Seriale
Gry
Rankingi
VOD
Mój Filmweb
Program TV
Zobacz sekcję

Magia ciałopozytywna

Nieco okrąglejsza królewna Śnieżka oraz banda krasnali, którzy nie są ani do końca kraśni, ani stuprocentowo malutcy? Czemu nie, akurat trend polegający na odkłamywaniu stereotypów i uczeniu pozytywnego stosunku do własnego ciała w filmach dla najmłodszych widzów to bardzo dobry trend. I raczej nienowy, w końcu już "Shrek" opowiadał o body shamingu i przekonaniu gawiedzi, że zielony, szeroki i gruboskórny ogr nie nadaje się na królewicza. Bo chociaż wszystkim nam wpaja się od kołyski, że wygląd to pozory, a najważniejsze jest piękne wnętrze, wciąż mamy zadziwiająco silną tendencję do wnioskowania o osobowości na podstawie kształtu czyjegoś ciała. Oraz poniżania i ośmieszania tego, co odbiega od kulturowych kanonów urody. 


Tytułowa bohaterka koreańskiej "Śnieżki i Fantastycznej Siódemki" nie jest natomiast zadowolona z przemiany w niekanonicznym kierunku i swobodniej czuje się w swojej prawdziwej skórze. Jej macocha – zła i opętana kultem młodości czarownica – sadzi w zamkowej wieży jabłoń, której owoce przybierają postać magicznych pantofelków. Traf chce, że czerwone buciki zakłada właśnie Śnieżka i z dziewczyny silnej, nieustraszonej i mało księżniczkowatej zamienia się w kruchą mimozę rodem z bajek Disneya. Wielkooka i na szpilkach, ląduje w domu zielonoskórych gnomów, które są tak naprawdę poddanymi działaniu klątwy super przystojnymi królewiczami. Urok może odczynić oczywiście typowo baśniowy pocałunek najpiękniejszej dziewczyny w królestwie, a za taką aktualnie uchodzi pantoflowa Śnieżka. Tyle że to Śnieżka niestandardowa, mało standardowa będzie więc także filmowa sekwencja wydarzeń. 



"Śnieżka... jest przede wszystkim lekcją akceptacji – bardzo prostą, ale też spójnie poprowadzoną i wypełnioną pozytywnymi emocjami. Fajnie, że to męskie spojrzenie (czyli tak jak w rzeczywistości) jest tutaj obsesyjnie skupione na wyglądzie zewnętrznym i jego rzekomo zbawiennym wpływie na karierę i jakość życia. Typowo kolesiowskie przechwałki Merlina – najważniejszego z zielonych gnomów – są szybko rozbrajane przez rezolutną Śnieżkę, która jako jedyna bohaterka pozostaje od początku do końca świadoma swoich mocnych i słabych stron, nawet jeśli bez pantofelków świat wyraźnie mniej się do niej uśmiecha, a czasami bywa po prostu otwarcie wrogi i niesprawiedliwy. Niefajnie natomiast, że antagonista baron Frajer (wymawia się "Frażehr"!) sam pada ofiarą zawstydzania ciała jako nieco zbyt ruchliwy, pyszałkowaty, piskliwy i zdrabniający końcówki młody mężczyzna. Cóż, rozumiem, że intencje nie były złe i chodziło zwyczajnie o – wymaganą przy takich produkcjach – obecność przynajmniej jednej wyraziście komediowej postaci, ale wyszło z deka niefortunnie. 


Jeśli chodzi o animowany świat, film prezentuje się całkiem przyzwoicie, z wyraźną przewagą estetyczną fragmentów rysowanych (chociaż to zapewne kwestia gustu). Scenarzyści "Śnieżki..." ulegli co prawda modzie na wciskanie w każdą wolną przestrzeń motywów superbohaterskich, ale w tym przypadku dodają one baśniowej akcji pewnej wariackiej dynamiki, która nieźle równoważy schematyczność i pozwala wciągnąć się w zabawę. Gnomy-królewicze to zupełnie dosłownie Fantastyczna Czwórka (tyle że siedmioosobowa) z różnymi nadprzyrodzonymi mocami: od latających rondli i ciskania błyskawic aż po genialne zdolności konstruktorskie. Szarża drewnianego robota z jet packiem na plecach na zatopione w gigantycznym drzewie zwierciadło wiedźmy to uroczy wizualny miks tradycyjnej ilustracji książkowej z wyobraźnią zainfekowaną hollywoodzkim blockbusteryzmem. 

Najważniejszy w całej tej gonitwie pozostaje jednak żelazny morał. Nie możemy za bardzo liczyć na magiczne korzyści płynące z kształtu, proporcji, wagi czy długości własnego ciała – to tylko jedne z właściwości, zmienne i ulotne tak jak zmienny i ulotny jest dominujący w danej chwili kanon piękna. Lepiej zaakceptować siebie, zaakceptować różnorodność, nie oceniać po widoku i pozwolić bliźnim być takimi, jakimi w istocie mogą albo chcą być – bez pogardy i wstydu. Banalne, a jednocześnie niezbędne. I jakby wciąż nie do końca rozpoznane. 

Moja ocena:
7
Marcin Stachowicz
Publicysta, eseista, krytyk filmowy. Stały współpracownik Filmwebu, o kinie, sztuce i społeczeństwie pisze dla "Dwutygodnika", "Czasu Kultury", "Krytyki Politycznej", "Szumu" i innych. Z wykształcenia... przejdź do profilu
Udostępnij:
Przejdź na Filmweb.pl

najnowsze recenzje