Recenzja filmu
Jak pies z kotem
Bez względu na to, czy wolicie spoglądać w ufne ślepia psiego kompana, czy może wierzycie w półboski status kotowatych, "Superpies i Turbokot" przypomną Wam, za co kochacie swoich milusińskich. Szkoda tylko, że ta ponadgatunkowa czułość, bijące serce animowanej produkcji Bena Smitha, nie czyni z niej lepszego kina.
Trudna sztuka filmowej antropomorfizacji polega między innymi na tym, by – przy zachowaniu wyznaczonych przez konwencję ludzkich cech charakteru – ocalić istotę zwierzęcej natury. I o dziwo, ten cud zdarza się na ekranie. Najlepsze sceny czerpią narracyjną energię właśnie ze wspomnianej delikatnej równowagi – twórcy w zabawny sposób ogrywają stereotypy, podglądają dziwaczne zachowania i niezrozumiałe natręctwa, kreślą bez pudła skomplikowane charaktery bohaterów. Psy nie istnieją tu wyłącznie po to, aby kochać, zaś koty – aby być kochane. I właśnie dzięki tej zaskakującej przenikliwości całość ogląda się bez bólu zębów.
Jeśli jednak mówimy o wypełniającej większość filmu historii kundelka, który po powrocie z kosmicznej misji poszukuje swojego właściciela, oraz dachowca, który pod osłoną nocy udaje Batmana, to cóż – z ekranu wieje nudą. Bohaterowie zbierają grupę wykluczonych zwierzaków, rzucają wyzwanie wrogiemu policjantowi, a koniec końców – stają w obronie nieprzychylnej im ludzkości. Lecz twórcy nie budują z tych superbohaterskich klisz żadnej ciekawej, fabularnej konstrukcji – na przeszkodzie stają im zarówno scenariopisarska indolencja, jak i niewielki budżet oraz wynikające z niego techniczne ograniczenia. Cyfrowy świat jest pusty i sterylny, ekspresja zwierzaków pozostawia wiele do życzenia, z kolei w tekście roi się od marnych, slapstickowych żartów, które rozbawią tylko dzieciaki w wieku przedszkolnym. Także potencjał centralnego wątku – zwierząt uczłowieczających i uszlachetniających homo sapiens – został całkowicie zmarnowany.
Składa się to wszystko na kolejną, budżetową animację, w której nie ma na czym zawiesić ani oka, ani ucha; w równym stopniu bezpretensjonalną, co pozbawioną charakteru. Zaciągnięci do kina rodzice wpadną w objęcia Morfeusza – najpewniej przyśni im się spacer z wiernym pupilem. Z kolei dzieciaki do lat pięciu, którym zazwyczaj nie potrzeba wiele więcej, będą miały wystarczająco dużo powodów do ekscytacji.
Trudna sztuka filmowej antropomorfizacji polega między innymi na tym, by – przy zachowaniu wyznaczonych przez konwencję ludzkich cech charakteru – ocalić istotę zwierzęcej natury. I o dziwo, ten cud zdarza się na ekranie. Najlepsze sceny czerpią narracyjną energię właśnie ze wspomnianej delikatnej równowagi – twórcy w zabawny sposób ogrywają stereotypy, podglądają dziwaczne zachowania i niezrozumiałe natręctwa, kreślą bez pudła skomplikowane charaktery bohaterów. Psy nie istnieją tu wyłącznie po to, aby kochać, zaś koty – aby być kochane. I właśnie dzięki tej zaskakującej przenikliwości całość ogląda się bez bólu zębów.
Jeśli jednak mówimy o wypełniającej większość filmu historii kundelka, który po powrocie z kosmicznej misji poszukuje swojego właściciela, oraz dachowca, który pod osłoną nocy udaje Batmana, to cóż – z ekranu wieje nudą. Bohaterowie zbierają grupę wykluczonych zwierzaków, rzucają wyzwanie wrogiemu policjantowi, a koniec końców – stają w obronie nieprzychylnej im ludzkości. Lecz twórcy nie budują z tych superbohaterskich klisz żadnej ciekawej, fabularnej konstrukcji – na przeszkodzie stają im zarówno scenariopisarska indolencja, jak i niewielki budżet oraz wynikające z niego techniczne ograniczenia. Cyfrowy świat jest pusty i sterylny, ekspresja zwierzaków pozostawia wiele do życzenia, z kolei w tekście roi się od marnych, slapstickowych żartów, które rozbawią tylko dzieciaki w wieku przedszkolnym. Także potencjał centralnego wątku – zwierząt uczłowieczających i uszlachetniających homo sapiens – został całkowicie zmarnowany.
Składa się to wszystko na kolejną, budżetową animację, w której nie ma na czym zawiesić ani oka, ani ucha; w równym stopniu bezpretensjonalną, co pozbawioną charakteru. Zaciągnięci do kina rodzice wpadną w objęcia Morfeusza – najpewniej przyśni im się spacer z wiernym pupilem. Z kolei dzieciaki do lat pięciu, którym zazwyczaj nie potrzeba wiele więcej, będą miały wystarczająco dużo powodów do ekscytacji.
Moja ocena:
4
Udostępnij: