Recenzja filmu
Czarno-biało i w kolorze
Cóż za odświeżające zaskoczenie. "Lollipop Monster" zupełnie nie przypomina typowych filmów trafiających do kinowej dystrybucji. Ba, wyróżniałby się nawet w programie festiwalu czy filmowego przeglądu. To jeden z tych rzadkich klejnotów, który wykracza poza normalności i zaprasza widzów do wzięcia udziału w niezwykłej podróży po bezdrożach artystycznej wyobraźni. Jeśli dość macie szablonowych rozwiązań i chcecie zasmakować kinowej dzikości, to koniecznie wybierzcie się na film Ziski Riemann.
W zasadzie nie bardzo wiem, czy powinienem opowiadać, o czym jest "Lollipop Monster". Bez obaw, film ma fabułę. Jest to historia dwóch dziewczyn pochodzących z bardzo odmiennych domów, a jednak nawiązujących nić przyjaźni. Jednak opowiedzenie wydarzeń nie przybliży Was w żaden sposób do zrozumienia, czym jest ten film. Riemann zrobiła bowiem rzecz, w której nie liczy się "co", a "jak
Reżyserka postawiła na eksperymentowanie formą. Wykorzystała różne sposoby filmowania, wzbogaciła obraz o sekwencje animowane, a wszystko po to, by bawić się materią; by już samo to, co widzimy na ekranie wpływało na widza w namacalny sposób. Stąd dom jednej z bohaterek wygląda jak z baśni napisanej przez kogoś mającego ostre schizy na kwasie. Stąd co pewien czas na ekranie mamy wtręty, którym bliżej do dzieł wideo-artu wystawianych w galeriach sztuki współczesnej. Stąd pławienie się w grotesce oraz ponadzmysłowa wrażliwość na detale. Do kompletu mamy eklektyczną muzykę, która powinna pozytywnie zaskoczyć wielu widzów.
Najistotniejsze jest jednak to, że Riemann nie robi tego wszystkiego tylko i wyłącznie dla samej zabawy. Dokonane przez nią wybory formalne mają bardzo jasny cel: przybliżyć widzowi rzeczywistość bycia młodą dziewczyną z rozkwitającą seksualnością, z problemami w domu, z koniecznością zdefiniowania siebie. Reżyserka nie chce nam tego po prostu pokazać, ona chce, żebyśmy to odczuli, całkowicie zanurzyli się w świat percepcji, który z obiektywnym i chłodnym okiem kamery ma przecież niewiele wspólnego. I muszę powiedzieć, że Riemann spisała się na medal. Jeśli tylko przyjmiecie początkowe założenia, jeśli odrzucicie oczekiwania i przyzwyczajenia, jakie wyrobiliście sobie na "zwyczajnych" filmach, wtedy będziecie mieli niebywałą okazję zanurzyć się w strumieniu doświadczeń.
"Lollipop Monster" to kawał dobrego kina undergroundowego, ale jednocześnie bardziej przystępnego dla mainstreamowego odbiorcy. Wystarczy trochę otwartości, by przeżyć jedyne w swoim rodzaju 90 minut.
W zasadzie nie bardzo wiem, czy powinienem opowiadać, o czym jest "Lollipop Monster". Bez obaw, film ma fabułę. Jest to historia dwóch dziewczyn pochodzących z bardzo odmiennych domów, a jednak nawiązujących nić przyjaźni. Jednak opowiedzenie wydarzeń nie przybliży Was w żaden sposób do zrozumienia, czym jest ten film. Riemann zrobiła bowiem rzecz, w której nie liczy się "co", a "jak
Reżyserka postawiła na eksperymentowanie formą. Wykorzystała różne sposoby filmowania, wzbogaciła obraz o sekwencje animowane, a wszystko po to, by bawić się materią; by już samo to, co widzimy na ekranie wpływało na widza w namacalny sposób. Stąd dom jednej z bohaterek wygląda jak z baśni napisanej przez kogoś mającego ostre schizy na kwasie. Stąd co pewien czas na ekranie mamy wtręty, którym bliżej do dzieł wideo-artu wystawianych w galeriach sztuki współczesnej. Stąd pławienie się w grotesce oraz ponadzmysłowa wrażliwość na detale. Do kompletu mamy eklektyczną muzykę, która powinna pozytywnie zaskoczyć wielu widzów.
Najistotniejsze jest jednak to, że Riemann nie robi tego wszystkiego tylko i wyłącznie dla samej zabawy. Dokonane przez nią wybory formalne mają bardzo jasny cel: przybliżyć widzowi rzeczywistość bycia młodą dziewczyną z rozkwitającą seksualnością, z problemami w domu, z koniecznością zdefiniowania siebie. Reżyserka nie chce nam tego po prostu pokazać, ona chce, żebyśmy to odczuli, całkowicie zanurzyli się w świat percepcji, który z obiektywnym i chłodnym okiem kamery ma przecież niewiele wspólnego. I muszę powiedzieć, że Riemann spisała się na medal. Jeśli tylko przyjmiecie początkowe założenia, jeśli odrzucicie oczekiwania i przyzwyczajenia, jakie wyrobiliście sobie na "zwyczajnych" filmach, wtedy będziecie mieli niebywałą okazję zanurzyć się w strumieniu doświadczeń.
"Lollipop Monster" to kawał dobrego kina undergroundowego, ale jednocześnie bardziej przystępnego dla mainstreamowego odbiorcy. Wystarczy trochę otwartości, by przeżyć jedyne w swoim rodzaju 90 minut.
Moja ocena:
8
Udostępnij: