Seriale
Gry
Rankingi
VOD
Mój Filmweb
Program TV
Zobacz sekcję
Artykuł

ARTYKUŁ: Walkiewicz o Pawle Łozińskim

Filmweb / autor: Michał Walkiewicz / 15-02-2010 11:01
PRZEGNAĆ SAMOTNOŚĆ. O kinie Pawła Łozińskiego W dokumentalnym kinie Pawła Łozińskiego "uczciwość" jest tożsama z odpowiedzialnością za bohatera – to brzemię wiedzy o drugim człowieku, a nie wymalowana kredą linia między artystą a rzeczywistością.   Naturalny i uzasadniony rozbrat dokumentalistów z fabularzystami okazał się najcichszą katastrofą rodzimej kinematografii po przełomie ustrojowym. To nie przypadek, że kino faktu, czuły sejsmograf kultury, zapowiadało i nierzadko pobudzało fabularne rewolucje. Obrazy z "czarnej serii" zwiastowały narodziny polskiej szkoły filmowej, dokumenty Krzysztofa Kieślowskiego, Marka Piwowskiego, Grzegorza Królikiewicza czy Marcela Łozińskiego, poprzedzały rozkwit kina moralnego niepokoju. Obydwa modele sztuki, inspirujące się wzajemnie i połączone w czasach PRL-u funkcją społeczną, oddzieliły się na łonie demokratycznego systemu. I podczas gdy utyskiwanie na polskie fabuły, przerywane incydentalnie podczas wypraw krajowych autorów na zagraniczne (och, daj Boże, amerykańskie!) festiwale, wciąż nie wychodzi z mody, dokument trzyma się dobrze. Oprócz efektownego i słusznie zgłoszonego do Oscara "Królika po berlińsku", powstało w tym roku kilkanaście świetnych dokumentów, upchniętych z konieczności w telewizyjnych i festiwalowych niszach. Była wśród nich "Chemia" Pawła Łozińskiego, którą od stycznia wraz z innymi dziełami tegoż reżysera można znaleźć na płytach DVD z cyklu "Polska Szkoła DokumentuKiedy oglądam rzeczone filmy, widzę bezpowrotnie utraconą szansę fabularzystów. Szansę na kino niegoniące za tanim poklaskiem i niezamrożone w artystowskiej pozie. Na kino głęboko humanistyczne i narracyjnie witalne. Szansę na naszą małą, nadwiślańską utopię – wymarzone "kino środka  Z sąsiedzką wizytą Choć Paweł Łoziński rozpoczynał filmową karierę od asystowania tacie, Marcelowi, nie miał czasu na bycie "synem swojego ojcaJuż swoim debiutanckim utworem, wybitnym "Miejscem urodzenia" (1992), dowiódł artystycznej suwerenności. W kolejnych latach ilustrował swoją twórczością rozpowszechnione wyobrażenie o monolityczności polskiego dokumentu, który wprawdzie odwołuje się do tradycji, lecz potrafi wypracować autonomiczny język. Zachwyt nad codziennością, podglądanie tego, co zwyczajne, pozornie nieistotne, przeoczane w biegu, oraz cierpliwość podniesiona do rangi największej ze cnót, połączyły jego filmy z utworami Kazimierza Karabasza. Z twórczości ojca Paweł wywiódł model reżysera-autora, możliwie "bezinwazyjnego", którego wrażliwość jest jednak ważnym elementem filmowanej rzeczywistości, a także głębokie poczucie odpowiedzialności za formę. Nawet pracując nad "samograjem", autor nie czuje się zwolniony z obowiązku odnalezienia wizualnego ekwiwalentu opowiadanej historii (vide "Chemia"). Jego twórczości przyświeca ulubione pytanie Łozińskiego seniora: "w imię czego robię film?W ustach Marcela odpowiedź bywała zmienna, lecz zawsze nadawała sens metodzie, polegającej na zaklinaniu rzeczywistości, modelowaniu jej tak, by "ustawiła" ludzi w okolicznościach wartych dokumentacji. Paweł odpowiada zawsze tak samo: "Szukam rzeczy absolutnie zwyczajnych, ale takich, żeby ludzie się w nich odnaleźli, żeby widz się w nich przejrzał" – powiedział w wywiadzie Tadeuszowi Sobolewskiemu.      W swoim eseju poświęconym Łozińskiemu, Sobolewski zwraca uwagę na paradoks współczesnych mediów, które przybliżając świat, oddalają nas od niego. "Żyjemy obok siebie, w coraz bardziej izolowanych światach. Postępuje stratyfikacja społeczna. W tej sytuacji zwykła rzeczywistość, życie naszych sąsiadów, dramaty rozgrywające się za ścianą, stają się na nowo światem nieprzedstawionym, egzotycznym…Łoziński zagląda do "mieszkania sąsiadów" i podgląda owe dramaty – nigdy przez dziurkę od klucza, nigdy w pełnym świetle. Jakby pamiętał o słowach ojca: "Tajemnica powinna pozostać nietknięta. Odsłanianie jej jest tylko pozornym odkrywaniem prawdy, a człowiek odarty z tajemnicy nie jest prawdziwy  Ocalić tajemnicę W kinie Łozińskiego "uczciwość" nie jest wymalowaną kredą linią między dokumentalistą a rzeczywistością. Jest tożsama z odpowiedzialnością za bohatera. To brzemię wiedzy o drugim człowieku. Nie można się go pozbyć wraz z końcem realizacji. Nosi się je do końca życia.    We wspomnianym już "Miejscu urodzenia", Henryk Grynberg, żydowski pisarz od lat 60. mieszkający w USA, wraca do rodzinnej wsi, gdzie podczas nazistowskiego pogromu zamordowano jego ojca i brata (zbrodni dopuścił się Polak, sąsiad Grynbergów). Podróżując po zaśnieżonej wiosce, bohater stara się dociec prawdy o losach swojej rodziny.  Kontrapunktem dla jego podróży są widoki oblodzonej drogi z drzewami po obu stronach, prowadzącej w środek mlecznej zawiei. Jednak wbrew temu metaforycznemu obrazkowi, sugerującemu, iż nie rozrzedzą się mgły przeszłości, prawda (przynajmniej częściowo) wychodzi na jaw. Mężczyzna znajduje zakopane szczątki ojca, staje też oko w oko z młodszym bratem mordercy. W perspektywie Łozińskiego to spotkanie nie ma charakteru bezwzględnego rozliczenia, bo i celem filmu nie jest moralna ocena świadków Holokaustu. W centrum jest człowiek – stary, zmęczony, strapiony wspomnieniem nieludzkich czasów. O uwolnionych od patosu "sprawach ostatecznych" mówi również "Chemia" (2009). W tej opowieści o poddających się chemioterapii pacjentach warszawskiego Centrum Onkologii nie ma fotogenicznej histerii, pompatycznego umierania, emocjonalnego szantażu. Śmierć jest u Łozińskiego bohaterem ważnym, ale drugoplanowym, na pierwszym planie toczy się walka o życie. Walka – co warto podkreślić – kolektywna. Zdejmując swoich bohaterów w samych zbliżeniach, Łoziński opowiada o prawdziwej chemii – nie tej, która wypycha cebulki włosów z głowy, ale tej, która pcha jedną osobę w stronę drugiej. Dziewczyna czeka na dziecko, chłopak żyje marzeniem o przyszłym ślubie, ktoś planuje zakup gitary, starsza kobieta wyznaje: "Dzieci wychowałam, wykształciłam, czas na mnie…Jedni przeżyją, inni umrą. Łoziński nie rości sobie prawa do wartościowania ich opinii, poglądów, sposobów, w jaki radzą sobie z chorobą. Nie chce "prawdy" o ich stosunku do śmierci. Ma w garści coś lepszego – świadectwo heroicznego oporu.   Emblematem humanistycznej optyki Łozińskiego jest utwór "Sławomir Mrożek przedstawia…" (1997), w którym reżyser zagląda do meksykańskiej posiadłości pisarza w okresie medialnej gorączki towarzyszącej jego powrotowi z emigracji. Mrożek zgodził się na wywiad, w którym "opowiedziałby o sytuacji, nie o człowiekuJest kapryśny i cwany. Wymyka się, ucieka, nieustannie myli tropy – najpierw dekonstruuje romantyczny model procesu twórczego, by za chwilę prawić o rzekomo esencjonalnym dla pisarstwa stanie półszaleństwa. Wygrywają wszyscy: w finale Łoziński dostaje upragniony "portret artysty", z kolei przebieg rozgrywki zgodny jest z intencjami Mrożka. W pierwszej scenie filmu, będącej ironiczną kliszą estetyczną, Mrożek spaceruje po pustej ulicy w dżinsach i kapeluszu niczym samotny szeryf z klasycznych westernów. W jednym z ostatnich ujęć, siedzi w mroku na tle zarysu meksykańskich wzgórz. Choć wiadomo o bohaterze całkiem sporo, tak naprawdę nie wiadomo nic. Tajemnica została ocalona. Kręć, aby żyć Więzienny strażnik ze studenckiej "Struktury" (1989), nadużywający tytułowego słowa i snujący rozważania na temat porządku społecznego, okazał się przewodnikiem długiego korowodu samotników. Za nim szli kolejni – Grynberg, Mrożek, sprzątająca "Pani z Ukrainy" (2002), bohaterowie fabularnej, nagrodzonej za debiut w Gdyni "Kratki" (1996), wreszcie –  wędrujący po parkach, cmentarzach i niebezpiecznych alejkach "dokarmiacze" kotów ("Kici Kici", 2008) oraz sąsiedzi reżysera, mieszkańcy kamienicy na warszawskim Powiślu ("Taka historia", "Siostry", 1999).   Gadatliwa pańcia wspominająca męża "zbyt pięknego jak na PRL" i bajająca o zdradach – o tych, których się dopuszczała i o tych, na które przymykała oko; cmentarna dama spacerująca wśród nagrobków, szukająca wzrokiem pyszczków wystających zza pękniętych płyt; dokarmiające i drące koty małżeństwo; kobieta zatroskana losem wyziębionych i głodnych mruczków. Łączy ich wszystkich samotność, także jej najgorsza odmiana – samotność we dwoje. Czy dokarmianie zwierząt jest dla nich formą emocjonalnego zadośćuczynienia? "Kici kici nie pomoże…" – mówi jedna z bohaterek. Nie ma racji. Tym razem pomoże. Ujawniając swoją obecność, Łoziński mobilizuje bohaterów do autorefleksji. Wypowiedziane zostaje wyegzorcyzmowane. Dopóki samotność jest utrwalana na taśmie, można ją przegnać,  choćby na chwilę. W ten sam sposób reżyser "ocala" mieszkańców kamienicy – pijącego dozorcę Wiesia, który w bereciku i skórzanej kurtce przypomina prowincjonalnego Jeana Gabina; jego przyjaciela, "arystokratycznego" fryzjera, Pana Zdzisława; dwie wiekowe staruszki, które na naszych oczach odgrywają siostrzany dramat władzy i poddaństwa. W swoich filmach Łoziński odwraca myśl Ciorana, który zalecał cierpiącym uwalniać się od ludzi – źródła wszelkiego bólu. W kinie Łozińskiego ten ból jest czymś szlachetnym, można go przekuć w siłę.  Kiedy w fantastycznej scenie "fryzjerskiej", Pan Zdzisław strzyże Wiesia i zachwyca się "melodyjnością maszynki", można zrywać boki. Gdy w ostatnim akcie Wiesio stoi nad grobem przyjaciela, w jego przeszklonych oczach dostrzeżemy powidok tamtej chwili. Pół roku później, panowie spotkają się w lepszym ze światów. Sobolewski pisze: "Dla Łozińskiego robienie filmu o najzwyklejszych sprawach życia nabiera cech życiodajnego aktu: dopóki kręcimy, żyjemy!" Nie deptać tradycji! W realizowanym na zlecenie British Film Institute rocznicowym filmie "100 lat w kinie" (1995) Łoziński dopuszcza do głosu Polaków – zarówno tych najmłodszych (jak swojego braciszka, Tomaszka), jak i najstarszych. Rozmówcy zabierają nas do przedwojennych kin i wspominają dedykacje "dla Miłej Pani" na autografach (koniecznie na fotografii aktora!). Potem, dekada za dekadą, odtwarzają historię kinematografii w Polsce, identyfikują się po kolei z bohaterami "Kanału", "Popiołu i diamentu", "Barw ochronnych", "AmatoraParę razy widzimy Bogusława Lindę. Biegnącego na pociąg w "Przypadku", kochającego się z Marią Chwalibóg w "Kobiecie samotnej", w końcu – dobierającego się do śpiącej Angeli w "PsachTa ostatnia scena, przeplatająca się z orgiastycznymi zachwytami przygłupiej dziewczyny ("Każda chciałaby być taką kochanką gangstera, bo to takie ostre, to takie ostre kino, no!") nie jest jedynie odautorskim komentarzem dotyczącym infantylizacji masowych gustów. Jest prośbą o to, by szukając "nowego", nie deptać starego. Polski dokument po 89 roku nie deptał. Nie "szarpał się", nie złorzeczył poprzedniemu ustrojowi, nie schlebiał niskim gustom. Dzięki temu tradycja, z której czerpie, pozostała żywa. Paweł Łoziński jest jednym z jej najchlubniejszym kontynuatorów.

Udostępnij:
Przejdź na Filmweb.pl

powiązane artykuły Paweł Łoziński

Najnowsze Newsy