Seriale
Gry
Rankingi
VOD
Mój Filmweb
Program TV
Zobacz sekcję

Recenzja filmu

Przepraszam, jestem Austriakiem - ostrzegał widzów reżyser Markus Schleinzer przed seansem "Angelo" na jednym z festiwali. Coś w tym jest - w końcu ani Michaelowi Hanekemu, który przez lata rozmontowywał sytą Europę, ani Jessice Hausner, która z równym zapałem dekonstruowała katolickie rytuały, ani samemu Schleinzerowi, który prowadził castingi do ich filmów, nie zależało raczej na naszym komforcie. W swoim debiutanckim "Michaelu" kazał spoglądać na świat oczami pedofila, przetrzymującego w piwnicy dziesięcioletnią ofiarę. W kolejnym, postkolonialna wina przyjmuje postać tytułowego bohatera - nigeryjskiego chłopca, przekazywanego z rąk do rąk przez członków wiedeńskiej arystokracji.



Angelo Soliman istniał naprawdę, jego mumia spłonęła ponoć w trakcie wiedeńskiej Wiosny Ludów. "Ponoć", gdyż w opowieści o służącym księcia Lichtensteinu, prominentnym wolnomularzu oraz szwagrze jednego z generałów Bonapartego, większość faktów pozostaje w sferze domysłów - zwłaszcza tych, które dotyczyły jego realnego wpływu na ówczesne, dworskie relacje oraz wolności, której zaznał za życia. Schleinzer złudzeń raczej nie ma, w jego chłodnej optyce Angelo - zanim pośmiertnie stanie się eksponatem w gablotce - będzie ofiarą kaprysu oraz przedmiotem laboratoryjnego eksperymentu. Chłopak przybija do brzegu wraz z innymi niewolnikami, szybko wychwytuje go czujne oko austriackiej markizy (świetna, balansująca na granicy karykatury Alba Rochrwaher). Zaś wszystko, co dzieje się później, jest wątpliwą reklamą kulturowej asymilacji - portretem oświeconego społeczeństwa w trakcie misji "uszlachetniania" obcej rasy, nadawania jej wyższego celu.





Austria to oczywiście ani Francja, ani Portugalia, jednak nie trzeba nawet tłumaczyć, w jaki sposób twórcy przerzucają pomost do współczesności i rozliczają grzechy kolonializmu. Po pierwsze, reżysera ewidentnie interesuje dzisiejsza optyka i recepcja zachodniego społeczeństwa. Po drugie, wystarczy mu w zasadzie jedna scena - nakręcony w pojedynczym ujęciu "rozładunek" francuskiego transportu - by ustawić cały ton filmu. Podzielony na rozdziały, odpowiadające kolejnym epokom w historii sztuki, "Angelo" pokazuje egzystencję bohatera jako spiętrzone wykluczenie. A jako że większość z tych poziomów to rasizm przykryty narracją o biologicznych dysproporcjach, rzecz błyskawicznie odsyła nas do świata za oknem. Z podobnym polotem, choć oczywiście w innej tonacji, obnażał tę hipokryzję i obłudę chociażby Jordan Peele w oscarowym "Uciekaj!"



Dzięki najduszniejszemu z formatów obrazu, prostokątnemu 4:3, statycznym kadrom, długim ujęciom oraz naturalnemu oświetleniu, reżyser nie tylko radzi sobie z ograniczeniami budżetu. Przede wszystkim, skutecznie podpina nas pod percepcję bohatera, uzyskuje efekt duchoty, skrępowania, ruchu powstrzymanego obyczajowym i kulturowym gorsetem. Angelo grany jest przez kilku aktorów (imponujący popis minimalizmu daje zwłaszcza Makita Samba), lecz zawsze podnosi wzrok w ten sam, pełen godności, sposób. "To twój pierwszy poważny krok na drodze do człowieczeństwa" - słyszy od markizy. Ale jak pokaże historia, przy takim kulturowym rozdaniu, "człowiek" to jedynie tymczasowy tytuł szlachecki - ubrany w zwierzęce skóry i wstawiony do gablotki, Angelo traci go wraz z ostatnim tchnieniem.

Moja ocena:
7
Michał Walkiewicz
Dziennikarz filmowy, redaktor naczelny portalu Filmweb.pl. Absolwent filmoznawstwa UAM, zwycięzca Konkursu im. Krzysztofa Mętraka (2008), laureat dwóch nagród Polskiego Instytutu Sztuki Filmowej... przejdź do profilu
Udostępnij:
Przejdź na Filmweb.pl

najnowsze recenzje