Seriale
Gry
Rankingi
VOD
Mój Filmweb
Program TV
Zobacz sekcję

Recenzja filmu

Śmierć to zdrowie

Śmierć z rąk dra Chichota stoi w okolicach skrajnej opozycji do śmierci pięknej kobiety. Wykorzystanie jako narzędzi mordu przedmiotów wywołujących ciarki na plecach nawet podczas używania ich zgodnie z przeznaczeniem rozczarowanie takim końcem żywota tylko potęgują. Podobnie jak sam egzekutor: delikatnie wydobywający się spod kitla tłuszczyk, postępujące łysienie plackowate i nie do końca normalna aparycja przejściu na tamten świat klasy nie nadają. Nawet żarty i śmiech zabójcy, o zobowiązującym przecież pseudonimie, brzmią tu dla umierającego tylko jak rechot losu.

Tytułowy doktor to gagatek, jakimi obrodziło w złotych czasach VHS-ów. Wystarczy przytoczyć szalonego stróża prawa z "Maniakalnego gliniarza" czy dentystę z... "DentystyW tym ostatnim dostrzegam wspólny z Chichotem mianownik, i bynajmniej nie jest to lekarskie powołanie. To okaleczenie naprawdę przepięknych kobiet kuszących widza erotycznie. O ile jednak dentysta widział w jakże wytwornie przyodzianej żonie jedną wielką próchnicę, to dr Chichot dostrzegł u swojej pięknej ofiary oznaki przeziębienia. Nic dziwnego, skoro w chłodną noc wałęsała się w zwiewnej turniczce i seksownych rajstopkach. Tak czy siak, panie te to dla mnie najboleśniejsze straty w tych filmach.



Choć Chichota cechuje charakterystyczna poza, trudno uznać, po czym konkretnie można rozpoznać, że jest seryjnym mordercą. To nieskomplikowany szaleniec, schematyczny maniak, schizofrenik tylko z wersu ze scenariusza, który u każdego widzi ciężką chorobę. A przecież im trudniejszy przypadek, tym bardziej radykalne metody leczenia. Kolejne ofiary Chichota są w gruncie rzeczy przypadkowe (kto się po drodze nawinie), a orbitują wokół konkretnej grupy ludzi tylko po to, by opowieść miała ręce i nogi. Tak naprawdę są niczym więcej jak pretekstem do kolejnych absurdalnych scen mordu.

Mimo oparcia psychiki antagonisty na dość prostym algorytmie "wylecz każdego całkowicie", Chichot to gość z prawdziwym potencjałem. Cała w tym zasługa demonicznego Larry'ego Drake'a, który samą tylko fizjonomią nadaje postaci cech wyjątkowych. Innych nawet nie ma co do niego porównywać. Młodziutka i niedoświadczona Holly Marie Combs wygląda, jakby dopiero nabierała cech potrzebnych w zawodzie, a jej filmowy chłopak, Glenn Quinn, próbuje chyba pobić rekord bezpłciowości. To oznacza jedno: kto obejrzy "Dr. Chichota", zapamięta tylko jedno nazwisko. I to do końca życia!

Mimo komediowego zacięcia i absurdalnej rzeczywistości, a także niezbyt klasowego rzemiosła, jest w "Dr. Chichocie" to coś. Jednakże to raczej pozycja do szklanki niż poważnego oglądania, czego można się domyślić nawet, nie przeczytawszy powyższego tekstu.

Moja ocena:
4
Udostępnij:
Przejdź na Filmweb.pl

najnowsze recenzje