Recenzja filmu
Wielki Brat patrzy!
Matteo Garrone rozpoczyna swój nowy film w chmurach. Inaczej niż w "Gomorrze", w której od początku wąchaliśmy neapolitańską glebę, kamera opada prosto z nieba i podąża za osiemnastowieczną karocą, przemierzającą uliczki współczesnego miasta. Pojazd mija kolejne samochody, by w końcu dobić do celu – rezydencji w klimacie epoki, w której odbywa się wystawne wesele. Ta scena znajdzie w filmie swoje lustrzane odbicie. Tyle że zamiast o wcielonej w życiu fantazji będzie to już opowieść o ciężkiej paranoi.
Na weselu poznajemy Luciano – mężczyznę, którego siła wyobraźni może się równać tylko determinacji. Luciano nosi obcisłe koszulki, sprzedaje ryby i choć czasem pozwala sobie na drobne przekręty, to facet do rany przyłóż (odgrywający go Aniello Arena ma charyzmę komediowych gwiazd kina niemego). W normalnych okolicznościach trudno byłoby go wyłowić z osiedlowej, neapolitańskiej społeczności: rozwrzeszczanych matron, półnagich cwaniaczków, wąsatych królów życia i otyłych dzieciaków. Okoliczności nie są jednak normalne. Namówiony przez dzieci bohater bierze udział w castingu do włoskiej edycji "Big BrotheraTo, co z początku wydaje się niegroźną zabawą, szybko przeradza się w obsesję. Zwłaszcza, że w oczach znajomych i nieznajomych Luciano staje się bohaterem. Z uchem przy telefonie i pięścią przy czole, bohater oczekuje zaproszenia do programu…
Opowiadając historię Luciano, Garrone przemawia głosem empatycznego obserwatora. Jego film jest pogodny, a konwencja to swobodny miks neorealizmu oraz realizmu magicznego. Paradoksalnie, jest to połączenie tak naturalne w warstwie fabularnej, że kiedy później reżyser kieruje opowieść w nieco mroczniejsze rejony, łatwo tę zmianę kursu przeoczyć. Próbując jeszcze parokrotnie tasować nastrojem opowieści, Garrone otwiera kilka furtek. Niestety, nie przekracza żadnego z progów. "Reality" jest zbyt łagodny, by stanowić wiarygodną satyrę na świat telewizji (abstrahując od faktu, że dyskontowanie popularności reality show jest passe od jakichś dziesięciu lat). Jest też niewystarczająco sugestywny wizualnie i atrakcyjny narracyjnie, aby opowiadać o klątwie lub darze wybujałej wyobraźni. Nie sprawdza się również jako utwór o chorobie psychicznej, gdyż reżyser inwestuje zbyt mało energii, aby pokazać zderzenie bohatera z rodziną i najbliższymi, nie mówiąc już o ekspansywnej neapolitańskiej społeczności.
Zarówno komediowe, jak i dramatyczne tony, są u Garrone nieco przytłumione. Jakby do samego końca nie mógł się zdecydować, na których strunach zagrać. Ostatecznie, wybiera formułę słodko-gorzkiej bajki z morałem. Szkoda że wszystkie morały o Wielkim Bracie znamy już na pamięć.
Na weselu poznajemy Luciano – mężczyznę, którego siła wyobraźni może się równać tylko determinacji. Luciano nosi obcisłe koszulki, sprzedaje ryby i choć czasem pozwala sobie na drobne przekręty, to facet do rany przyłóż (odgrywający go Aniello Arena ma charyzmę komediowych gwiazd kina niemego). W normalnych okolicznościach trudno byłoby go wyłowić z osiedlowej, neapolitańskiej społeczności: rozwrzeszczanych matron, półnagich cwaniaczków, wąsatych królów życia i otyłych dzieciaków. Okoliczności nie są jednak normalne. Namówiony przez dzieci bohater bierze udział w castingu do włoskiej edycji "Big BrotheraTo, co z początku wydaje się niegroźną zabawą, szybko przeradza się w obsesję. Zwłaszcza, że w oczach znajomych i nieznajomych Luciano staje się bohaterem. Z uchem przy telefonie i pięścią przy czole, bohater oczekuje zaproszenia do programu…
Opowiadając historię Luciano, Garrone przemawia głosem empatycznego obserwatora. Jego film jest pogodny, a konwencja to swobodny miks neorealizmu oraz realizmu magicznego. Paradoksalnie, jest to połączenie tak naturalne w warstwie fabularnej, że kiedy później reżyser kieruje opowieść w nieco mroczniejsze rejony, łatwo tę zmianę kursu przeoczyć. Próbując jeszcze parokrotnie tasować nastrojem opowieści, Garrone otwiera kilka furtek. Niestety, nie przekracza żadnego z progów. "Reality" jest zbyt łagodny, by stanowić wiarygodną satyrę na świat telewizji (abstrahując od faktu, że dyskontowanie popularności reality show jest passe od jakichś dziesięciu lat). Jest też niewystarczająco sugestywny wizualnie i atrakcyjny narracyjnie, aby opowiadać o klątwie lub darze wybujałej wyobraźni. Nie sprawdza się również jako utwór o chorobie psychicznej, gdyż reżyser inwestuje zbyt mało energii, aby pokazać zderzenie bohatera z rodziną i najbliższymi, nie mówiąc już o ekspansywnej neapolitańskiej społeczności.
Zarówno komediowe, jak i dramatyczne tony, są u Garrone nieco przytłumione. Jakby do samego końca nie mógł się zdecydować, na których strunach zagrać. Ostatecznie, wybiera formułę słodko-gorzkiej bajki z morałem. Szkoda że wszystkie morały o Wielkim Bracie znamy już na pamięć.
Udostępnij: