Seriale
Gry
Rankingi
VOD
Mój Filmweb
Program TV
Zobacz sekcję

Bieganie i zabijanie

Gra otwierająca serię "Resident Evil" została wydana w latach 90.-tych. Ten survivalowy horror akcji i jego kolejne odsłony na PC i konsole sprzedały się na całym świecie w liczbie ponad 50 milionów egzemplarzy. Nic więc dziwnego, że Hollywood zainteresowało się przeniesieniem historii o wybuchu epidemii zombie w fikcyjnej amerykańskiej metropolii Raccoon City.

Pierwszy z filmów wszedł na ekrany kin w 2002 roku, a więc sześć lat po premierze gry. Jego fabuła skupiła się wokół postaci Alice (Milla Jovovich): kobiety-tajemnicy, świetnie wyszkolonej w walce wręcz, strzelca wyborowego i dobrego stratega o niejasnej przeszłości, której przyszło walczyć o przetrwanie w labiryncie podziemnego laboratorium nazywanego Ulem. Film stał się hitem i szybko doczekał się kolejnych części. Cała kinowa seria miała się różnie, momentami kolejne produkcje stawały pod znakiem zapytania, ale ostatecznie Paul W.S. Anderson dopiął swego i nakręcił ostatni (?) rozdział historii Alice, starając się odpowiedzieć na wszystkie pytania i rozwiązać wątki z poprzednich części.



"Ostatni rozdział" zaczyna się w Waszyngtonie, gdzie Alice przede wszystkim stara się przetrwać starcia z kolejnymi żywymi trupami i innymi (latającymi!) mutantami. Nieoczekiwanie dzięki satelitom odnajduje ją Czerwona Królowa, sztuczna inteligencja sterująca Ulem. Alice dostaje propozycję nie do odrzucenia: albo wróci do Raccoon City, a Królowa pomoże jej dostać się do siedziby Umbrelli, żeby zdobyć antidotum na Wirusa T, albo wyginie resztka ludzkości, która od ponad dekady walczy z hordami krwiożerczych zombie. Alice oczywiście wybiera opcję zemsty i wyrusza w podróż.

W tym momencie zaczyna się rozgrywka. Gracz wciela się oczywiście w postać Alice. Gameplay pozwala na dużą ingerencję w otoczenie, zbieranie broni, zdobywanie aut… Nie, to nie pomyłka. Chciałam pisać o filmie, ale "Ostatni rozdział" zdecydowanie bardziej niż poprzednie części przypomina grę wideo. W kinie z powodzeniem każdy widz mógłby dostać joystick i naciskać odpowiednie klawisze, a Alice biegałaby, walczyłaby i strzelałaby dokładnie tak, jak robi to w scenariuszu Andersona. Każdy, kto kiedykolwiek grał w jakąś grę akcji, wiedziałby, kiedy robić w tym filmie kolejne "save'y", żeby nie zaczynać levelu od początku w przypadku śmierci postaci.





Alice nie przypomina siebie z poprzednich części. Straciła charyzmę, umiejętność planowania i przewidywania ruchów przeciwnika. Jest jak dziecko we mgle. Jak wyłączona z Sieci Czerwona Królowa. Zachowuje się nielogicznie od pierwszej sceny, kiedy bez zastanowienia zaczyna pić wodę prosto z brudnej sadzawki pośrodku krajobrazu zrujnowanej stolicy USA. Oczywiście oprócz zarazków i zmutowanych mikroorganizmów, jej życiu zagraża zombie, który wyskakuje na nią niemalże z okrzykiem: "Niespodzianka!A Alice nic nie powinno przecież zaskoczyć.

Logika w filmie jest chyba w jakimś post-apokaliptycznym wydaniu. Do takiego oto wniosku doszłam mniej więcej po półgodzinie seansu i przestawałam kwestionować sens działań bohaterów, którzy a to wpadają w stare jak świat pułapki (już Kojot wykorzystywał podobne, żeby złapać Strusia Pędziwiatra), a to nabierają się na gadki-szmatki czarnych charakterów. Litości, panie scenarzysto! W jednej z ostatnich scen konfrontacji Dobra ze Złem niemalże słyszałam Andersona szepczącego mi z podnieceniem do ucha: "teraz właśnie wszystko się wyjaśni!I wyjaśnia się, ale nie ma w tym żadnej niespodzianki. Wielki Finał nadchodzi bez fajerwerków, a co najgorsze, okazuje się, że jest to zakończenie otwarte! Wątpię jednak, że Anderson dostaje zielone światło na nakręcenie kolejnej części. Trzymam kciuki, żeby nie dostał.

Pierwsze trzy części serii a kolejne trzy to może nie "niebo a ziemia", ale jedynkę, "Apokalipsę" i "Zagładę" dało się obejrzeć bez bólu zębów, a sama dość często do nich wracam. Kolejne zaś to równia pochyła, bo "więcej" ("Afterlife"), "krwawiej" ("Retrybucja") i "szybciej" ("Ostatni rozdział") nie oznacza bynajmniej "lepiej" (Hollywood wierzy jednak w dokładnie przeciwną wersję). Kreacja nowych bohaterów jest nieudolna, a pojawienie się znanej już Claire, Weskera czy zwielokrotnionego doktora Isaacsa nie cieszy. Klon klonowi klonem, a zombie zombie zombie, jak można by podsumować finał filmu.



Wizualnie "Ostatni rozdział" nawet się broni: chociaż pod krajobrazami apokalipsy można wyobrazić sobie green screen, scenografia, kostiumy i efekty specjalne stoją na wysokim poziomie. Zdjęcia też są niezłe. Muzykę Paula Haslingera znamy (teraz komponuje co do drugiego filmu akcji i kilku topowych seriali), ale nawet lubimy. Fabularnie film jednak przegrywa w przedbiegach.

Przyznaję, że jedną ekstra gwiazdkę dałam produkcji za… czołgi. Takich wielkich jeszcze w kinie nie widziałam. A ich quasi-religijne (potęgowane przez krzyże rozwieszone w ich wnętrzu przez Dr Isaacsa) znaczenie (że to niby takie arki Noego w potopie żywych trupów)? Perełeczka! Tylko czy dla tych czołgów warto się wybrać do kina? Zdecydowanie nie.

Moja ocena:
4
Pani na Internetach. Nadinterpretatorka. Osobista asystentka Jeremy'ego Rennera. Minimalistka. Typ wiecznej studentki. Sherlockianka. Gryfonka. Zombi(e)olożka. Filmoznawczyni z dyplomem, ale w... przejdź do profilu
Udostępnij:
Przejdź na Filmweb.pl

najnowsze recenzje