Seriale
Gry
Rankingi
VOD
Mój Filmweb
Program TV
Zobacz sekcję

Recenzja filmu

"Gość" Adama Wingarda ma wszystko, żeby stać się filmem kultowym. Są tu czerstwe dowcipasy, mnóstwo filmowych cytatów, ironia wyzierająca z niemal każdego kadru, a także aktorzy, którzy świetnie się bawią, przeskakując od powagi do żartu i z powrotem.



Już pierwsze ujęcia "Gościa" pokazują, że Adam Wingard jest wiernym uczniem Sama Raimiego, Roberto Rodriqueza i im podobnych. Na pustym polu stoi strach na wróble, wydrążona dynia szczerzy się w halloweenowym uśmiechu, a widzowie wraz z głównym bohaterem filmu trafiają do domu pośrodku niczego. Wingard ani przez chwilę nie stara się uwiarygadniać świata przedstawionego na ekranie. Nie buduje go z własnych obserwacji i psychologicznych prawd, ale z filmowych klisz wyciętych z thrillerów o przybyszach znikąd zostawiających po sobie krew i pożogę, z podrzędnych filmów grozy i obyczajowych opowieści o żołnierzach, którym frontowe dramaty zdemolowały psychikę. W "Gościu" znajdziemy też opowiastkę o porządnym dzieciaku prześladowanym przez szkolnych osiłków, historię zbuntowanej nastolatki szukającej swojej drogi, historię wojskowego spisku i małżeństwa na życiowym zakręcie. Dla każdego coś miłego.

Wingard świetnie się bawi, klejąc ze sobą te filmowe półprodukty i z ich użyciem snuje opowieść o żołnierzu, który po śmierci przyjaciela broni przyjeżdża do jego rodziny, by przekazać jej ostatnie słowa zmarłego. Wpuszczony pod ich dach szybko staje się przyjacielem rodziny: wysączy piwo z ojcem-alkoholikiem, rozwiesi pranie, odbierze ze szkoły prześladowanego dzieciaka… Wszystko byłoby pięknie, gdyby nie fakt, że dookoła zaczynają się dziać rzeczy cokolwiek podejrzane – szef, który powstrzymywał awans, pewnego dnia udaje się w zaświaty, osiłki bijące nastoletniego chłopca dostają łomot w pobliskim barze, a narkotykowy dealer wciągający w nałóg córkę bohaterów zostaje aresztowany przez policję.





Wingard po mistrzowsku igra z widzem. Kiedy już wydaje się, że przestawił wajchę i zabiera nas w szaloną podróż w stronę filmowego pastiszu, amerykański reżyser poważnieje, zdejmuje z twarzy błazeński uśmiech i jak gdyby nigdy nic udaje, że opowiada swój film w tonacji serio. Przez parę chwil trzyma się stylu zerowego, a widz zaczyna wierzyć, że "Gość" jest jednak thrillerem, a nie komedią. Po chwili znów uderza w groteskowe tony.



Na granicy między różnymi tonacjami balansuje też Dan Stevens wcielający się w tytułowego "Gościa". Brytyjczyk o twarzy grzecznego chłopca z Oxfordu świadomie gra tutaj z własnym wizerunkiem. Widzowie, którzy kojarzą go z roli poczciwego szlachcica z Downton Abbey, który na świat spoglądał wzrokiem smutnego spaniela, tym razem zobaczą na ekranie kogoś zupełnie innego. Stevens jest autoironiczny i błyskotliwy. Cały czas panuje nad swoją postacią, przeskakując od komediowej szarży do psychologicznego realizmu. Nie on jeden, bo w filmie Wingarda więcej jest udanych kreacji – Sheila Kelley broni się jako pogrążona w żałobie pani Robinson, a Maika Monroe – jako rezolutna nastolatka w schyłkowej fazie buntu. Ale show Stevensowi kradnie tylko jeden aktor. Lance Reddick, który od lat wciela się w wysokiej rangi mundurowych (niezapomniany porucznik Daniels z "The Wire"), także tutaj pojawia się jako dowódca żandarmerii wojskowej, a na ekranie łączy dostojeństwo z błazenadą.

Wingard już wcześniej próbował tworzyć kino, w którym groza łączyłaby się z komedią, a przejaskrawione filmowe klisze tworzyłyby autoironiczną opowieść. O ile jednak w "Następny jesteś ty" reżyserowi brakowało jeszcze intelektualnej dyscypliny i wyczucia stylu, w "Gościu" wszystko jest już na swoim miejscu. Nawet wtedy, gdy wszystko stoi na głowie.

Moja ocena:
7
Bartosz Staszczyszyn
Rocznik '83. Krytyk filmowy i literacki, dziennikarz. Ukończył filmoznawstwo na Uniwersytecie Jagiellońskim. Współpracownik "Tygodnika Powszechnego" i miesięcznika "Film". Publikował m.in. w... przejdź do profilu
Udostępnij:
Przejdź na Filmweb.pl

najnowsze recenzje