Seriale
Gry
Rankingi
VOD
Mój Filmweb
Program TV
Zobacz sekcję

Recenzja filmu

Trzydziestolatka. Dwanaście lat później

Trzecia odsłona "Dziennika Bridget Jones" jest jak dawno niewidziana znajoma, z którą mieliście kiedyś żywy kontakt – nawet jeśli za nią nie przepadacie i tak jesteście ciekawi, co u niej słychać. Jak układa się życie największej fanki hitu "All by myself"? Nadal pracuje w telewizji nie najwyższych lotów, ale obecnie zajmuje tam lepsze stanowisko, znacznie schudła, ale też się postarzała. I jak się pewnie domyślacie – swoje czterdzieste trzecie urodziny znowu obchodzi samotnie. Tym razem ma do swojej sytuacji więcej dystansu, co w telegraficznym skrócie pokaże nam gładkie muzyczne przejście od wspomnianego kawałka ckliwej Celine Dion do "Jump around" House of Pain. Krótko mówiąc słowami samej bohaterki: "czas przestać popełniać stare błędy i zacząć popełniać nowe". 

   

Pierwsze pojawienie się Bridget na ekranach kin w 2001 ugruntowało nie tylko silną pozycję brytyjskiej komedii romantycznej – tej bardziej błyskotliwej, zabawnej i mniej lukrowanej siostry zza oceanu. Przede wszystkim trafiło w idealny moment, odpowiadając na konkretne potrzeby popkultury. Pulchna, rumiana i nieporadna towarzysko Bridget była jak kobieca zemsta za zbyt długi czas karmienia nas przez filmowców wyłącznie pięknymi smukłymi bohaterkami, których nawet wady musiały mieścić się elegancko w granicach normy. Jeśli dziś mamy urodzaj na dalekie od ideału bohaterki, to wielką zasługę ma w tym Bridget Jones i jej odwieczny bieliźniany dylemat: czy korzystne zakończenie pierwszych randek gwarantują seksowne stringi czy wyszczuplające barchany? Twórcy "Bridget Jones" mierzą się zatem z własną legendą i wychodzą z tej batalii nie tylko bez większych obrażeń, ale też z niewymuszonym uśmiechem. Po słabej kontynuacji – "W pogoni za rozumem" na reżyserskim fotelu znowu zasiadła Sharon Maguire, przywracając historii świeżość, w sposób który nie zawiedzie starych widzów i nie zrazi nowych.



Świat, który zmienił się przez dekadę, mocno daje o sobie znać – subtelna satyra na telewizję, polityków, hipsterskich freelancerów i media społecznościowe wygląda z co drugiej sceny filmu. Jednak nie kulturowe nowinki są najmocniejszą stroną filmu, ale zgrabnie scenariuszowo zaaranżowana intryga z niespodziewaną ciążą i niepewnym ojcostwem, które znowu pchną Bridget w ramiona dwóch różnych mężczyzn. Tym razem konkurenci do ręki angielskiej księżniczki à rebours nie są tak prosto skontrastowani jak sztywniak Mark Darcy i playboy Daniel Cleaver. Nowa namiętność Bridget to amerykański milioner-matematyk, twórca logarytmu, który ma pomagać ludziom sprawnie ocenić szanse potencjalnego związku. Jack Qwant jest przystojnym, zabawnym facetem, który może nie dojrzał jeszcze w pełni do założenia rodziny, ale też nie dopada go blady strach na myśl o stabilizacji. W drugim narożniku – oczywiście niezastąpiony Mark Darcy – po raz pierwszy w życiu na zakręcie, niepewny jutra, ale już nieco przekonany, że poczucie humoru i odrobina życiowego luzu nie boli. Obaj panowie desperacko starają się zdobyć serce Bridget i otaczają jej ciężarne ciało niezwykłą troską. Siebie z kolei traktują z takim szacunkiem i empatią, że widz podobnie jak Bridget do końca nie będzie zdecydowany, komu bardziej w tym konkursie na biologicznego ojca kibicować.



Między trojgiem aktorów czuć chemię i ani odrobiny zmęczenia powielaniem ról wiele razy już odgrywanych. Patrick Dempsey jest uroczy i pełen entuzjazmu jak w pierwszych odcinkach "Chirurgów", Colin Firth daje solidne wyobrażenie o tym, kim byłby jego bohater "Dumy i uprzedzenia", gdyby na stare lata doszedł o wniosku, że ironia jest zdecydowanie w lepszym guście niż sarkazm. Z kolei Renee Zellweger sprawia niemal wrażenie, jakby przez ostatnie lata nie schodziła z ekranu tylko po to, by być w formie, gdy znów wcieli się w pannę Jones. Zupełnie nie przeszkadza fakt, że od początku zdajemy sobie sprawę, jak ta cała farsa się skończy, w końcu fabularne niespodzianki i psychologiczne transgresje nigdy nie były sednem tej serii. Po drodze czeka tyle drobnych niespodzianek, że po raz pierwszy naprawdę można uwierzyć w forsowaną od początku przez twórców myśl, że przeciwieństwa nie tylko się przyciągają, ale zdarza się, że są w stanie kroczyć wyboistą ścieżką do śmierci.

Moja ocena:
7
Ludwika Mastalerz
Absolwentka filozofii i polonistyki na Uniwersytecie Warszawskim. Laureatka III miejsca w konkursie im. Krzysztofa Mętraka dla młodych krytyków filmowych (2011). Pisze o filmach do portali... przejdź do profilu
Udostępnij:
Przejdź na Filmweb.pl

najnowsze recenzje