Seriale
Gry
Rankingi
VOD
Mój Filmweb
Program TV
Zobacz sekcję

Mały duży kaliber

Mike Nichols to reżyser nierówny. Ma w swoim dorobku filmy wybitne, bardzo dobre i przeciętne. Nigdy nie schodzi jednak poniżej pewnego poziomu – w tym sensie jest twórcą jak najbardziej godnym zaufania. "Wojna Charliego Wilsona", powiedzmy to od razu, żadnym arcydziełem nie jest. Jest za to filmem niegłupim i lekkim, chociaż traktującym w gruncie rzeczy o poważnych sprawach. Nichols potrafi z polotem opowiadać historie. Jeżeli do tego dodać znakomite aktorstwo trójki wykonawców, wyjdzie nam jeden z inteligentniejszych i stanowczo najzabawniejszych filmów opowiadających o amerykańskim kryzysie moralnym związanym z wojną z terrorem.

Charlie Wilson to rozrywkowy, towarzyski facet, którego trudno jest nie lubić. Jego definicja dobrej zabawy jest urocza w swojej prostocie: szampan, dziewuszki, czasem po cichu trochę białego pyłu do nosa. Tak właśnie upływa radosne życie demokratycznego kongresmana z Teksasu. No, dochodzą jeszcze żmudne głosowania, ale od czego się ma sztab seksownych sekretarek i asystentek. Byłoby tak zapewne bez końca, bo facet miał cudowny dar do reelekcji, gdyby nie Afganistan, agent CIA, pewna seksowna milionerka i ci cholerni sowieci.



Największą siła "Wojny Charliego Wilsona" są bez wątpienia główni bohaterowie, ludzie nietuzinkowi, odrobinę dziwaczni, ale nie dający się nie lubić. A do tego tworzący nietypową konfigurację. Liberał i hedonista, milionerka i seksoholiczka o radykalnie konserwatywnych poglądach oraz chamski i opryskliwy agent CIA, którego marzeniem jest zabijanie komuchów – to w sumie całkiem uroczy trójkącik. Roberts, Hanks, a przede wszystkim Philip Seymour Hoffman to świetni aktorzy, jeżeli się ich odpowiednio poprowadzi i da dobry scenariusz, a to akurat Nichols potrafi.

Choć "Wojna..." jest komedią, to czuć, że pod uśmiechniętą, gładką powierzchnią kryją się potężne pokłady ambiwalencji. Polityka nie jest sferą moralności, ale w dużej mierze przygodności, nieokreśloności i doraźnych interesów. Kiedy interes i polityka zastępowana jest przez nadmierne moralizatorstwo, ideologie czy religijny fanatyzm – zaczyna się problem. Konsekwencje naszych czynów są nie do przewidzenia w dłuższym dystansie, o czym przypomina nam postać kreowana przez Hoffmana. Co gorsza, nie zawsze można też zaufać intencjom. W ten sposób zdani jesteśmy na życie w świecie, w którym nie tylko nic nie jest pewne, ale nigdy nie można przewidzieć, gdzie nasz krok w ostateczności nas zaprowadzi.

Na swój sposób jednak dzieło Nicholsa przy całej swojej ambiwalencji i ironii to obraz paradoksalnie pokrzepiający. W końcu taką Amerykę, jaką pokazuje nam reżyser, chcemy oglądać i lubimy. Przy całej swojej naiwności, egoizmie i zepsuciu to przecież także kraj, gdzie chłopak, któremu złośliwy sąsiad otruł psa, jest w stanie odsunąć go od władzy i w przyszłości zostać kongresmenem, pokonać sowietów i wziąć udział w orgii.

Moja ocena:
7
Udostępnij:
Przejdź na Filmweb.pl

najnowsze recenzje