Recenzja filmu
Na drugim końcu liny
W 1985 roku dwóch młodych Brytyjczyków, Joe Simpson i Simon Yates, zorganizowało wyprawę w peruwiańskie Andy. Postanowili zdobyć szczyt Siula Grande, wybierając najtrudniejszą i najbardziej zdradliwą zachodnią ścianę góry. Po dość szybkim i bezproblemowym zdobyciu wierzchołka wydawało się, że wszystko jest na dobrej drodze do tego, by całą wyprawę zwieńczyć sukcesem i przejść do historii górskiej wspinaczki. Niestety sprawdziła się w ich przypadku statystyka, która dowodzi, że 80% wypadków ma miejsce przy schodzeniu ze stoku - Joe poważnie złamał nogę. W warunkach panujących na szczycie oznaczało to pewną śmierć. Yates, nie chcąc zostawiać towarzysza, podjął próbę spuszczania go, krok po kroku, na 100-metrowej linie. Realizacja tego pomysłu, choć powolna i uciążliwa, przebiegała jak na okoliczności dość sprawnie, do momentu gdy Joe zawisł nad ogromną lodową szczeliną. Nie czując po swojej stronie liny żadnego znaku życia dawanego przez przyjaciela i mając świadomość powolnej utraty sił, która także i dla niego może się skończyć tragicznie, Simon zrobił coś, co do dziś jest tematem dyskusji w środowisku wspinaczy - odciął linę.
To jednak nie koniec historii - okazuje się, że Joe przeżył upadek i postanowił za wszelką cenę dotrzeć do obozu rozbitego u podnóża góry. Bez jedzenia i picia, ze zgruchotaną nogą, której każdy, nawet najmniejszy ruch powoduje ból całego ciała, czołgając się przez śnieg, lód i kamienie bohater rozpoczyna walkę o przetrwanie.
Nie zdradzę wiele, pisząc, że Joe żyje do dziś i ma się świetnie. Od początku filmu wiemy o tym, bowiem to właśnie on i jego przyjaciel Simon opowiadają nam o swoich przygodach. Krótkie urywki wywiadów z nimi przeplatane są zaś fabularyzowanymi scenkami, w których specjalnie wyselekcjonowani aktorzy odtwarzają wędrówkę, będącą tematem filmu.
To, że od początku wiemy, jak kończy się ta opowieść, nie oznacza jednak, że jest nudno. Wręcz przeciwnie, film ogląda się z wielkim, niesłabnącym napięciem. Jest to zasługą bardzo realistycznie prowadzonej narracji. Mamy świadomość tego, że to, co oglądamy na ekranie, naprawdę miało miejsce i tym bardziej nas to porusza. Widzimy, że rozmówcy są z nami szczerzy, bo bez upiększeń, czasem z humorem, a czasem z prawdziwym wzruszeniem opowiadają o swoich przygodach.
Chłonąc ich historię łatwo zapomnieć, że mamy do czynienia z dokumentem. Niech nie obawiają się więc ci, którzy za tym gatunkiem nie przepadają. Wbrew pozorom "Czekając na Joe" to jeden z najlepszych thrillerów, czy też - jak kto woli - filmów akcji, jakie kiedykolwiek weszły na nasze ekrany. Niech więc Was nie odstrasza fatalnie przetłumaczony na język polski tytuł filmu. Bo do kina naprawdę warto się przejść.
To jednak nie koniec historii - okazuje się, że Joe przeżył upadek i postanowił za wszelką cenę dotrzeć do obozu rozbitego u podnóża góry. Bez jedzenia i picia, ze zgruchotaną nogą, której każdy, nawet najmniejszy ruch powoduje ból całego ciała, czołgając się przez śnieg, lód i kamienie bohater rozpoczyna walkę o przetrwanie.
Nie zdradzę wiele, pisząc, że Joe żyje do dziś i ma się świetnie. Od początku filmu wiemy o tym, bowiem to właśnie on i jego przyjaciel Simon opowiadają nam o swoich przygodach. Krótkie urywki wywiadów z nimi przeplatane są zaś fabularyzowanymi scenkami, w których specjalnie wyselekcjonowani aktorzy odtwarzają wędrówkę, będącą tematem filmu.
To, że od początku wiemy, jak kończy się ta opowieść, nie oznacza jednak, że jest nudno. Wręcz przeciwnie, film ogląda się z wielkim, niesłabnącym napięciem. Jest to zasługą bardzo realistycznie prowadzonej narracji. Mamy świadomość tego, że to, co oglądamy na ekranie, naprawdę miało miejsce i tym bardziej nas to porusza. Widzimy, że rozmówcy są z nami szczerzy, bo bez upiększeń, czasem z humorem, a czasem z prawdziwym wzruszeniem opowiadają o swoich przygodach.
Chłonąc ich historię łatwo zapomnieć, że mamy do czynienia z dokumentem. Niech nie obawiają się więc ci, którzy za tym gatunkiem nie przepadają. Wbrew pozorom "Czekając na Joe" to jeden z najlepszych thrillerów, czy też - jak kto woli - filmów akcji, jakie kiedykolwiek weszły na nasze ekrany. Niech więc Was nie odstrasza fatalnie przetłumaczony na język polski tytuł filmu. Bo do kina naprawdę warto się przejść.
Udostępnij: