej przez gigantyczną asteroidę, Matyldę. Słysząc, że za trzy tygodnie Błękitna Planeta zamieni się w obłok pary, żona głównego bohatera wyskakuje z samochodu i znika w mrokach nocy. To oczywiście nie koniec kłopotów Dodge'a (Steve Carell) - faceta, który zaczął przeżywać swoją apokalipsę na długo, zanim Ziemia znalazła się na kursie kolizyjnym z Matyldą.



Dodge zmarnował wiele szans i popełnił błędy, których nie może sobie wybaczyć. Jego emocjonalnie rozchwiana sąsiadka (Keira Knightley) nie będzie miała nawet okazji, by pójść w jego ślady. To, co ich dzieli, jak na ironię ich łączy - oboje, ze skrajnie różnych powodów, nie chcą zgodzić się na abnegację. Podróżując przez kraj, są świadkami tego, jak ludzie radzą sobie z widmem Armageddonu. Efekt ich obserwacji Scafaria zamyka w kapitalnych, komediowych mikroscenkach. Niezrównana jest zwłaszcza wtedy, gdy z satyrycznym zacięciem pokazuje spektrum społecznej reakcji na nadchodzący koniec świata: zamieszki na przedmieściach i plażowo-knajpiane komuny, szefów korporacji rozdających lekką ręką wysokie stanowiska i niestrudzonych amatorów joggingu, zatroskanych spikerów telewizyjnych i podsumowującą "dorobek ludzkości" okładkę magazynu "Time", rozluźnienie obyczajów na pięć minut przed zagładą i ukrytych w bunkrze wojaków, którzy wykorzystując "najsilniejsze z samic", planują na nowo zaludnić Ziemię po katastrofie. "Zawsze wiedziałem, że to wszystko skończy się przedwcześnie" - mawia Dodge. 

Reżyserka ma jednak nieco większe aspiracje, co widać zarówno w mętnym, nieobecnym wzroku Carella, jak i w zaszklonych oczach Knightley. Jako uniwersalna opowieść o samotności - o oswajaniu jej, strachu przed nią, a nawet o czerpaniu z niej siły - jej film kwitnie dopóty, dopóki autorka nie przekierowuje ironicznej tragikomedii na tory słodko-gorzkiego love story. Paradoks polega na tym, że ostatni, nieco kiczowaty akt utworu jest wynikiem ryzyka, które Scafaria musiała podjąć. Zabraniając bohaterom przeżywać "coś wielkiego", odebrałaby filmowej asteroidzie wagę i znaczenie. Pozwalając na to, zabiera ich na teren melodramatu - tam, gdzie każdy gest i każde słowo są większe niż kino.

Moja ocena:
7
Michał Walkiewicz
Dziennikarz filmowy, redaktor naczelny portalu Filmweb.pl. Absolwent filmoznawstwa UAM, zwycięzca Konkursu im. Krzysztofa Mętraka (2008), laureat dwóch nagród Polskiego Instytutu Sztuki Filmowej... przejdź do profilu
Udostępnij:
Przejdź na Filmweb.pl

najnowsze recenzje