Seriale
Gry
Rankingi
VOD
Mój Filmweb
Program TV
Zobacz sekcję
Wywiad

"Kto nigdy nie żył..." Seweryna na festiwalu Nowe Horyzonty

Filmweb / autor: Dominika Wernikowska, Marcin Kamiński / 29-07-2006 13:42
Jeszcze tylko dwa dni pozostały do zakończenia szóstej edycji festiwalu Era Nowe Horyzonty. Przed nami jeszcze premierowy pokaz najnowszego filmu Krzysztofa Krauzego "Plac Zbawiciela", głośnego "Lotu 93" Paula Greengrassa oraz uhonorowanego Złotą Palmą "Wiatru buszującego w jęczmieniu" Kena Loacha. Laureatów tegorocznego festiwalu poznamy w niedzielę. Wtedy też dowiemy się, która z rodzimych produkcji zwycięży w konkursie "Nowe Filmy Polskie" i wyjedzie z Wrocławia z nagrodą 100 tysięcy złotych.

Wczoraj w ramach tego właśnie konkursu zaprezentowano wyreżyserowany przez Andrzeja Seweryna dramat "Kto nigdy nie żył...". Obraz pokazywany był na festiwalu w Moskwie, gdzie nie zdobył przychylności tamtejszych krytyków. Film podzielił również nowohoryzontową publiczność.

Bohaterem "Kto nigdy nie żył..." jest młody, charyzmatyczny ksiądz Jan na co dzień pracujący z uzależnioną młodzieżą. Pewnego dnia dowiaduje się, że jest nosicielem wirusa HIV. Załamany, wątpiący w swoją wiarę szuka schronienia i spokoju w odizolowanym od świata klasztorze.

Debiutując w roli reżysera filmowego Andrzej Seweryn podjął się przekazania widzom niezwykle trudnej, wielowymiarowej historii. "Kto nigdy nie żył..." to bowiem nie tylko opowieść o chorym kapłanie, ale również otaczających go ludziach, z których każdy boryka się z własnymi problemami.

Film otwiera niezwykle mocna scena pokazująca Jana udzielającego pomocy umierającemu narkomanowi. Dynamiczne zdjęcia kręcone kamerą "z ręki" potęgują emocje, jakie przeżywają bohaterowie na ekranie. Później też jest nieźle. Poznajemy ludzi, z którymi pracuje ksiądz, jesteśmy świadkami śmierci jednej z jego podopiecznych (świetna scena pogrzebu), a wreszcie widzimy, jak dowiaduje się o swojej chorobie, chorobie, która - jak mówi jego matka - jest wielkim wstydem.

Jednak z chwilą gdy Jan opuszcza miasto i trafia do zakonu, tempo filmu wyraźnie słabnie. Obraz zaczyna razić nieco sentymentalnymi scenami, dosłownością oraz dialogami brzmiącymi niekiedy jak sentencje. Wydaje się, że Seweryn nie do końca wierzył również w inteligencję widzów. Dowodzi tego fakt, że wiele oczywistych elementów wynikających z fabuły filmu jest dodatkowo podkreślanych płynącymi spoza kadru piosenkami przywodzącymi na myśl twórczość Arki Noego. "Jak mam cię kochać, kiedy nie rozumiem" - śpiewa Robert Janowski w chwili, kiedy nasz bohater usiłuje zrozumieć, dlaczego dotknęła go śmiertelna choroba.





W trzeciej części filmu, kiedy Jan opuszcza klasztorne mury, akcja znów nabiera tempa. Pojawiają się nowi bohaterowie, spośród których najbardziej wyróżnia się Artur - pracownik firmy reklamowej fenomenalnie odtwarzany przez Wojciecha Mecwaldowskiego. Jednak i tutaj nie udało się reżyserowi uniknąć kilku potknięć. W niezwykle istotnej i pełnej napięcia scenie spotkania Jana i przypadkowo poznanej Marty sala wybucha śmiechem, co - jak twierdzi Seweryn - nie było jego celem.

Tragiczna historia chorego księdza doprowadza nas do naiwnego i nie do końca realistycznego finału. Wydaje się, że Seweryn nie miał odwagi mocniej rozwinąć tematu, o którym opowiadał. Również Michałowi Żebrowskiemu nie udało się do końca pokazać rozterek swojego bohatera. Po "Pręgach" to już druga rola w jego karierze, w której wciela się w postać człowieka borykającego się z przerastającym go problemem i nie potrafiącego pogodzić się z przeznaczeniem. Niestety, zagrana bardzo podobnie. Gdyby nie obfity zarost i długie włosy można by odnieść wrażenie, że Żebrowski wciąż pozostał na planie filmu Magdaleny Piekorz.

Od strony technicznej "Kto nigdy nie żył..." jest profesjonalną produkcją z doskonałymi zdjęciami Piotra Wojtowicza i muzyką Jana A.P. Kaczmarka. Filmem, który dobrze się ogląda, ale który nie spełnia pokładanych w nim nadziei. [MK]


Jedynie jako ciekawostkę można potraktować pokazywany w ramach festiwalu "Nowe Horyzonty" film "Nokturny dla króla Rzymu" Jean-Charlesa Fitoussi. Obraz jest zrealizowaną na telefonie komórkowym Nokia 6630 opowieścią o starym muzyku przybywającym do Rzymu, by na życzenie króla napisać dla niego kilka nokturnów. Jednak nigdy tego nie zrobi. Lata jego świetności już dawno minęły, nie jest już w stanie napisać nawet najprostszych utworów. Przechadza się więc po Rzymie, wspominając utraconą miłość i wojnę.



"Nokturny dla króla Rzymu" pokazywane były w Cannes w ramach "Tygodnia Krytyki", gdzie zostały przyjęte z bardzo mieszanymi uczuciami. Z jednej strony publiczność masowo wychodziła z sali podczas jego projekcji, z drugiej obraz otrzymał wiele zaproszeń na światowe festiwale.





Nie można jednak filmu francuskiego reżysera traktować inaczej jak eksperymentu. Niektórzy krytycy porównywali fakturę obrazu "Nokturnów..." do malarstwa impresjonistów, ale były to jedynie rozciągnięte do niebotycznych rozmiarów piksele i rozmycia wynikające z kompresji obrazu. Na ekranie niewiele widać, ciężko rozpoznać twarze przypadkowo filmowanych ludzi (w filmie nie występują profesjonalni aktorzy), a szczątkowa fabuła nie wciąga, ale śmiertelnie nudzi.

"Nokturny..." są kolejną artystowską produkcją, której twórca stara przekonać widza, że ma coś do powiedzenia. Dobiegający z offu monolog głównego bohatera, ilustrująca wydarzenia muzyka Mozarta, Bacha, Beethovena, czy Shuberta, przeplatane zdjęciami zrealizowanymi telefonem, fragmentami "Słodkiego życia" Felliniego i archiwalnymi ujęciami z czasów II Wojny Światowej, tworzą dziwaczną strukturę bardzo chcącą zwrócić na siebie uwagę i sugerującą, że pod tym bełkotem coś się kryje.


Z pokazywanych wczoraj filmów konkursowych przypadł nam do gustu chilijski dramat obyczajowy "Święta rodzina". Zrealizowany techniką wideo w ciągu trzech dni obraz opowiada historię dobrze sytuowanej rodziny, której spokój i harmonię burzy pojawienie się w ich domu pierwszej oficjalnej dziewczyny syna - namiętnej i starszej od niego Sofii. Kobieta budzi żywe zainteresowanie swojego ewentualnego teścia, podczas gdy jej narzeczony ulega fascynacji przyjaciółką z dzieciństwa Oprócz nich film opowiada również historię pary studentów - gejów: Aldo i Pedro.





"Święta rodzina" powstała bez precyzyjnego scenariusza. Aktorzy weszli na plan, znając jedynie zarys fabuły i jemu podporządkowywali swoje improwizowane rozmowy i gesty. Reżyser Sebastian Campos umiejętnie wyważył w "Świętej rodzinie" elementy dramatyczne z komediowymi, tworząc film co prawda banalny w niesionym przez siebie przesłaniu, ale który bardzo dobrze się ogląda.

Metoda pracy Camposa nie jest niczym nowym w kinie. W podobny sposób pracuje również Brytyjczyk Colin Nutley, którego doskonałe "Perły królowej Saby" pokazywane były podczas ubiegłorocznego festiwalu Camerimage. [MK]


Dziś już ostatni dzień pokazów konkursowych. Dziś również po raz pierwszy zostanie pokazany nowy film Krzysztofa Krauzego "Plac Zbawiciela" obraz będący jednym z głównych faworytów do Wrocławskiej Nagrody Filmowej. Czy twórca "Mojego Nikifora" i tym razem nie rozczaruje widzów? O tym przeczytacie w jutrzejszej relacji.




Almodovar otworzył festiwal Era Nowe Horyzonty - dzień pierwszy
Moretti o Berlusconim - drugi dzień festiwalu Nowe Horyzonty
Disco roboto - trzeci dzień festiwalu Era Nowe Horyzonty
Bębny bogów - czwarty dzień festiwalu Era Nowe Horyzonty
Radykalny Moodysson - piąty dzień festiwalu Nowe Horyzonty
Kicia uwodzi widzów - szósty dzień festiwalu Nowe Horyzonty
Alicja w krainie koszmaru - siódmy dzień festiwalu Nowe Horyzonty
Fantasmagoria - ósmy dzień festiwalu Nowe Horyzonty
"Plac Zbawiciela" na festiwalu Era Nowe Horyzonty, dzień dziesiąty

Udostępnij:
Przejdź na Filmweb.pl

Najnowsze Newsy