Seriale
Gry
Rankingi
VOD
Mój Filmweb
Program TV
Zobacz sekcję

Roztańczona okupacja

"Step Up" po angielsku znaczy zwiększać, intensyfikować. Autorzy tanecznego cyklu wzięli sobie tę dewizę do serca i stopniowo z filmu na film dociskają pedał gazu. Z relatywnie skromnego romansidła seria wyewoluowała w pełen choreograficznej ekwilibrystyki teledysk. Szkoda tylko, że intensyfikacji ulegają też mniej chwalebne elementy cyklu.

Żeby uwiarygodnić postępującą estetyzację, twórcy rozwijają wątek z drugiej części serii: partyzanckie występy organizowane w przestrzeni publicznej. To, co wyczyniali członkowie grupy "410" w "Step Up 2" to jednak nic w porównaniu z akcjami tak zwanej "Ekipy" (The Mob). Nasi nowi bohaterowie, gdy mają ochotę potańczyć, wstrzymują ruch uliczny albo ewakuują korporacyjny biurowiec. Ich występy wzbogacają skomplikowane aranżacje świetlne, kaskaderskie popisy, miksowana na żywo muzyka oraz przejazd prawdziwych odpicowanych bryk.



Stężenie pląsów na centymetr klatki filmowej jest zdecydowanie większe niż w dotychczasowych odsłonach serii. I za to należy się plus. Póki twórcy pokazują nam taniec, jest dobrze. Wrażenie robią nie tylko układy choreograficzne czy popisy poszczególnych wykonawców, ale również strona wizualna kolejnych "numerówW pamięć zapada zwłaszcza bogata inscenizacyjnie sekwencja w galerii sztuki. Tak, oglądamy wideoklip, ale to całkiem zjadliwy audiowizualny cukierek. Taneczne fajerwerki pozwalają przynajmniej zapomnieć o fabularnej wacie: rutynowej historii o miłości ponad podziałami. On (Ryan Guzman) pochodzi z biednej dzielnicy, a ona (Kathryn McCormick) jest córką bogacza (Peter Gallagher). Niestety, twórcy nie poprzestają na romansie i usiłują wyartykułować aktualne polityczne przesłanie. Ojciec-bogacz chce przegonić biednych z nabrzeża, gdzie widziałby raczej nowy hotel. Na jego nieszczęście to tam właśnie rezyduje "EkipaTłumy powstaną więc w rytmie dubstepu - słowo "rewolucja" w tytule zobowiązuje.

Fakt – taniec, rozumiany jako sztuka ulicy, ładnie rymuje się z narracją o społecznych nierównościach. Wystarczy zwrócić uwagę, jak często programy w rodzaju "You Can Dance" eksploatują życiowe przeciwności, które musieli pokonywać ich uczestnicy. Ale zamiast zagrzewać do boju, "Step Up 4" prowokuje pytania. Skąd ci uliczni artyści, na co dzień zasuwający jako kelnerzy, są w stanie sfinansować swoje logistycznie i realizacyjnie skomplikowane akcje? Nie wiadomo. Wiadomo za to, że przyswoili sobie marketingową nowomowę: virale i flashmoby im nieobce. I choć dumnie protestują przeciwko korporacji przy dźwiękach zremiksowanego "Pyramid Song" Radiohead, w istocie czekają po prostu na lepszą ofertę. Tu tkwi sedno (niezamierzonej) ironii filmu: system wchłonie i przetrawi wszystko, a zwłaszcza chwytliwą opowieść o buncie młodych. Wystarczy wystawić czek i kurtyna zapada. “And we all went to heaven in a little row boat, there was nothing to fear, nothing to doubtHappy end? Thom Yorke mógłby zaoponować.

6
Jakub Popielecki
Rocznik 1985, absolwent filmoznawstwa UAM. Dziennikarz portalu Filmweb. Publikował lub publikuje również m.in. w "Przekroju", "Ekranach" i "Dwutygodniku". Współorganizował trzy edycje Festiwalu... przejdź do profilu
Udostępnij:
Przejdź na Filmweb.pl

najnowsze recenzje