Recenzja filmu

Emilia Pérez (2024)
Jacques Audiard
Karla Sofía Gascón

Fajna dżaga

To nie film o przekleństwach bycia queer ani kolejna lekcja z tolerancji, lecz opowieść o namiętnościach, żądzy władzy i pragnieniu samoakceptacji, afirmujący przemianę i życie na własnych
Fajna dżaga
Przychodzi do Was boss kartelu narkotykowego i prosi o spełnienie największego marzenia – chciałby przejść korektę płci. A) Załatwiacie najlepszego chirurga w Meksyku i zgarniacie szmal. B) Słuchacie głosu sumienia i bierzecie nogi za pas. "Żartuję, i tak nie masz wyboru" – mówi swojej bohaterce Jacques Audiard, który w "Emilii Perez" łączy mroczny kryminał z pstrokatą telenowelą, uzyskując w efekcie najodważniejszy i zarazem najbardziej odjechany (anty)musical ostatniej dekady. Flirtując ze wczesnym Almodovarem i nawiązując do własnej twórczości lat zerowych ("Prorok" czy "W rytmie serca"), reżyser "Braci Sisters" skacze na główkę w kolejne gatunki. Ale czy da się połączyć emancypacyjne queer story i trzymające w napięciu kino gangsterskie?

Audiard, jak przed ponad dwudziestoma laty zrobił to Lars von Trier w "Tańcząc w ciemnościach", umieszcza w centrum filmu zwykłą-niezwykłą kobietę – niezamożną, niedocenianą i nieszczęśliwą prawniczkę Ritę (Zoe Saldana), która za marne pieniądze broni lokalnych kryminalistów. Zapadająca w pamięć ekspozycja jest świadectwem niezwykle przemyślanej i stylistycznie spójnej inscenizacji sekwencji śpiewno-tanecznych. Są widowiskowe, choć rozgrywają się w mało widowiskowych okolicznościach. Muzyczny monolog Rity zaczyna się po zmroku – na zatłoczonej ulicy, pośród przechodniów i targowych sprzedawców dołączających się do numeru w roli roztańczonego chórku. Bohaterka, wyśpiewując mowę przygotowaną na kolejną rozprawę, punktuje wszechobecną przemoc, ekonomiczną niesprawiedliwość, lamentuje na szklany sufit, którego nie jest w stanie przebić w pracy.

W końcu przychodzi moment, gdy Rita mówi: "dość". A to wszystko za sprawą Manitas – największej szychy kryminalnego światka, która zatrudnia niespełnioną prawniczkę do udziału w misji na śmierć i (nowe) życie. W pragnącej lepszej przyszłości bohaterce mafijny boss dostrzega siebie. Manitas żyje jak Bóg – ma polityczne wpływy, kochającą rodzinę i wiernych współpracowników gotowych skoczyć za nim w ogień. Nawet jego żona, Jessi (Selena Gomez), nie wie jednak o tym, że jej mąż w głębi serca czuje się kobietą – Emilią. 

Audiard dla queerowej reprezentacji robi coś niebywale ważnego: kreuje na ekranie charyzmatyczną i pełnokrwistą bohaterkę trans, która nie musi przekonywać ani nas, ani Rity, dlaczego czuje się więźniem własnego ciała. Manitas nie tłumaczy się ze swoich pragnień, stawia sobie za cel tranzycję i szybko go osiąga. To nie film o przekleństwach bycia queer ani kolejna lekcja z tolerancji, lecz opowieść o namiętnościach, żądzy władzy i pragnieniu samoakceptacji, afirmujący przemianę i życie na własnych zasadach. Wrogowie "politycznej poprawności" mogą spać spokojnie – Emilia nie jest postacią tokenową ani tym bardziej krystalicznie czystą moralnie. Choć usilnie stara się odkupić swoje dawne grzechy.

W wątku podwójnej tożsamości głównej bohaterki tkwi ogromny potencjał komediowy, który Audiard z finezją wykorzystuje. Ponieważ jesteśmy w świecie karteli narkotykowych, a narkobiznes trawi w Meksyku kilkanaście tysięcy ofiar rocznie (głównie mężczyzn, których opłakują żony, dzieci oraz matki), stawka pozostaje wysoka. Lecz to, czy prawda wyjdzie na jaw, nie jest w filmie najważniejsze. Audiard skupia się przede wszystkim na swoich bohaterkach oraz łączących je relacjach: na życiu prywatnym Emilii; jej przyjaźni z Ritą, a także pragnącej miłości Jessi. Całość utrzymuje w melodramatycznych tonach, tak by widz znalazł chwilę na zadumę, wzruszenie, ale też, po prostu, na dobrą zabawę.

Choć film reklamowany jest głośnym nazwiskiem Seleny Gomez, to tak naprawdę blask Zoe Saldany świeci w "Emilii Perez" najmocniej. Rola Rity należy do najciekawszych w karierze aktorki, której talent w ostatnich latach marnował się głównie w marvelowskich blockbusterach. Saldana jest jak kameleon – w scenach śpiewno-tanecznych imponuje swoim ogromnym talentem wokalnym i bezpretensjonalnością, a jej kocie ruchy mogą rywalizować nawet z euforycznym pokazem tanecznym Emmy Stone w "Rodzajach życzliwości" Yorgosa Lanthimosa. Kroku Saldanie dotrzymuje również Karla Sofia Gascón – hiszpańska aktorka trans, która nasyca postać Emilii autentycznością oraz queerową wrażliwością. Z kolei Gomez w ognistej i stereotypowej roli latina wife odnajduje się bez trudu – jest przekonująca i zabawna. Najlepiej sprawdza się jednak w sekwencjach muzycznych, w których niemal zapominamy, że oglądamy film Audiarda, nie jeden z wysokobudżetowych teledysków piosenkarki.

No i najważniejsze, bo w końcu mówimy o kinie tańca, rytmu i muzyki. Musicalowe wstawki są fantastycznie zaaranżowane, pojawiają się w idealnych momentach, zachwycają różnorodnością formy i reżyserską kreatywnością. Piosenka o waginoplastyce, poprzedzona muzycznym manifestem o nierównościach społecznych – czemu nie? Ważne, że obietnica eskapistycznej rozrywki zostaje spełniona, a uśmiech nie schodzi z twarzy na długo po seansie.
1 10
Moja ocena:
8
Czy uznajesz tę recenzję za pomocną?

Pobierz aplikację Filmwebu!

Odkryj świat filmu w zasięgu Twojej ręki! Oglądaj, oceniaj i dziel się swoimi ulubionymi produkcjami z przyjaciółmi.
phones