Seriale
Gry
Rankingi
VOD
Mój Filmweb
Program TV
Zobacz sekcję

Recenzja filmu

Manifest męskiej wrażliwości w duńskim wydaniu

Człowiek będący na rauszu odczuwa stan odurzenia, a czasem nawet otumanienia pod wpływem znacznej ilości alkoholu. "Na rauszu" w reżyserii Duńczyka Thomasa Vinterberga dostarcza równie intensywnych doznań, jednak z tą różnicą, że zapada w pamięć na długo i nie zostawia po sobie kaca. No chyba że moralnego, jeśli skłonny do refleksji widz zobaczy w którymś z bohaterów siebie. 
"Na rauszu" opowiada historię czterech przyjaciół, nauczycieli pracujących w tym samym gimnazjum, mężczyzn w średnim wieku, którzy pewnego dnia postanawiają poddać się wspólnie eksperymentowi. Polegać ma on na tym, że codziennie każdy z nich będzie spożywał konkretną dawkę dowolnego alkoholu. W domu, w pracy, wszędzie, cały dzień pod wpływem. Celem tej metody jest poprawa jakości ich życia, między innymi w sferze relacji z partnerkami oraz pracy z młodzieżą w szkole. Z czasem okazuje się, że eksperyment niesie za sobą wiele niepożądanych skutków, z którymi będą musieli się zmierzyć. 

Duński komediodramat ma już na swoim koncie między innymi nominację w Oficjalnej Selekcji Festiwalu w Cannes, a także cztery nagrody Europejskiej Akademii Filmowej w kategoriach: najlepszy europejski film roku, reżyser roku, scenarzysta roku oraz aktor roku (Mads Mikkelsen). W listopadzie miałam okazję obejrzeć najnowsze dzieło Vinterberga na platformie streamingowej w ramach festiwalu Nowe Horyzonty. Zrobiło na mnie ogromne wrażenie, gdyż nie spotkałam się jeszcze w kinie z tak autentycznym, szczerym do bólu obrazem męskiej przyjaźni. Mads Mikkelsen, Thomas Bo Larsen, Magnus Millang i Lars Ranthe, którzy wcielili się w główne role – Martina, Tommy’ego, Nikolaja i Petera – pokazali aktorstwo na najwyższym poziomie. Dawno nie widziałam takiej naturalności scen i dialogów, nie ma w tym filmie żadnych wymuszonych min czy gestów. Czuć tutaj skandynawski chłód relacji połączony z cichą, tłumioną latami potrzebą bliskości. Główni bohaterowie dzielą ten sam zawód, ale ich problemy są zupełnie inne. Rutyna, samotność, mijanie się z żoną i dziećmi, tęsknota za tym, co było kiedyś. Jedynym wspólnym mianownikiem dla całej czwórki jest odczuwanie presji, choć jest to presja na różnych płaszczyznach – bycia troskliwym mężem i ojcem, dobrym przyjacielem, zaangażowanym pedagogiem. 



Alkohol staje się tym, co spaja grupę przyjaciół i przynosi chwilową ulgę w cierpieniu. Jak każda używka, robi się niebezpieczny, gdy granice zostają przekroczone i trudno jest cofnąć się do stanu trzeźwości. Aktorzy odegrali sceny upojenia alkoholowego tak autentycznie, jakby naprawdę byli na tytułowym rauszu. Przytłaczająca bezsilność, lęk w oczach, do których niekiedy napływają łzy, trzęsące się ręce, agresja i krzyk, ale też radość, śmiech, wolność, taniec. Vinterberg pragnął pokazać, że nawet dojrzali mężczyźni chcą się czasem poczuć jak nastolatkowie, by odświeżyć wspomnienia czasów słodkiej młodości, kiedy byli dzicy i żądni wrażeń. Film ten wbija w fotel brutalnością i wymownością niektórych scen, ale też wzrusza i rozbawia do łez. Jest zarówno mocny, jak i subtelny. Obraz dopełnia idealnie dobrana muzyka. 

"Na rauszu" stanowi manifest męskiej wrażliwości, która często jest gaszona, wyśmiewana, niezaspokajana. Widok mężczyzn, którzy nie boją się mówić o swoich uczuciach i problemach, nie wstydzą się łez, potrzebują ciepła i zrozumienia, jest, niestety, nadal rzadki zarówno w życiu, jak i w kinie. Historia Martina, Tommy’ego, Nikolaja i Petera uświadamia, że każdy człowiek, bez względu na płeć, wiek, status lub sytuację życiową, zasługuje na wsparcie i miłość. Być może ten film to także subtelna zachęta do tego, by żyć w zgodzie z duńską filozofią hygge, czyli dążenia do uczucia szczęścia, komfortu, ciepła i bezpieczeństwa, jednak pamiętając o zachowaniu zdrowego rozsądku.

Moja ocena:
10
Udostępnij:
Przejdź na Filmweb.pl

najnowsze recenzje